Rozdział 1. Drobne problemy

Hermiona Granger siedziała na najwyższym stopniu schodów na Grimmauld Place 12 - tajnej głównej kwatery Zakonu Feniksa i jednocześnie jej domu przez trzecie z kolei wakacje. 

Dom! To było okropne - OKROPNE! - stare miejsce, ale ostatecznie chroniło ich przecież przed atakami z zewnątrz i - miejmy nadzieję - tymi z wewnątrz, bo od kiedy wyrzucili stąd wszystkie niebezpieczne, przeklęte przedmioty podczas ich pierwszego pobytu tutaj, było zdecydowanie bezpieczniej. Za tydzień czeka ją powrót do szkoły. Zazwyczaj na tą myśl była bardzo radosna.

Ale nie tym razem. Jej głowa zwisała spomiędzy poręczy, a jej krzaczaste, brązowe włosy okalały nieokiełznanie jej twarz. Książka leżała otwarta na jej kolanach, ale nie czytała jej. Czekała. Wkrótce ostatnie spotkanie Zakonu powinno się skończyć, a ona zbiegnie na dół, żeby złapać pewną osobę zanim odejdzie. Jej Mistrza Eliskirów w Hogwarcie - Profesora Snape'a. 

Westchnęła i potarła czoło. Nie chciała z nim rozmawiać. Kto by chciał? Był kujący jak krzew cierniowy, a jego język ciął jak piła. Przez sześć lat lekcji z nim ani razu jej nie pochwalił mimo jej najlepszych ocen. Zamiast tego na przemian obrzucał ją niszczącymi obelgami, gdy mógł znaleźć choćby detal do skrytykowania (szczególnie gdy znała odpowiedzi na jego trudne pytania lub pomagała Neville'owi) i traktował jak powietrze, gdy do niczego przyczepić się nie mógł.

Stronniczy, nękający uczniów, wybuchowy facet! (Nie, żeby kiedykolwiek powiedziała coś takiego na głos. Nauczyciele są dawcami wiedzy i zasługują na szacunek tak długo, jak wykonują swoją pracę poprawnie - co zgrabnie wykluczało Trelawney i Umbridge, co przyjmowała z zadowoleniem. Jednak sama przed sobą musiała przyznać, że fakt faktem, ale Snape - Snape'em.) Pochwalał swoich Ślizgonów i dawał im punkty z taką rozrzutnością, z jaką innym domom punkty odbierał - w szczególności znienawidzonemu Gryffindorowi. Jeśli było coś, czego nienawidził bardziej, to byli to uczniowie należący do tego domu, a mianowicie ona i jej paczka: najlepszy przyjaciel - Ron, jego siostra Ginny, biedny, kochany Neville i kolejny najlepszy przyjaciel - Harry. W oczach profesora Harry był jednakowo winny bycia sławnym Chłopcem-Który-Przeżył jak niesławnym Synem-Jamesa-Pottera. Parsknęła. Bycie chrześniakiem Syriusza Blacka było także gwoździem do trumny Harry'ego w oczach Snape'a. A przecież jej przyjaciel nie miał na to najmniejszego wpływu.

Nigdy nie słyszała całej historii o pochodzeniu nienawiści jej profesora do Harry'ego, ale widocznie Snape doskonale pamiętał nienawiść i wzajemne rzucanie klątw z Jamesem i Syriuszem z okresu ich nauki. Potter i Black stanowili połowę kwartetu zwanego Huncwotami, a on był samotnikiem. Chyba nietrudno jest zgadnąć, kto zazwyczaj był na straconej pozycji. Zapewne zdarzały się też bezmyślne wybryki z udziałem ich przyjaciela - wilkołaka Remusa Lupina. Profesor uparcie nazywał go niedoszłym mordercą. Zacisnęła usta. To było niesprawiedliwe, że Snape obarczał Harry'ego winą za coś, co działo się przed jego narodzinami. Cóż, nikt nie powiedział nigdy, że Snape zachowywał się kiedykolwiek fair. 

Przełknęła nerwowo ślinę i zacisnęła zęby. Jak ona miała teraz dobrać słowa, żeby wytłumaczyć mu, iż jego jedyną szansą na przeżycie jest... Och, zapomnij! Nikt nie byłby na tyle odważny, żeby mu to powiedzieć.

