Rozdział 32. Dla dobra ogółu

Na zewnątrz panowało zimno. Nawet założone ciepłe płaszcze, szale i rękawiczki nie dawały rady w starciu z nieprzyjemną pogodą. Hermiona przytuliła Hannę, a Ron i Ginny chodzili w tę i we wtę po ganku. Tylko Neville i Luna zdawali się nie odczuwać zimna. Neville stał nieruchomo, ze wzrokiem skierowanym w podłogę i rękoma w kieszeniach, natomiast Luna spoglądała rozmarzonym wzrokiem w niebo. Nagle znajdujące się za nimi drzwi do Sali Wejściowej otworzyły się.

- Hermiona? Czy Severus poprosił cię, żebyś też tu na niego poczekała? - zapytała Minerwa. - Ależ czy nie powiedział ci też, że to informacja poufna aż do odwołania? Nie będzie zadowolony, gdy zobaczy tutaj twoich przyjaciół.

Hermiona poczuła tak silny uścisk w klatce piersiowej, że z trudem przychodziło jej oddychanie.

- Nie - wydusiła z siebie. - Nie dostałam od niego żadnej wiadomości. Wyszliśmy tutaj, ponieważ mój zegarek pokazał, że Severus jest w podróży, a to miejsce, jak nam się zdawało, jest najlepsze do oczekiwania na jego powrót. Co ci powiedział? Czy wszystko z nim w porządku? I co z Harry'm?

Minerwa rozejrzała się po grupce jej uczniów i zacisnęła usta.

- Trudno, co się stało, już się nie odstanie. Wszyscy mogą zostać, ale muszą przysiąc, że nie powiedzą ani słowa o tym, czego się teraz dowiedzą, aż zostanie im udzielone stosowne pozwolenie.

- Tak, tak, ale czego mamy się dowiedzieć? - pytanie Ginny wniosło się ponad chór zapewnień o zachowaniu tajemnicy. - Czy coś poszło źle? Co z Harry'm?

- Może zapyta go pani sama? - zaproponowała profesorka. - Czy to nie panowie Potter i Malfoy idą w naszą stronę?

Hermiona dotarła do nich pierwsza, odpychając drugiego chłopca, by móc przytulić pierwszego.

- Ty żyjesz! Tak bardzo się cieszę! Gdzie jest Severus, Harry?

Ręce, które ją oplatały, powoli osłabiły uścisk i puściły jej ciało.

- Wysłał nas przodem, bo miał pewne sprawy do przedyskutowania z moim ojcem i nie chciał, byśmy przy tym byli. Są kawałek za nami, idąc ścieżką na pewno ich znajdziesz. Oni nie są pod wpływem Eliksiru Wielosokowego, więc spokojnie, na pewno przytulisz właściwą osobę - wypowiedziała się osoba, która wyglądała jak Harry, z nutą goryczy w głosie.

- Co? Ja nie... Co ty masz na myśli? Kimkolwiek jesteś, powiedz mi, czy z Severusem jest wszystko w porządku!

- Tak, Hermiono, nic mu nie jest, obiecuję - odpowiedział drugi z chłopców. - Wszyscy wrócili cali i zdrowi. Pokonaliśmy Voldemorta. Prawdopodobnie został już wrzucony za Zasłonę Śmierci. Snape będzie tu za chwilę, ale jeśli chcesz, idź i spotkaj się z nim szybciej. Powinien być już na wysokości boiska od Quidditcha.

Dziewczyna spojrzała na drugiego chłopaka.

- Harry?

- Tak to ja. A przynajmniej znów będę Harry'm, gdy działanie Eliksiru się skończy i będę mógł zdjąć ten przeklęty ślizgoński strój.

- Grałeś dla Slytherinu? - zapytał zdziwiony Ron, ale Hermiona już nie słuchała, bo biegła do męża. Jej oczy szczypały ją niemiłosiernie od zimnego powietrza i chłodu rosnącego w jej sercu. Miała nadzieję, że Severus chociaż pośpieszy się, by jak najszybciej ją odnaleźć po swoim powrocie, ale nie, jak bardzo się myliła! Zastała go spacerującego powoli, jakby dla przyjemności, z Malfoyem! I na dodatek wysłał wiadomość Minerwie, ale jej nie. Jak on śmiał ją tak zlekceważyć? Gdy tylko ujrzała mężczyzn - czarnowłosego i platynowego blondyna - zatrzymała się i zacisnęła pięści. Zanim zdążyła się odezwać, jeden z mężczyzn podszedł do niej zamaszystym krokiem.

- Hermiona? Co ty sobie myślisz, spacerując nocą, sama, po szkolnych błoniach tak krótko po ataku na szkołę? - zapytał Severus, patrząc groźnie na dziewczynę.

- Dziś rano powiedziałeś: "Daj spokój, przecież to Hogwart". I przez ten cały czas wiedziałeś, że szkoła zostanie zaatakowana - powiedziała, a jej wargi zadrżały. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie, nie tak chciała go powitać, gdy wróci cały i zdrowy, ale nie mogła przytulić go przed Malfoyem i na dodatek nie była pewna, czy w ogóle tego chce. - Dlaczego powiedziałeś Minerwie, że wracasz, a mi nie?

- Uważałem, że najprawdopodobniej wciąż jesteś jeszcze w Londynie, w którym roi się od mugoli, więc wysłanie patronusa było wykluczone.

- Dlaczego? I tak by go nie zauważyli - wymamrotała.

- Proszę, wróć do naszych kwater i zaczekaj na mnie. Mam pewne pilne sprawy do załatwienia.

- Zaczekać na ciebie? - wybuchła. - Harry powiedział, że pokonaliście Voldemorta, więc dlaczego nadal nie masz dla mnie czasu? Powiedziałeś, że gdy wojna się skończy, nasze prywatne życie będzie na pierwszym miejscu.

- Czyżby problemy w raju, Severusie? - wtrącił starszy Malfoy. Hermiona spojrzała na niego z odrazą, a później skierowała swój gniewny wzrok z powrotem na Severusa.

- Z tego, co słyszałem, Azkaban jest całkiem przyjemny jesienią, Lucjuszu - odpowiedział koledze Severus, wciąż patrząc na swoją żonę. - Im bardziej będziesz mi przeszkadzał w rozmowie z moją małżonką, tym mniej będę się starał, byś ty mógł ujrzeć swoją w najbliższym czasie.

- Stałeś się bohaterem wojennym, ale widzę, że nie zmieniło to twojego temperamentu - mruknął Lucjusz. - To może ja tu zaczekam, dobrze? - powiedział, odsuwając się poza zasięg słuchu, nie zauważając nawet, że za jego plecami zostało rzucone zaklęcie wyciszające.

- Gdy brałaś ze mną ślub, Hermiono, poślubiłaś również Hogwart - odezwał się Severus, gdy już został sam na sam z żoną. - Jedyna prywatność, na jaką możemy sobie pozwolić, zaczyna się, gdy uczniowie wyjadą na wakacje, a kończy się, gdy z nich wrócą. Muszę porozmawiać z uczniami, których rodziców zabiłem lub których rodzice zostali złapani i zabrani do Azkabanu. Powinni się o tym dowiedzieć ode mnie, a nie od osób trzecich. Po tym, obiecuję, wrócę do ciebie.

- Och - wydusiła z siebie Hermiona, pocierając koniuszek nosa wierzchem dłoni. - To nie mogłeś mnie chociaż jakoś o tym uprzedzić i przynajmniej powiedzieć, że nic ci się nie stało?

- Może powinienem był tak zrobić. - Wziął jej ręce w uścisk swoich dłoni. - Chciałem powiedzieć ci o tym osobiście - przyznał. - Nie przez patronusa. Nie spodziewałem się, że będziesz chodzić po błoniach i mnie szukać. Myślałem, że będę miał może pół godziny więcej do naszego spotkania, a wtedy przyszedłbym do ciebie, zamknął za sobą drzwi do naszych kwater i zapomniał o wszystkim innym aż do jutrzejszego poranka.

- Myślałeś, że będziesz miał pół godziny więcej? Ja tu umierałam z każdą sekundą! - Wciąż czuła w sercu chłód, ale już jakby mniejszy. Severus nie miał nigdy nikogo, kto by dbał bardziej o jego bezpieczeństwo niż o sukces misji. Zapewne dlatego nie spodziewał się, że Hermiona będzie się tak bardzo o niego obawiać. - Tak bardzo się bałam, gdy wróciłam do Hogwartu, a ciebie tam nie było.

- Mówiłem ci, że będziesz żałować, że za mnie wyszłaś - wymamrotał, puszczając jej dłonie.

- Przestań - nakazała. - Nawet nie próbuj wchodzić w dyskusje na temat tego, czy nasze małżeństwo to błąd czy nie. Nawet się nie waż. - Dziewczyna nerwowo przełknęła ślinę i podniosła głowę. Zacisnęła oczy, gdy poczuła ściskanie w gardle. - Nie pozwoliłeś mi sobie pomóc. Wysłałeś mnie w zupełnie inne miejsce.

- Nigdzie cię nie wysłałem. To ty sama zadecydowałaś, że udasz się do Londynu, ja jedynie zgodziłem się z twoją decyzją.

- Gdybym wiedziała, co się stanie, nigdzie bym nie poszła.

Nagle zerwał się silniejszy podmuch wiatru i quidditchowy szalik Severusa zafalował na jego szyi. Musiała się powstrzymać i wcisnąć paznokcie mocniej we wnętrze zaciśniętych pięści, żeby nie zerwać tego szala i nie rzucić go pod nogi jej męża.

- Właśnie dlatego nie mogłem ci powiedzieć. Atak miał wyglądać na nieoczekiwany. Jak wyjaśniłabyś panu Longbottomowi swoją odmowę pomocy bez wzbudzania podejrzeń?

Przygryzła wargę.

- Coś by się wymyśliło - odparła z ponurą miną i obrażonym tonem. - Chciałeś się mnie pozbyć, żebym znalazła się w jakimś bezpieczniejszym miejscu.

- Nie miałem pewności, że Londyn będzie mniej niebezpieczny od Hogwartu, ale oczywiście, że chciałem, żebyś była bezpieczna. Gdybym mógł, zapewniłbym bezpieczeństwo całej szkole. Przepowiednia czy nie, nie powinienem brać dzieci do walki, jeżeli jest inne wyjście.

- Nie jestem dzieckiem. Po prostu myślałeś, że będę tylko obciążeniem.

Kolejny podmuch wiatru zmusił Hermionę do szczelniejszego opatulenia się płaszczem.

- Myślałem, że nie powinnaś tam ze mną być, ale nie dlatego, że byłabyś zbędna. Masz odwagę, silny charakter i determinację, ale nie jesteś wojownikiem. Twoi przyjaciele również. I nie powinniście być wojownikami.

- Jesteśmy wystarczająco dojrzali, by móc walczyć o to, w co wierzymy. Już kiedyś to zrobiliśmy!

Severus prychnął.

- I co wam to dało? Pięć z waszej szóstki wylądowało w skrzydle szpitalnym, a ty najbardziej potrzebowałaś pomocy Poppy.

- Jestem teraz o wiele lepsza niż wtedy.

Stali bardzo blisko siebie, stykając się stopami. Mimo to Severus nadal nie wykonał żadnego ruchu, by wziąć Hermionę w swoje objęcia. Przełknęła ślinę i przygryzła wnętrze policzka.

- Dopóki mam coś do powiedzenia w tej sprawie, nigdy nie będziesz mięsem armatnim. Poza tym nie rozumiem, po co się teraz kłócimy. Znalazłaś matkę swojego przyjaciela, powinnaś być z tego dumna, bo to też nie było łatwe zadanie.

Otwarła usta ze zdumieniem.

- Skąd wiesz, że ją znalazłam? - zapytała cicho, spoglądając najpierw na jego wąskie wargi, a później na zwężone powieki.

- Znam cię od kiedy byłaś dzieckiem i postanowiłaś sama poskromić trolla. Czy wróciłabyś tak szybko do zamku, jeżeli wcześniej nie znalazłabyś pani Longbottom?

~*~

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Hermiona nie chciała, by Lucjusz Malfoy przysłuchiwał się jej rozmowom z mężem. Lucjusz z kolei, po tym jak zobaczył miny małżeństwa Snape'ów, zadecydował, że nie będzie nikogo zmuszać do konwersacji.

Gdy dotarli do zamku, usłyszeli narzekania Draco.

- Na brodę Merlina, Weasley! Z łaski swojej trzymaj swoje łapy precz od Pottera do czasu, aż wróci do swojego ciała. Wasz widok wypala mi oczy!

- To zdejmij okulary i nie patrzy - odpowiedziała Ginny.

- Ach, mogłem się spodziewać, że zobaczę twoich przyjaciół tam, gdzie bym ich nie chciał widzieć - wymamrotał Snape do żony. - Cóż, przynajmniej nie będziesz czekać na mnie w samotności.

Severus rozejrzał się po grupce swoich uczniów i zarządził:

- Natychmiast opuścić różdżki! Pan Malfoy jest sojusznikiem.

- Ach tak? - zapytała Minerwa, posyłając mężczyźnie pogardliwe spojrzenie.

- Zgadza się. Minerwo, czy pomożesz mi odeskortować Malfoyów, pana Pottera oraz pana Longbottoma do gabinetu dyrektora? Prosił, by tam na niego oczekiwali. Panno Lovegood, poinformuj profesora Flitwicka, że chcę się zobaczyć z Krukonami, o których mu wspominałem, w moim gabinecie za piętnaście minut. Zapytaj go również, czy mógłby im towarzyszyć. Panno Abbott, taka sama wiadomość, tylko o Puchonach i do profesor Sprout, jeżeli to nie problem. Profesorowie będą wiedzieli, o kogo mi chodzi. I nie mówcie nic nikomu albo będziecie czyścić baseny w Skrzydle Szpitalnym przez kolejny miesiąc.

~*~

- Przecież to prosta sprawa - upierał się Ron, gdy Hannah bawiła się ulubionym piórem Severusa, a Hermiona patrzyła na srebrny zegarek, który trzymała blisko piersi. Wskazówka właśnie zmieniła położenie z Gabinet dyrektora na Gabinet Mistrza Eliksirów. - Szukający Gryffindoru złapał znicza, więc Gryfoni wygrali mecz. To nie ma znaczenia, że Harry był pod postacią Ślizgona. Wygrana dalej nam się należy.

- Przestań już nawijać o tym Quidditchu - wtrąciła lekceważąco Ginny, trącając dużym palcem u stopy stos książek. - Powinieneś się teraz martwić Harry'm. Co on tam robi z tymi blond dupkami?

Na twarzy Luny pojawił się rozmarzony uśmiech, gdy malowała złote słoneczka na swoich paznokciach.

- Zadbaj o małe rzeczy, a duże rzeczy zadbają same o siebie - rozmyślała. - Czasem jest łatwiej kłócić się o coś, co nie ma znaczenia, niż o coś, co ma.

Ron spojrzał na dziewczynę zdziwiony. Wtem niespodziewanie usłyszeli pukanie do drzwi, co zakończyło rozmowę. To był Harry. Ale dla pewności zapytali, czy to na pewno on.

- W końcu! - ucieszyła się Ginny. Podskoczyła i podbiegła do swojego chłopaka, objęła go i pocałowała z uczuciem. Cała reszta odwróciła wzrok i patrzyła teraz na sufit albo regały. - I w końcu nie ma z nami Malfoyów!

- Neville'a też nie ma - zauważył Ron. - Co Snape od niego chciał?

- Powiedział, że jego rodzice byli rozdzieleni wystarczająco długo i wysłał go do Św. Munga, by razem z babcią odprowadził mamę na miejsce. Mnie przysłał tutaj. Przyszedłem od razu, gdy tylko Wielosokowy przestał działać i przebrałem się w swoje własne ciuchy. Gdy wychodziłem i McGonagall zamykała za mną drzwi, widziałem tatę Draco klęczącego przy kominku, rozmawiającego ze swoją żoną przez sieć Fiuu.

- No to teraz opowiedz nam wszystko - poprosiła go Ginny, oferując mu krzesło, na którym sama uprzednio siedziała.

Przez kolejne trzy kwadranse Harry opowiadał, a jego przyjaciele czasem wtrącali, co sami wiedzieli lub widzieli.

- A drużyna Ślizgonów poleciała od razu do szatni i nie wróciła na boisko aż do momentu, gdy wampiry odleciały - powiedziała Ginny. - Tchórze!

- Oni bardziej boją się Snape'a niż tego Belo... Belo-cośtam-cośtam. Tego dowódcy wampirów. Snape ostrzegł drużynę, żeby się schronili i nie ruszali z miejsca albo spotka ich gorsza kara niż skrobanie kociołków.

- Belododio? - zapytała Luna. - Ten, który napisał Krwawe pastwiska i Hodowlę tętnicy szyjnej dla zabawy i rozwiania spekulacji? Tatuś pisał o nim w Żonglerze trzy lata temu.

- Eeee, tak - potwierdził Harry. - Myślę, że to on.

Hermiona słuchała rozmowy przyjaciół, ale myślami była nieobecna. W dłoniach nadal trzymała srebrny zegarek. Wciąż siedzi w swoim gabinecie.