Ruszyła się by wstać i pośpiesznie chwyciła książkę, o której istnieniu przypomniała sobie dopiero, gdy zaczęła się ześlizgiwać z jej kolan. Nie chciała, by spadła, bo obudziłaby portrety rodziny Blacków, a one znowu zaczęłyby wykrzykiwać obelgi na prawo i lewo. Mistrzynią tego była pani Black, która miała najgłośniejszy głos. Hermiona zagięła stronę w miejscu, w którym skończyła czytać, wzięła książkę pod ramię i powoli usiadła z powrotem. Nie było najmniejszego sensu w udawaniu, że zachowanie niepokojących faktów tylko dla siebie byłoby rozsądnym rozwiązaniem. Nie po tym, jak Voldemort wrócił dwa lata temu. A z nim zabójstwa i zniknięcia. Mugolacy z ich niemagicznymi rodzicami byli na celowniku... Ministerstwo Magii w tym momencie było bezużyteczne, na dodatek infiltrowane przez Śmierciożerców i innych popleczników Voldemorta. Został już tylko jeden filar sprawiedliwości - Zakon Feniksa, a w nim trzy podpory: Harry - główny cel i ostateczna broń, profesor Dumbledore - dowódca Zakonu i dyrektor Hogwartu oraz profesor Snape będący Śmierciożercą-szpiegiem. Jego informacje w czasie wojny były niezbędne, a życie - bezcenne.

Poza tym, ten sen doprowadzał ją do obłędu. Każdej nocy to samo, za każdym razem jednak coraz gorzej. Nie mogła pozwolić, by to się wciąż powtarzało. Nie mogła!

Jeśli tylko mogłaby wciąż nie wierzyć we wróżbiarstwo, to zignorowałaby to, ale od trzeciego roku nauczyła się, że istnieją prawdziwe przepowiednie. W zeszłym roku musieli walczyć ze Śmierciożercami w Ministerstwie, żeby zapobiec dostaniu się jednej z nich - tej dotyczącej Harry'ego - w ręce Voldemorta. Instynkt podpowiadał jej, że jej sen powtarzający się od trzech tygodni przemawia do niej jak prawdziwa przepowiednia. Może gdyby nie opuściła w trzeciej klasie lekcji Wróżbiarstwa, to byłaby pewniejsza. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zapomina o czymś bardzo istotnym, ale jej książka "Demaskowanie przyszłości" została w domu jej rodziców. Nie oczekiwała, że jeszcze będzie jej kiedykolwiek potrzebować. 

Na dole ciche kliknięcia zamka w drzwiach przerwało ciszę. Skoczyła na równe nogi i zbiegła na dół po schodach. Zatrzymała się wprost przed swym celem. Jak zwykle stał pierwszy w drzwiach.Wyciągnęła przed siebie rękę, żeby zatrzymać się o futrynę. Jeszcze krok, a wylądowałaby na Snapie! Ten spojrzał na nią złośliwie znad swojego dużego, haczykowatego nosa podczas, gdy ona łapczywie łapała powietrze.

- Z drogi, panno Granger - syknął.

Spojrzała na jego chudą, bladą twarz, którą okalały proste, czarne włosy i z trudnością przełknęła ślinę.

- Profesorze, muszę porozmawiać z panem na osobności.

Piętro wyżej dwie rude i jedna czarna głowa wyskoczyły nagle ze swoich sypialni i stanęły z zaciekawieniem przy balustradzie. Bez patrzenia wiedziała, że Ginny, Ron i Harry mają zamiar podsłuchiwać. Uciekła od nich pod pretekstem potrzeby samotności. To była idealna wymówka, bo w końcu kwatera była dość zatłoczonym miejscem. Niestety, teraz widzieli swoje i będą oczekiwać wyjaśnień. Na całe szczęście zdążyła wymyślić już odpowiednie tłumaczenie.

Jej nauczyciel wyprostował się i spojrzał na nią ponownie z nachmurzoną miną. Stojący za nim pozostali członkowie Zakonu cofnęli się patrząc na nich z dezaprobatą i zdziwieniem.

- Czyżby? Aż tak zmęczyła pani swoich... przyjaciół - to słowo wypowiedział z przesłodzoną złośliwością - swoją irytującą obecnością, że musi znaleźć nową ofiarę, na której się wyżyje?

Dłonie Hermiony zacisnęły się na jej szacie. Dla uspokojenia wzięła głęboki oddech.

- Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła wyjaśnić to w mniej publicznym miejscu, profesorze.

Snape zrobił krok w bok. Hermiona przewidując jego ruch także się przesunęła, więc nie miał miejsca do ucieczki. Inni obecni rozeszli się po bokach i oczywiście podsłuchiwali. Profesor zmierzył wzrokiem swoją uczennicę.

- Jestem zmuszony do przypuszczeń , że pani olbrzymi mózg nie umie odróżnić nauczyciela od powiernika. Nie interesują mnie pani drobne problemy.

Z góry dało się słyszeć stonowany syk oburzenia. Hermiona czując narastające oburzenie wysyczała przez zaciśnięte zęby.

- To pilne!

Wąskie usta profesora zacisnęły się, a jego głos obniżył do niebezpiecznego szeptu.

- Niewątpliwie to może poczekać, aż semestr się zacznie, a wtedy będę mógł ukarać pani bezczelność w sposób, na jaki pani zasługuje.

Hermiona przygryzła dolną wargę i odwróciła wzrok od jego czarnych, błyszczących oczu. Spojrzała jednak w błękitne, migoczące oczy i sympatyczny uśmiech srebrnowłosego dyrektora. Na szczęście miała plan awaryjny.