- Najsprytniejsza rzecz, jaką musieliśmy zrobić, to jakoś odzyskać nasze różdżki - mówił Harry, gdy upłynęło kolejne piętnaście minut. - Snape uznał, że warto oberwać za to Crucio. Co prawda ja mogłem walczyć i jedną i drugą różdżką, co wczoraj przetrenowaliśmy, ale Priori Incantatem jest tak rzadko spotykane, że nie wiedzieliśmy, co się stanie, gdy więź między moją różdżką a Voldemorta pojawi się po raz kolejny, a według Snape'a to było bardzo możliwe, że Draco utknąłby w jakiejś bańce magii z Voldemortem. Dlatego Draco na wszelki wypadek dostał Świstoklika, ale wciąż nie mieliśmy pewności, czy by zadział.

- To tobie powinni byli dać Świstoklika - stwierdziła Hannah.

Harry wzruszył ramionami.

- Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mogłem się deportować i nikt ny nie zauważył, ale Draco nie miał takiej możliwości.

- Draco? - zakpił Ron. - Od kiedy ten oślizgły dupek to dla ciebie Draco?

Harry znów wzruszył ramionami. Draco wpuścił go do swojego umysły zanim Potter zgodził się zaakceptować go jako sojusznika. Harry postanowił jednak zatrzymać to w tajemnicy.

- Są pewne wydarzenia, których przeżycie z drugą osobą nie może się zakończyć inaczej jak polubieniem się - odparł. - Pobicie Czarnego Pana należy do takich wydarzeń.

~*~

Hermiona spojrzała na swojego męża. Przed chwilą odesłał jej przyjaciół i w końcu byli sami. Była zdenerwowana, bo obiecał, że wróci po pół godzinie, ale spotkania trwały ostatecznie trzy razy dłużej.

- Jak mogłeś ocalić Lucjusza Malfoya? Powinien siedzieć w Azkabanie!

- Od powrotu Czarnego Pana Lucjusz popełniał tak mało zbrodni, jak tylko to było możliwe, by przeżyć.

Zaśmiała się szyderczo.

- A przed powrotem Voldemorta wrzucał niewinnym jedenastolatkom przeklęte pamiętniki do kociołków! I próbował mnie zabić! Nie wierzę, że mu pomagasz. Czy cały czas miałeś taki plan?

- Oczywiście, że nie, ale potrzebowaliśmy dziś jego pomocy i ją otrzymaliśmy. Wiedziałem, że nam pomoże, jeżeli dobrze go podejdziemy. Dlatego go uratowałem. Albus tak chciał. Ja widziałem w tym szansę, by uratować przyjaciela, więc z niej skorzystałem - przyznał, patrząc jej w oczy.

- Zobaczyłeś szansę, by uratować mordercę i z niej skorzystałeś? - niedowierzała. - Dlaczego?

Spuścił wzrok.

- Myślałem, że ze wszystkich ludzi akurat ty zrozumiesz moją lojalność.

Ona również odwróciła wzrok i przygryzła wargę.

- Mówiłeś mi, że wasza przyjaźń się oziębiła!

- Bo to prawda.

- Ale mimo to uratowałeś go.

- Hermiono, nie proszę cię, byś się zbratała z Lucjuszem. Nawet nie proszę cię o to, żebyś mi pozwalała się z nim bratać. Ale pozwól mi chociaż pocieszyć się myślą, że dwójka moich najstarszych przyjaciół, ostatnich dwóch, wciąż żyje i mają się dobrze; że nie wszystkich przyjaciół zdradziłem i doprowadziłem do ich śmierci.

- Co będzie teraz? - zapytała, odganiając mruganiem łzy. Nie chciała słyszeć w głosie Severusa tego samotnego tonu głosu, chociaż wciąż się nie zgadzała z tym, co robił. - Święty Lucjusz Malfoy, patron mugolaków?

- Dokładnie.

- Co? - pisnęła i spojrzała na męża ze zdziwieniem.

- Chyba nie myślałaś, że pozwolimy Lucjuszowi odejść ot tak? Dużo nam zawdzięcza. Ceną za ocalenie jego życia, duszy i reputacji jest porzucenie swojej dotychczasowej opinii o mugolakach i skierowanie swojej całej mocy politycznej w kierunku pomagania im. Albus stwierdził, że to mniejsza niewola niż Azkaban, ale dalej swego rodzaju niewola.

- A co jeżeli powiem ci, że to nadal niewystarczająca kara?

- Przypominam, że Lucjusz nie jest jedynym Ślizgonem z mojego pokolenia, któremu została dana druga szansa.

Severus miał odpowiedź na wszystko. Ona siedziała cicho, trawiąc w myślach wszystko, czego się dowiedziała.

- Już nie spuszczę cię z oczu. Zrobiłam to raz i od razu pchnąłeś się w niebezpieczeństwo, a nawet mnie nie uprzedziłeś ani się nie pożegnałeś - wyszeptała.

- Obiecałaś mi, że cię nie stracę. To pewne pożegnanie.

Spojrzała na niego. Na twarzy miał maskę szpiega. Ścisnęło ją serce. Zbyt długo lizał swoje rany w samotności. Mogłaby się z nim kłócić bez końca, a on wciąż by jej odpowiadał i wszystko tłumaczył, bo obiecał jej, że nie będzie miał przed nią więcej tajemnic, jednak z każdym słowem oddalał się od niej. Pewnie dalej by ją kochał, ale z pewnego dystansu, z ostrożnością. Ona nie chciała żadnego dystansu. Nie chciała mieć między nimi żadnych barier.

- Jesteś podstępnym, zakłamanym manipulatorem - powiedziała, po czym pociągnęła nosem i potarła go. - Nie trawię twoich przyjaciół, a ty nie lubisz moich. Traktujesz mnie jak dziecko, ale oczekujesz, że będę się zachowywać jak dorosła. Skłaniasz mnie do składania obietnic, o których składaniu nie mam świadomości albo które według mnie znaczą co innego. - Podniosła głowę i uśmiechnęła się przez łzy. - Ale to nic nie zmienia. Zawsze będę cię kochać. - Podeszła do niego i objęła, a on odwzajemnił jej uścisk. - Będę cię kochać, czy na to zasługujesz czy nie.

- Nigdy nie zasługuję na twoją miłość - powiedział, ukrywając twarz w jej włosach. - Uratowałem Lucjusza, a resztę posłałem do diabła, tylko dlatego, że jest moim przyjacielem. Zniszczyłem rodziny dzieci, którym zastępowałem rodzinę od kiedy miały jedenaście lat.

- Nie sądzisz, że ci rodzice sami siebie zniszczyli? - wymamrotała.

- Ten mały pierwszoroczniak z dredami został teraz seniorem rodu. Bliźniaki Marryat nie mogły przestać płakać, nawet gdy Pomona je zabrała - zaśmiał się gorzko. - Harbin miał nieco więcej szczęścia, bo jego ojciec dołączył do Czarnego Pana dopiero tydzień temu, więc może wyjdzie z Azkabanu akurat na ślub swojego syna. A moi Ślizgoni... - westchnął i zacisnął dłonie na jej plecach. - Zabiłem dziś ojca Vincenta Crabbe'a. On i młody Gregory są najgłupszymi, ale też najbardziej lojalnymi i ufnymi chłopcami, jakich kiedykolwiek uczyłem. Już mi nie ufają, ani nikomu innemu.

Zamknęła oczy. Nie mogła słuchać bólu, który niósł w głosie jej mąż.

- Musiałeś to zrobić, dla dobra ogółu.

- Też tak myślałem. Ale może zbyt mało czasu poświęciłem na poszukanie alternatyw.

Ramiona Severusa były zbyt słabe, by utrzymać cały ciężar, jaki na niego spadł. Czuła, jak się trząsł. Impulsywnie przytuliła go mocniej.

Mężczyzna schylił się i podniósł Hermionę. Przeniósł ją przez drzwi, do ich łóżka. Minęło dopiero pięć dni od kiedy pierwszy raz ją tu przyniósł? Pocałowała go i pogłaskała jego szorstki policzek. Przez długi czas nie wypowiedzieli innych słów niż Tak, dokładnie tutaj! i O, Merlinie! Nie przestawaj. Nigdy nie przestawaj!

~*~

- Byłam na ciebie tak bardzo zła - powiedziała mu po wszystkim, gdy leżeli spleceni ze sobą. Palcami gładziła miejsce, gdzie kiedyś znajdował się Mroczny Znak. Chyba nigdy nie będzie miała dość dotykania tego już niezakazanego miejsca. - Kiedy wróciłam z Londynu i zobaczyłam, że cię nie ma, nie wiedziałam, czy być bardziej zła czy przerażona. Czy może zraniona, że nie ufałeś mi na tyle, by powiedzieć, że idziesz na misję.

- Ufam ci. Tylko tobie - przyznał. - Przez całe życie musiałem być silny dla kogoś innego. Nawet dla Albusa. Ale ty złapiesz mnie, gdy upadnę i będziesz trzymać, aż przestanę spadać.

Ponownie go pocałowała.

~*~

- To już naprawdę koniec? - zapytała Hermiona nieco później. - Złamana moc uzdrowieje, zimne serca staną się czułe, a uścisk żalu zelżeje? To się stało, jak mówiła przepowiednia?


- Wątpisz w to? - wymamrotał Severus, z lekko nabrzmiałymi ustami i półprzymkniętymi powiekami. Jak mogła wątpić, że przepowiednia się spełniła, skoro miała go obok siebie, w łóżku, na dodatek tak wyglądającego?

- Cieszę się, że udało nam się przeżyć. Coś musiało nam pójść dobrze. Chciałabym tylko wiedzieć, co. I co ja miałam z tym wspólnego? Według mnie nie zrobiłam nic. Tylko pewnego dnia obudziłam się o odkryłam, że najodważniejsza, najukochańsza osoba na świecie należy do mnie. - Wiedziała, że teraz może mu to wyznać, a on nie wyśmieje jej i nie zakpi.

- Zrobiłaś wszystko. - Podniósł rękę i przejechał nią po ciele Hermiony, od biodra, przez pępek, do piersi, aż do ramienia, a później po ręce do jej dłoni, by złączyć ich palce. - Raz mi powiedziałaś, że jesteś mniej inteligentna ode mnie. Ale uważam, że jesteś o wiele rozważniejsza. Masz w sercu pewien rodzaj mądrości, instynktownego zrozumienia, które zawsze będą poza moim zasięgiem.

- Wcale nie.

- Wiesz, jaka była różnica między snami a rzeczywistością? - zapytał, unosząc się na łokciu, by móc spojrzeć na jej twarz. - To ty sprawiłaś, że zacząłem uczyć Pottera i Longbottoma, którzy byli moim utrapieniem. To ty zbudowałaś mosty między naszymi domami i umocniłaś więzy wzajemnego zaufania między nimi.

Podniosła energicznie głowę, a jej loki rozsypały się na wszystkie strony.

- Zmienienie Pottera w wojownika - kontynuował, ze skupionym na żonie wzrokiem. - I danie Draco odwagi, by wybrał ścieżkę życia wbrew rodzinie. To były przełomowe momenty. Nieważne, ile razy studiowaliśmy sny w Myślodsiewni, nadal nie mogliśmy odkryć daty i miejsca mojej śmierci. Wiedzieliśmy, że to będzie opuszczony kamieniołom, ale który?

Wiedziała, że nie ma się już czego bać, ale i tak przeszedł ją dreszcz.

- Wiedziałeś, że data będzie związana z Quidditchem. Napisałeś w swoim liście, że miałeś zielony szalik. Dlaczego każdy czarodziej jest tak zafascynowany tą głupią grą? - burknęła. - Nie mogliście po prostu odwołać meczów Quidditcha na ten miesiąc?

- Oszukanie przeznaczenia nie jest takie łatwe. Szalik mógłby znaleźć się na mojej szyi w jakiś inny sposób, jeżeli nie przez moje własne dłonie, to przez czyjeś inne lub przez jakieś zaklęcie. Trzeba było to rozpracować. Problem polegał na tym, że Lucjusz mi nie ufał, podejrzewał mnie o zdradę i zaplanował atak z Draconem, odsuwając mnie do lamusa. Myślę, że nasze sny pokazały nam, co by się stało, gdyby Draco był bardziej posłuszny swojej rodzinie, a ja musiałbym wybrać między ratowaniem siebie a Pottera. W naszej rzeczywistości, którą ty stworzyłaś, Draco przyszedł do mnie ze swoimi rozterkami. - Severus uśmiechnął się do swoich wspomnień. - Draco i ja od zawsze byliśmy sojusznikami; od momentu, gdy po raz pierwszy wspiął się na moje kolana, żeby sięgnąć po ciasteczko, gdy miał trzy latka.

Nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się na myśl, jak to musiało wyglądać. Wątpiła, by jej relacja z chrześniakiem była kiedykolwiek na tyle dobra, by mogła mu wypomnieć, co właśnie się dowiedziała.

- Wiem, że tak było - westchnęła. - Dostawałam przez to napadów furii. Zawsze wychwalałeś jego eliksiry, a moje krytykowałeś. - Żeby uwydatnić swoje słowa, wytknęła palcem nos Severusa, a on tylko się uśmiechnął i dotknął swoim czołem jej czoło. - I to on zawsze wszczynał kłótnie, ale to jemu wierzyłeś, gdy kłamał, że my zaczęliśmy.

- Ale mimo to mnie poślubiłaś. Jesteś pewna, że nie zrobiłaś tego tylko po to, żebym zmienił zdanie o tobie? Co ci się zadziwiająco udało zresztą.

- Oczywiście! Nie zrobiłam tego dla twojego uznania.

Severus uniósł pytająco brew.

- Dobra, może troszkę - przyznała i wytknęła język. To była prowokacja, której nie mógł zignorować.

~*~

Mamy czworo laureatów Orderu Merlina pierwszej klasy, którzy za skromne uznają swoje zasługi względem ich rodzin i przyjaciół. Draco Malfoy przemówi w ich imieniu.

- Nie zapomnijmy o poświęceniu Jamesa i Lily Potter, które zakończyło pierwszą wojnę i ukształtowało charakter ich syna. To był całkowity przypadek, że w noc bitwy to ja znalazłem się w jego towarzystwie, a nie jego przyjaciele, którzy już wcześniej stawiali czoła Śmierciożercom - moja kochana matka chrzestna pani Snape, mój dobry przyjaciel Neville Longbottom, panna Luna Lovegood, i oczywiście dwoje najmłodszych członków wspaniałej familii Weasleyów, Ronald i Ginewra. Mój ojciec chrzestny o poranku w dniu bitwy powiedział Neville'owi, że czasami czekanie za plecami innych również wymaga odwagi. Nigdy nie słyszałem z jego ust prawdziwszych słów. Odwaga i lojalność tych, którzy czekali na nasz powrót, były dla nas inspiracją; powinny być inspiracją dla wszystkich. Mam nadzieję, że pewnego dnia będę miał tyle szczęścia, co mój ojciec i ojciec chrzestny w wyborze wybranki. Teraz z nieco innej beczki... Potwierdzono, że jednoręki, poszarpany mężczyzna, którego ciało znaleziono w Begbroke Park, to Peter Pettigrew, znany również jako Glizdogon. Przyczyną jego śmierci były liczne urazy głowy, które prawdopodobnie zadały sowy, gdy był w postaci szczura. To pozwala nam uznać erę Voldemorta za skończoną.


- To by było na tyle - powiedział Neville, rzucając na stolik gazetę i sięgnął po tosta. - Zgrabnie to wszystko ująłeś. Ćwiczyłeś, by kiedyś zostać Ministrem Magii, co?

Draco spojrzał na przyjaciela z ukosa znad owsianki, którą właśnie mieszał.

- Może. Ktoś kiedyś będzie musiał przejąć jego obowiązki. Poza tym uwielbiam drażnić Łasica. Widziałeś jego twarz, gdy nazwałem jego rodzinę wspaniałą?

- Widziałem też minę Hermiony, gdy nazwałeś ją kochaną.

- Tak - powiedział wolno Draco. - Ja też. Niektóre marzenia się spełniają. - Posmutniał i przestał mieszać owsiankę. - Niektóre niestety nie.

~~~~~~


KONIEC


~~~~~~


To już koniec historii, czy może nawet epoki, jeżeli chodzi o moje życie. Tłumaczenie zajęło mi o wiele więcej czasu niż przypuszczałam; dawałam sobie rok, potrzebowałam trzy razy więcej. Ale to nie mój koniec z Sevmione. Przynajmniej taką mam nadzieję. Może ktoś zna jakieś miniaturki, które warto przetłumaczyć na polski?

Dziękuję każdemu, kto wytrwał, kto dodawał mi otuchy, gdy brakowało mi sił i ochoty, by tłumaczyć dalej. Jesteście wspaniali.

W najbliższym czasie znaleźć mnie będziecie mogli tutaj.

Do zobaczenia, kochani! Dziękuję za te 3 lata!

~ Thorie

Rozdział 31. Zaskoczenie

Nie możemy zmierzyć się z wampirami bez naszych różdżek. Lećcie do szatni i weźcie je ze sobą. Szybko!

Głos Harry'ego zawisł w powietrzu niczym echo. W tym samym momencie Snape wskoczył na Nimbusa 2001 należącego do Draco. Wtedy obaj szukający zwrócili czubki swoich mioteł w górę, do gwiazd i wznieśli się poza zasięg wzroku. Pod nimi, wampiry latały w chaosie nad boiskiem.

- Nie wierzę, że to robię. - To był ten sam głos, ale tym razem w delikatnym szepcie. Chłopak w szkarłatnych rękawiczkach zacisnął dłonie na Błyskawicy. - Chyba oszalałem.