- Profesorze Dumbledore? - zrobiła błagalną minę.

- Jestem istotnie zainteresowany tym, co ma nam pani do powiedzenia, panno Granger - machnął ręką na swojego kolegę. - Severusie, dołączysz do nas?

Brwi mrocznego mężczyzny prawie złączyły się w geście zirytowania, a wargi prawie zniknęły. Doskonale znał różnicę między prośbą a rozkazem.

- Jak sobie pan życzy, dyrektorze. - Snape podążył za pozostałą dwójką do małego pokoju i natychmiast rzucił zaklęcie przeciw jakimkolwiek podsłuchom.

Profesor Dumbledore umiejscowił się na krześle i wyciągnął paczuszkę karmelków. Zaoferował je swoim rozmówcom, ale oboje to zlekceważyli.

- Więc? - Twarz Snape'a była ukryta w cieniu jego wielkiego nosa, ale dostrzegła wykrzywione w grymasie usta.
Hermiona przełknęła głośno ślinę. Godziny, które spędziła próbując wyobrazić sobie tę sytuację poszły na marne. Z ułożonej przemowy nie mogła przypomnieć sobie ani słowa.

- Nie ma pani nic do powiedzenia? - zapytał. - Porozmawiamy o marnowaniu mojego ważnego czasu za tydzień, panno Granger.

Z wysiłkiem przestała lustrować pokój w celu znalezienia jakiejś inspiracji, ale już po chwili znalazła iskrzące się oczy dyrektora. Z nim będzie jej łatwiej przeprowadzić rozmowę.

- Profesor Snape... - szepnęła. - Profesor Snape jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Obiekt jej obaw parsknął.

- Chce mnie pani zanudzić na śmierć swoim bezsensownym gadaniem? A może w końcu odkryła pani, że szpiegostwo jest niebezpieczne?

Urażona obróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz.

- Ani to, ani to! Każdej nocy od trzech tygodni śni mi się pańska śmierć. Prawdopodobnie są to prorocze sny. Jeśli to prawda, to zginie pan przed końcem semestru! Chyba że...

Snape obrócił się do niej bokiem, więc jego twarz znów okryła się cieniem, jak z resztą i cały on. Jedyne, co mogła zobaczyć to wysoki, złowrogi kształt z włosami czarnymi jak jego szaty. Dyrektor także zapatrzył się w swojego kolegę. Jego w połowie odpakowany karmelek wypadł mu z jednej ze słabych dłoni i wpadł z powrotem do paczuszki, podczas gdy druga zacisnęła się na opakowaniu  w miażdżącym skurczu.

- Chyba że? - starszy mężczyzna nagląco zachęcił ją do rozmowy.

- Chyba że poślubi uczennicę. Natychmiast.

Na dłuższy moment w pokoju zapadła cisza.

- Zadurzenie w nauczycielu, panno Granger? - zadrwił Snape. - Powinno mi to schlebiać?

Ramiona dziewczyny gwałtownie opadły, a ona sama wbiła wzrok w podłogę. Na panelach leżał dywan w kolorze wyblakłej czerwieni, czerni i beżu. Kiedyś musiał być wspaniały. Teraz ona miała ochotę wpełznąć pod niego i ukryć na następne dziesięć lat.

- Ten sam sen każdej nocy od trzech tygodni? - w głosie dyrektora wyczuła ostrą nutę.

Polizała usta w objawie nerwowości.

- Nie do końca. Zawsze kończył się w tym samym miejscu, gdy oglądałam ziemię spychaną na trumnę, ale za każdym razem sen jest dłuższy. To wygląda tak, jakbym każdej nocy robiła krok w stronę tego, co działo się wcześniej, więc widzę trochę więcej.

Rzuciła okiem na ciemną postać stojącą wciąż w kącie. Wyglądał na niezdolnego do rzucania kolejnych obelg w jej stronę. To było dziwne. Dziwne i przerażające zarazem.

- Ostatniej nocy widziałam buty, które obkładały ciało kopniakami - pociągnęła nosem i zakryła oczy dłońmi. - Za każdym razem słyszę głos, który mówi, że mogłam ocalić profesora. Myślę, że to może być Więź Przeznaczenia. 

Dumbledore pogłaskał się po swojej długiej, srebrnej brodzie. Jego zmarszczki zdawały się być głębsze, a policzki bardziej zapadłe niż Hermiona kiedykolwiek widziała. 

- To brzmi dość prawdopodobnie - zgodził się. - Ale wtedy profesor Snape także powinien o tym śnić.

Hermiona wstrzymała oddech. To było to. Oczywiście! Ta ważna rzecz, o której zapomniała. Teraz wszystko było jasne.

- Severusie? - zaczął dyrektor. - Może jest coś, co chciałbyś nam powiedzieć?

Nastała długa cisza. Ostatecznie profesor Snape pochylił głowę szykując się do odpowiedzi.