Nimbus i Błyskawica leciały obok siebie, trzonek w trzonek. Snape posłał mierzące spojrzenie na drugą miotłę, zamknął oczy i przełknął z trudnością ślinę, po czym wypuścił z siebie długi oddech. Musiał to teraz zrobić. Lucjusz byłby podejrzliwy, gdyby zobaczył, że Potter dołącza do nich bez przymusu.

Severus przechylił się do tyłu i przerzucił nogi na jedną stronę miotły, trzymając się na chłopca siedzącego przed nim. Jego cienkie włosy mieszały się z platynowymi puklami Dracona. Chłopak wyrównał tor lotu z drugą miotłą.

- Ostrożnie! - krzyknął.

Snape oblizał wargi, wziął głęboki oddech i sięgnął po drugiego chłopca, po czym złapał go za ramię. Przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność, trzymał się obu nastolatków, zwisając między nimi. Niedługo później przerzucił ciężar swojego ciała na drugą stronę i pół wskoczył, pół wciągnął się na Błyskawicę. Towarzyszył temu taki dźwięk, że cała trójka skrzywiła twarz (Severus z bólu, reszta z mimowolnego współczucia) i każdy w duchu podziękował za istnienie zaklęcia poduszkującego. Na ułamek sekundy Snape oparł czoło o czarnowłosą głowę, oddychając ciężko, jak gdyby właśnie wdrapał się na wysoki klif. W tym czasie chłopak siedzący przed nim ratował miotłę przed zrobieniem nura, co prawie się stało po przeskoku Snape'a. 

- Trochę doświadczenia ci nie zaszkodzi - stwierdził profesor,gdy był już w stanie mówić, po czym wyciągnął różdżkę i krzywo się uśmiechnął. - Panie Potter, Incarcerous!

Znikąd pojawiły się grube liny, które owinęły się wokół szkarłatnych szat, uniemożliwiając chłopcu jakikolwiek ruch rękoma. Zanim miotła zdążyła ponownie opaść, Snape sięgnął swoją długą ręką po trzonek i przejął kontrolę. Różdżkę schował do kieszeni, ponieważ druga ręka była mu potrzebna do trzymania chłopca blisko jego klatki piersiowej.

- To było imponujące, sir - powiedział chłopak o bladej cerze. Jego włosy nabrały blasku, gdy dotarło do nich światło wywodzące się od dwudziestu patronusów wyczarowanych gdzieś pod nimi. - Zawsze chciałem zobaczyć, jak pan to robi. 

Snape posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Nie bądź bezczelny. Uważaj na swój język, jeżeli chcesz przeżyć dzisiejszy wieczór.

Dwie miotły z trzema jeźdźcami na grzbietach kierowały się do Zakazanego Lasu, zostawiając za sobą krzyki, dźwięk wypowiadanych zaklęć oraz trzepotanie skrzydeł nietoperzy.

- Obroni mnie pan. Zawsze mnie pan broni. - Twarz Draco przyjęła dziwny, szczery wyraz.

- Nie licz na to. Będziesz musiał sam siebie obronić - odparł Snape. - Oboje będziecie musieli. I nie zgubcie Świstoklika.

- Jak mam się obronić, skoro nie mam różdżki? - zapytał blondyn, ale obaj chłopcy mieli w głowie to samo pytanie.

- Już to przerabialiśmy. Kandydaci zawsze przybywają przed oblicze Czarnego Pana bez różdżek. Zwrócę je wam, gdy przyjdzie na to czas .

Snape skierował miotłę w dół, a ręką mocniej przytrzymał swojego więźnia, by się upadł.

- Mhm - mruknął chłopak w zielonej szacie. - Tylko niech pan to zrobi zanim ktoś wypali mi cholerny Mroczny Znak na ręce.

Między cisowymi gałęziami znajdowała się niewielka dziura, przez którą widać było polanę. Tam czekał na nich Lucjusz.

- Latasz w tandemie, Snape? - zarechotał, gdy tylko wszyscy wylądowali. - Zawsze byłeś ofiarą losu, jeżeli przychodziło do latania. 

- Ofiarą losu? Gdybyś tylko widział, jak zmienił miotłę w locie. To było nie do opisania!

Lucjusz spojrzał ze zdziwieniem na blondwłosego chłopca, nieprzyzwyczajony do tego, że syn mu przerywa.

- Człowiek, który jest coś wart, zawsze znajdzie drogę, by zrobić, co potrzeba. Zapamiętaj to, Draco.

Oczy Snape'a spoczęły na więźniu z dziwnym błyskiem. Chłopak nie mógł się zrobić żadnego ruchu, poza drgnięciem i głośnym przełknięciem śliny.

- Mieliście jakieś trudności? - zapytał Lucjusz, wskazując na nocne niebo. - Wampiry niedługo powinny przylecieć.

Snape wzruszył ramionami.

- To wampiry zdawały się mieć pewne problemy. Przynajmniej tak to wyglądało, gdy odlatywaliśmy. Nauczyciele nie byli aż tak zaskoczeni, jak się spodziewaliśmy. 

- Jeżeli ich uprzedziłeś, Czarny Pan skróci cię o głowę - zauważył starszy Malfoy, zaciskając palce na różdżce.

- Ja miałbym ich uprzedzić? Przecież zakazałeś Draconowi informowania mnie o twoich planach aż to ostatniej chwili przed meczem. Ktoś mógłby pomyśleć, że mi nie ufasz. - Spojrzenia czarnych i szarych oczu starły się i przez chwilę prowadziły bitwę. - Jeżeli ktoś będzie podejrzany o zbyt długi język, nie będę to ja. Radziłbym ci pomyśleć nad jakimiś wymówkami, Lucjuszu. Chyba, że chcesz wystawić Dracona na łaskę lub niełaskę Czarnego Pana?

Lucjusz warknął.

- Jak śmiesz grozić mojemu synowi?!

- Jestem dla niego nie większym zagrożeniem niż ty sam. 

Snape przywołał leżącą wcześniej miotłę do swojej lewej dłoni i pomniejszył tak, by móc ją schować do kieszeni.

- Weź naszego więźnia - polecił Lucjuszowi. - Ja pójdę z Draconem na stronę i przećwiczę z nim jeszcze raz ceremonię inicjacji.

~*~

Profesor McGonagall wstała ze swojego krzesła i zadzwoniła złotym dzwoneczkiem, który właśnie wyczarowała.

- Uczniowie Hogwartu! - zaczęła, gdy wszyscy umilkli. - Ze względu na niecodzienne okoliczności postanowiono przyspieszyć godzinę patrolową na dziewiętnastą. O tej godzinie wszyscy uczniowie proszeni są o udanie się do pokojów wspólnych i pozostanie tam. Ewentualne wyjścia możliwe są jedynie pod nadzorem nauczyciela. To tylko środek zapobiegawczy, nie ma się czego obawiać.

~*~

Gdy czterdzieści cztery wampiry poplamione na żółto wleciały agresywnie na polankę, Lucjusz zmarszczył nos.

- Chyba wiem, o co ci chodziło, gdy mówiłeś, że wampiry miały problemy. Cuchną czosnkiem - wydusił ze wstrętem, podnosząc różdżkę i wychodząc w stronę wampirów. - Finite incantatem.

Kaszląc i dusząc się, czterdzieści cztery kobiety i mężczyźni spadli z nieba. Tylko troje wylądowało na nogach. 

- Przeklęci zdrajcy! - oburzył się najniższy z nich, na dodatek jeszcze kucający, białowłosy chłopak, z niespotykanie szerokimi ramionami jak na wampira. - Wasz Lord zrobił z nas głupków! Nasze przybycie do Hogwartu nie było niespodziewane, czekali na nas.

 - Nie obwiniaj nas o swój brak kompetencji, Belododia - sarknął Lucjusz. - Chyba powinieneś umieć zwalczyć grupkę nauczycieli i bandę rozwrzeszczanych dzieciaków. Ostrzegam cię, nie mów do Czarnego Pana w taki arogancki sposób albo jedyna krew, jakiej dziś posmakujesz, będzie należeć do ciebie.

~*~

Hermiona spojrzała na swój srebrny zegarek. Wskazówka Severusa nadal wskazywała śmiertelne niebezpieczeństwo.

Wszyscy jej przyjaciele byli cicho. Wszechobecna cisza tylko czasem przerywana była odgłosami niezadowolenia z długiego czekania lub dźwiękiem uderzeń pięści Rona w ścianę, po których Hannah i Luna próbowały uspokoić chłopaka. Neville, który został wyrzucony ze Skrzydła Szpitalnego, po tym, jak jego matka zaczęła rzucać się na łóżku, siedział i wpatrywał się w sufit, jakby chciał wypalić swoim spojrzeniem dziurę do miejsca, gdzie przebywała jego rodzicielka.

Hermionę bolały oczy. I gardło. Ale najbardziej bolało ją serce. Co zrobi, jeżeli on nie wróci? Potarła nos, co przyciągnęło uwagę Ginny.

- Przynajmniej wiesz, że on żyje - powiedziała. Może mogłabyś dodać Harry'ego do tego zegarka, żebyśmy wiedzieli, co z nim?

Hermiona zamrugała i przygryzła wargę. Dlaczego tego nie zrobiła, gdy miała na to szansę? Czy Severus wymazał jej z głowy wszelkie myśli o bezpieczeństwie jej przyjaciół?

Ron uratował ją przed udzieleniem odpowiedzi swoim wybuchem.

- To nie jest w porządku! Jak Harry mógł nas zostawić i polecieć z Malfoyem i Snapem? Przecież oni się nienawidzą!

- Nie byłbym taki pewien, że to nienawiść - odezwał się Neville. - Draco może i był kiedyś rozwydrzonym dzieciakiem, ale już taki nie jest. Może nie lubi Harry'ego jakoś specjalnie mocno, ale go nie nienawidzi. Może czasem chciałby zobaczyć, jak ktoś spuszcza Harry'emu lanie, ale nie takie śmiertelnie poważne.

- Taaa, to było pocieszające - burknęła Ginny.

~*~

W kamieniołomie w Oxfordshire mężczyzna blady i chudy jak kościotrup spoglądał na trzydziestu dwóch mężczyzn i dwanaście kobiet niemal tak samo bladych i wychudzonych jak on. Obok nich stali jego właśni naśladowcy, ściśnięci na nierównym gruncie. Wszyscy, poza dwójką, ubrani byli w śmierciożercze stroje: czarne szaty i białe maski. Severus Snape ubrany był w swoje czarne nauczycielskie szaty i odznaczający się na jego szyi zielony szalik, natomiast Lucjusz nie ubrał maski.

Wśród zebranych znaleźli się również dwóch chłopców. Obok Snape'a stała młodsza wersja Lucjusza, chłopak ubrany był w szaty koloru szalika swojego nauczyciela. Drugi chłopiec, o kruczoczarnych rozczochranych włosach, zielonych oczach i ubrany w szkarłatne szaty, związany był grubymi ciężkimi linami. Czerwonooki mężczyzna nie poświęcił im długiego spojrzenia; ich czas dopiero nadejdzie.

- Nasłuchałem się już - Voldemort warknął na wampiry. - Jesteście bezużytecznymi, niekompetentnymi słabeuszami, niewartymi zaszczytu wspierania mnie w moim wielkim przedsięwzięciu. Najpierw nieudana akcja w szpitalu, teraz pokonała was banda dzieciaków. Waszym kolejnym celem powinno być przedszkole. Chyba że nawet na pokonanie dzieci w pieluszkach jesteście zbyt słabi? Zejdźcie mi z oczu.

- Ale obiecałeś - zaczął Belododia.

- To już jest nieważne. Nie potrzebuję waszego łkania i jęczenia.

- Bez naszej pomocy nie miałbyś Pottera.

- To moi właśni lojalni Śmierciożercy go przyprowadzili. Odejdźcie albo będziecie pokarmem dla Nagini - mówiąc, wskazał na wielkiego węża zwiniętego u jego stóp, który, usłyszawszy swoje imię, podniósł łepek i zasyczał.


Belododia posłał Voldemortowi spojrzenie ciskające błyskawice. Ten podły, pożal się Merlinie paniuś może i byłby trudny do pokonania, ale jego poplecznicy już nie. Czuł pokusę, żeby ukarać ich jak należy, ale on i jego towarzysze zmarnowali już wystarczająco czasy na perypetie tych głupców.

- Kłamcy należy się kłamstwo, a zdrajcy - zdrada. Jak siejesz, tak będziesz zbierał. Zaklinam was, niedługo dopadnie was przeznaczenie.

To powiedziawszy, Belododia zmienił się w nietoperza i wzleciał nad kamieniołom ku otwartemu niebu. Zaraz po nim wznieśli się jego towarzysze.

Voldemort uśmiechnął się ponuro, gdy ostatni z nich uniósł się zmieniwszy postać. Kiedy odlecieli na pewną odległość, machnął ręką nad Śmierciożerców, by utworzyli swój zwyczajowy krąg.

- Mamy dwie sprawy do rozstrzygnięcia - ogłosił, gdy każdy zajął swoje miejsce. - Mamy dziś dwóch honorowych gości. Jeden to chłopiec, którego zabiję, natomiast drugi dostąpi zaszczytu dołączenia do naszego znakomitego grona. Draco Malfoy, postąpiłeś bardzo dobrze.

Na bladych policzkach chłopaka pojawił się rumieniec. Spuścił głowę, rzucając spojrzenie posępnemu więźniowi.

- Dziękuję, mój panie. Służba tobie dla mnie przyjemność, mistrzu.

- Tak będzie, zapewniam cię - odparł Voldemort. - Ale najpierw, Harry Potter. Chłopiec, który przeżył i żył zbyt długo. Męczy mnie twoje istnienie, chłopcze. Szybko załatwimy nudne obowiązki, a później zajmiemy się przyjemnościami. Kto trzyma jego różdżkę?

Snape wystąpił przed szereg i ukłonił się, trzymając dwie różdżki w lewej dłoni. Jedna z nich była z ostrokrzewu, druga z głogu.

- Ja ją mam, panie. Życzysz sobie, żebym mu ją oddał?

- Owszem. Nie dawajmy ludziom powodów, by rozpowiadać o moim braku sprawiedliwości. Chłopak musi mieć jakieś szanse na obronę.

Machnięciem ręki Voldemort oswobodził Harry'ego z lin.

- Mój panie, czy mogę coś zasugerować? - Snape zapytał gładkim tonem, robiąc pauzę w połowie propozycji. - Czy chcesz, bym zwrócił mu jego własną różdżkę, biorąc pod uwagę, hmmm, jej atuty?

Czerwone oczy zabłyszczały.

- Cóż za zabawna myśl. Daj mu tę drugą.

Na ustach Snape'a pojawił się złośliwy uśmiech, gdy podał chłopcu różdżkę z głogu. Nikt poza Lucjuszem nie zauważył, że wracając na swoje miejsce, mężczyzna podał drugą z różdżek blondynowi, który stał obok niego, a nauczyciel wyciągnął swoją własną. Lucjusz miał jednak swoje powody, by przemilczeć to, co właśnie zobaczył.

- Pokłoń się śmierci, Harry - wysyczał Voldemort, używając dokładnie tych samych słów, które wypowiedział dwa i pół roku wcześniej nad rodzinnym grobem. Tym razem chłopak pokłonił się bez słowa.

Gdy Czarny Pan uniósł różdżkę, gotów do rzucenia zaklęcia, wszystkie oczy spoczęły na nim i na jego przeciwniku.

- Ava...

Voldemort nigdy nie dokończył. Gdy chłopak o wyzywającym spojrzeniu zielonych oczu rzucił Expelliarmus, trzy osoby w kręgu ukradkiem poruszyły różdżkami i niewerbalnie zrobiły to samo zaklęcie. Voldemort roztrzaskał głowę o jeden z głazów u podstawy klifu, a jego różdżka odleciała wysoko w powietrze.

Wtem kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.

Snape rzucił się obok ciała i kucnął za głazem.

- Jego różdżka, Potter! Szybko! - rozkazał, odcinając Sectumsemprą głowę Nagini.

Na to zawołanie blondyn wykonał rozkaz. Cicho przywołał różdżkę z cisu i pióra feniksa do wolnej ręki. Używając obu różdżek rzucił Petrificus Totalus na ciało Voldemorta.

- Tak na wszelki wypadek - mruknął. Po jego prawej stronie Glizdogon przybrał swoją szczurzą postać i niezauważenie uciekł.

- Nox!

W nagłej ciemności Lucjusz rzucił się po przodu, chwytając swojego syna, ubranego w szkarłatne szaty i wciągnął chłopca za hałdę srebrnych wapieni, będących niedaleko zakrwawionej skały. Chciał ukryć się wraz z potomkiem zanim jego byli sojusznicy zorientują się, że Malfoyowie są zdrajcami i wycelują w nich różdżki.

- Mistrzu! - krzyknęła Bellatrix, biegnąc do upadłego, gdy jej towarzysze rozpierzchli się i pochowali za drzewami i głazami. Lucjusz dopadł ją, zanim dobiegła do zmarłego.

Gdyby zaklęcie Harry'ego spotkało zaklęcie Voldemorta w bezpośrednim starciu, bliźniacze różdżki ponownie połączyłyby się, ale Harry stał w kręgu, obok Snape'a, w ślizgońskich szatach i blond malfoyowskich włosach. Jako że jego zaklęcie szło z innej strony, niż ta, na której skoncentrowała się uwaga Voldemorta, urok rzucony przez Harry'ego ominął różdżkę Czarnego Pana, jego strefę ochronną, a wzmocnione przez zaklęcia wspólników, Expelliarmus Harry'ego wypełnił przepowiednię.

- Draco, Świstoklik! Szybko! - rozkazał Snape.

Chłopak, który wyglądał jak Harry, spojrzał na chłopca, który był Harrym, wyciągnął czekoladową żabę z kieszeni i rzucił Świstoklik wysoko w powietrze nad ich wrogami.

- Wybacz, ojcze chrzestny - wydyszał, gdy przedmiot stanął w płomieniach. Jak widać, Świstokliki źle wychodziły ze spotkań z Incendio. - Nie pozbędą się nas tak szybko.

- Głupie dzieciaki! - wściekł się Snape, odsuwając chłopaka z drogi Reducto, które chwilę później uderzyło w klif za ich plecami i obsypało ich odłamkami wapienia. - Trzymaj się z dala od walki.

Jednak nie było czasu na rozmowy. W blasku Księżyca i zaklęć widać było sylwetki skał, drzew, krzaków, a za nimi pochylone postaci, próbujące pozostać w ukryciu. To duże ramię mogło należeć do Crabbe'a lub Goyle'a,a ta kucająca bryła to zapewne któryś z Carrowów.

Klątwy latały wte i wewte. Jugson zranił rękę Severusa, a Diffindo przez niego puszczone ucięło cal włosów Lucjusza niedługo później. Iskry pochodzące od zaklęć opadały na ziemię pośród Śmierciożerców, podpalając tym samym zarośla, za którymi się chowali, co zmusiło kilku z nich do opuszczenia swoich dotychczasowych kryjówek. W ten sposób Severus i Lucjusz wyhaczyli Rowle'a, Dołohova i Macnaira.

Pyk! Pyk! Pyk!

Nagle w kamieniołomie pojawiło się dwa razy więcej ludzi, niż dotychczas tam było. Nowo przybyli szczęśliwie wylądowali z uniesionymi różdżkami za Śmierciożercami, którzy obrócili się, przeklęli i posłali w stronę przeciwników moc zaklęć. Tonks, ostatnia z przybyłych, rzuciła zaklęcie antyaportacyjne w momencie, gdy jej stopy dotknęły ziemi. Od tego momentu nie było już możliwości ucieczki. Lupin złapał ją za rękę, gdy ta potknęła się o młode drzewko i odciągnął ją z toru lotu Reducto posłanego przez Yaxleya. Śmierciożercy, wzięci w dwa ognie, na próżno szukali nowych schronień. A zaklęcia latały.

Gdy Dumbledore przybył na klif z tuzinem Aurorów, walka się skończyła. Usiedli na skraju klifu i zsunęli się po nierównym zboczu, pojawiając się akurat, by zobaczyć Locjusza chroniącego kogoś, kto wyglądał jak Harry Potter i rzucającego ostatnie zaklęcie na byłego sojusznika.

Starszy Malfoy zdławił ojcowską złość. Czas na krytykowanie bezmyślności i brawury syna przyjdzie później.

- Dumbledore - powiedział gładkim tonem, trzymając podbródek pod tym samym aroganckim kątem jak zwykle, gdy Dumbledore i jego kompanii podeszli i otrzepali się z kurzu. - W końcu się zjawiliście.

- Serwus, wujaszku - odezwała się Tonks, patrząc na wujka podejrzliwie. Niemal umarłam, gdy zobaczyłam cię przy Harrym. Jak długo jesteś po naszej stronie?

Lucjusz uśmiechnął się złośliwie do niedowierzającego Artura Weasleya. Pytająco uniósł brew, zwróciwszy wzrok na Snape'a. Był tak samo ciekaw odpowiedzi, jak inni. Na polance w Zakazanym Lesie nie było czasu na przygotowanie historyjki. Wtedy to zielonooki chłopak powiedział: Ojcze, to ja! Ojciec chrzestny mówi, że nigdy być mnie nie zdradził Czarnemu Panu. Wchodzisz w to?

I tak nie było opcji, żeby uniknąć kary i egzekucji u boku syna, nawet jeśli ujawniłby jego zdradę. Snape postawił go w niezręcznej sytuacji, nie pozostawiając mu wyboru, dlatego wyjawił miejsce spotkania. Ze strachem i złością wymieszanymi w sercu, patrzył jak Snape wysyła patronusa w kształcie wydry. Jednak plan, który według niego miał się skończyć porażką, okazał się zwycięski i uwolnił go spod władzy Czarnego Pana. Sam nigdy nie zaryzykowałby buntu przeciw Czarnemu Panu. Teraz jednak zyskał wolność, po którą nigdy nie odważyłby się sięgnąć, gdyby nie przymus ze strony syna i przyjaciela.

- Od pewnego czasu - skłamał Snape. - Myślałaś, że jego porażka w zdobyciu przepowiedni w Departamencie Tajemnic nie była celowa?

Lucjusz spojrzał na Gawaina Robardsa, który właśnie rozsyłał Aurorów do aresztowania pokonanych Śmierciożerców i pozbycia się ciał zmarłych.

- Ciekawi mnie ta przepowiednia, muszę przyznać. Było w niej coś użytecznego czy był to zwykły wabik?

Dumbledore spojrzał na zgromadzonych wokół niego członków Zakonu z błyskiem w oku.

- Nic szczególnego. Nic, co Tom byłby w stanie zrozumieć i wiedzieć, jak wykorzystać. Przepowiednia mówiła, że Tom naznaczy Harry'ego jako równego sobie, ale Harry posiądzie moc, której "Czarny Pan nigdy nie pozna". Biedny Tom! Nigdy nie rozumiał potęgi miłości w jej wielu formach: przyjaźń, lojalność, poświęcenie, ojcowska miłość... - To mówiąc, spojrzał na nowego sprzymierzeńca z uniesioną brwią. - Miłość matczyna. - Tutaj spojrzał na Harry'ego i zmierzwił jego platynowe włosy. - Kiedy Wielosokowy przestanie działać?

Prawdziwy Draco przemówił.

- Za mniej niż godzinę. Zażyliśmy po sześć fiolek zaraz przed meczem.

- Ależ to niemożliwe - wtrąciła Hestia. - Eliksir działa godzinę, nieważne jak dużą dawkę się zażyje.

Draco wzruszył ramionami, a na twarzy Harry'ego, za którą właśnie się krył, pojawił się koślawy uśmieszek, charakterystyczny dla młodego Malfoya.

- Potter podsunął nam mugolski sposób - powiedział. - Wypróbowaliśmy go wczoraj i nikt się nie zorientował. Mugole do swoich eliksirów dodają coś, co opóźnia działanie, więc efekt Wielosokowego uwalniał się stopniowo. Czyż to nie wspaniałe, co mugole potrafią zrobić bez magii? Jeszcze wiele można by się od nich nauczyć. - Kątem oka spojrzał na ojca, który zmusił się do uśmiechu.

- Tak, wiele - powtórzył i rozejrzał się w poszukiwaniu możliwości do zmiany tematu. Jego oczy spoczęły na trawiastym miejscu, gdzie Voldemort leżał bez ruchu, najprawdopodobniej martwy. Jednak już kiedyś myślano, że nie żył, a mimo to powrócił. - Co z nim? Azkaban długo go nie zatrzyma, a nie zostało mu już chyba zbyt dużo duszy, by wykonać na nim Pocałunek Dementora.

- Ja go nie zabiję - szybko odpowiedział Harry. - Pokonanie go było dla mnie czymś wielkim. Ale nie ja będę tym, który go zabije.

- Ależ nie ma takiej potrzeby - rzekł Robards, podchodząc bliżej nich. - Zrobiłeś, co do ciebie należało. Jeszcze tej nocy wrzucimy go za Zasłonę Śmierci, natomiast jutro usuniemy twoją bliznę i ją też tam wrzucimy. Wątpię, że nawet gdybyśmy zostawili ci bliznę, to Voldemort byłby w stanie się z tobą przez nią kontaktować, ale lepiej chuchać na zimne.

Słuchacze spojrzeli na Dumbledore'a, szukając u niego potwierdzenia słów Robardsa i odetchnęli z ulgą, gdy mężczyzna skinął głową.

- Ale... To znaczy, że można usunąć tę bliznę, dyrektorze? - zapytał Harry z niedowierzaniem.

- Ja nie mogę jej usunąć - odpowiedział ze spokojem Dumbledore. - Nigdy nie uczyłem się magii leczniczej. Ale Poppy może to zrobić.

- To dlaczego przez tyle lat tego nie zrobiono?

- To byłoby zbyt niebezpieczne. Tą blizną Voldemort naznaczył cie jako równego sobie. Razem z nią otrzymałeś część talentów Toma, jak choćby znajomość języka węży. To przez tę bliznę Tiara chciała przydzielić cię do Slytherinu, ale twój charakter był zawsze silniejszy, dlatego wybrałeś Gryffindor, który uznałeś za odpowiedniejszy dla siebie. To wielka różnica między tobą a Tomem. On cenił jedynie siłę i umiejętności, moc umysłu i zdolność do dominacji. Ty bardziej cenisz sobie przyjaźń, rodzinę, siłę serca, gotowość do pomocy i dzielenia się. Zobacz, co okazało się być silniejsze. To twoja współpraca z ludźmi, którzy nie zawsze byli twoimi przyjaciółmi, przyniosła ci sukces, a jemu - porażkę.

Snape zwęził powieki.

- Mam nadzieję, że nie chciałeś przez to obrazić wszystkich Ślizgonów. Mamy takie same zdolności do docenienia przyjaźni i rodziny jak Gryfoni.

- Dzisiejsza współpraca wyraźnie to pokazała, Severusie. Gratuluję tobie i twojemu domowi. Ślizgoni mają powody do dumy.

- Jak na moje, to po prostu to był najwyższy czas, żeby ogarnęli bałagan, którego narobili - mruknął Moody.

- Na razie wszyscy jesteście wolni, możecie odejść - wtrącił Robards, chcąc uniknąć sprzeczki. - Nawet pan, panie Malfoy, skoro Dumbledore i Snape za pana ręczą. Zapewne Wizengamot udzieli panu amnestii, ale to dopiero zostanie rozstrzygnięte.

- Czy to dotyczy również mnie? - zapytał Draco, ignorując spojrzenie ojca. To, co miał teraz zamiar zrobić, było czymś, co według ojca chrzestnego mógł zrobić w zamian za zapewnienie jego ojcu i jemu wolności.

- Tak, oczywiście, jeżeli nie używałeś Niewybaczalnych i tym podobne. Nie mamy zamiaru wnosić oskarżeń przeciwko bohaterom wojennym. Coś przeskrobałeś, chłopcze?

- Właściwie to nie, ale mam coś do powiedzenia. Od pewnego czasu mam podejrzenia, jednak z początku wydawały mi się one absurdalne. Otóż kiedyś przyłapałem pierwszoklasistów na rozmowie z żukiem. Zanim go złapałem, wleciał w krzaki. Niedługo później ukazał się artykuł Skeeter o moim ojcu chrzestnym. Co ciekawe, Skeeter użyła dokładnie tych samych słów, które usłyszałem u tych dzieciaków. Zdaje się, że ona nigdy nie zarejestrowała się jako animag, prawda? - zapytał z nutą niewinności w głosie. Harry zakrył usta, powstrzymując się od śmiechu.

Robards szeroko otworzył oczy i zacisnął wargi.

- To poważne oskarżenie. Z pewnością przyjrzymy się tej sprawie. Dyrektorze, wraca pan z nami, żeby oszacować straty?

- Ach tak. Przykry to obowiązek, lecz trzeba go wypełnić. Lucjuszu, chcę się z tobą widzieć po moim powrocie do Hogwartu. Mamy wiele spraw do omówienia. - Dumbledore posłał starszemu Malfoyowi twarde spojrzenie, po czym odwrócił się do Severusa. - Severusie, zabierz chłopców do szkoły.

- Ale czy moglibyśmy poczekać, aż działanie eliksiru się skończy? - błagał Harry. - Nie chcę, żeby Ginny zobaczyła mnie w tym ciele.

- A ja nie chcę, by ktokolwiek widział mnie w tym ciele - dodał Draco.

- Jeżeli myślicie cymbały, że będę czekał, aż wam łaskawie zechce się ruszyć tyłki, to się grubo mylicie. Moja żona czeka i martwi się o mnie. A, właśnie. Pięćdziesiąt punktów od każdego z was za brak posłuszeństwa. I kolejne pięćdziesiąt od pana, Potter. Nie mam wątpliwości, że zniszczenie Świstoklika było twoim pomysłem.

Harry spojrzał na profesora. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

Rozdział 30. Spotkanie przepowiedni

Ron przeklął i szarpnął miotłą. Wszyscy członkowie drużyny Gryffindoru zrobili to samo. Nie mieli najmniejszego zamiaru uciekać i zostawiać dzieciaków na trybunach w niebezpieczeństwie. W tym samym czasie Ślizgoni wzlecieli na bezpieczne pozycje. Ron nie widział ich, ale czuł podmuchy powietrza, gdy się przemieszczali.

- Zaczekajcie! - usłyszeli głos Harry'ego dochodzący z góry i jakby z daleka za nimi. - Nie możemy zmierzyć się z wampirami bez naszych różdżek. Lećcie do szatni i weźcie je ze sobą. Szybko!

Ritchie Cotte i Jimmy Peakes zorientowali się, że trzymają w rękach tłuczki. Rzucili nimi w środek boiska.

- A macie, wampiry! - krzyknął Jimmy. - Policzymy się, gdy wrócę!

~*~

- Zatrzymaj się! Czy to ona? - Rozglądając się po parkingu przy kompleksie sportowym, Hermiona prawie przeoczyła kobietę ukrytą za srebrną Toyotą. Na głowie miała rzadkie, białe włosy, ubrana była w zabrudzoną koszulę nocną, która w czasach swojej świetności mogła być biała; bose stopy miała fioletowe od zimna.

Hagrid jako pierwszy dotarł do Alice. Uprzejmie pomógł jej usiąść, opierając ją o ścianę.

- Wszystko w porządku, Alice - powiedział. - Twoi przyjaciele są tu z tobą. - Hagrid wyciągnął z kieszeni piersiówkę. Kobieta nie ruszyła się z miejsca.

- Nie dawaj jej tego - poprosiła Hermiona, stanąwszy za nim. - Mam ze sobą kilka eliksirów ze Skrzydła Szpitalnego. Eliksir Pieprzowy i Pobudzający. Severus o tym pomyślał.

- Dobry z niego człowiek - przyznał półolbrzym, odkładając piersiówkę na miejsce. Wziął jedną z fioletowiejących dłoni Alice w uścisk swoich olbrzymich rąk. - Alice ma szczęście, że nie zamarzła. Jest tak zimno...

- Poppy mówiła, że magia może ją ochronić przez zamarznięciem, ale nie była tego pewna. Ta sama magia mogłaby ją równie dobrze zabić. Rzadko się zdarza, żeby ktoś z oddziału zamkniętego musiał polegać ochronie przez własną magię.

~*~

- Aiolius Maximus!

Krzyk wydobył się z co najmniej dwudziestu gardeł ze wszystkich trybun. Po rozbłysku żółtego blasku, na boisku roztoczył się ostry zapach czosnku, co rozwścieczyło nietoperze. Sam zapach czosnku wstrzymywał u wampirów zdolność do powrotu do ludzkiej formy, a tylko w niej mogły gryźć. Gdyby doszło do kontaktu wampira z główką czosnku lub pochodnymi warzywa, istocie przyćmiłoby umysł i spowolniło reakcje.

Luna spojrzała kątem oka na ciemność po drugiej stronie. Dochodziły stamtąd głosy. Było ich zbyt wiele, żeby mogły pochodzić od profesorów i były zbyt zsynchronizowane, by należeć do uczniów. Może krzyki obudziły zmarłych, którzy szukali teraz swojej zemsty?

Nagle ponad inne głosy wzniósł się ten należący do profesor McGonagall.

- Uczniowie! Pozostańcie na swoich miejscach i pozwólcie nam się tym zająć. Wszystko jest pod kontrolą.

Luna zdjęła z głowy kapelusz-lwa, powiększyła go do rozmiarów kociołka i magią napełniła go szpinakowo-czosnkowym ravioli o wielkości wygodnej do rzucania. Teraz jedynie musiała widzieć, gdzie celować, jednak na boisku panowała ciemność.

- Expecto Patronum!

To były te same głosy, choć już nie tak zsynchronizowane. Nad jej głową srebrny wilk zawył i zaczął pilnować jej trybunę. Wokół całego boiska pojawiły się inne, półprzezroczyste stworzenia. Po lewej stronie Luny pojawił się bóbr, a po prawej lemur. Ich blask rozświetlał ciemność nocy, rzucając światło na uskrzydlone kształty miotające się nad boiskiem.

Na ustach Luny pojawił się uśmiech.

~*~

Matka Hermiony upuściła telefon z cichym okrzykiem.

- Ach, to ty, kochanie! - powiedziała, schylając się, by podnieść upuszczony przedmiot. - Czy to ona? Wszystko z nią w porządku?

Hagrid położył Alice na sofie, wyciągnął swoją chustkę w kropki i otarł zmęczoną twarz kobiety. Z jej uszu wciąż wydobywała się para, rozwiewając jej słabe włosy.

- Będzie w porządku, jak zabierzemy ją do Hogwartu - odparła Hermiona.

Udałaby się tam od razu, gdyby nie zaklęcia przeciwaportacyjne. Dojście od najbliższego Hogwartowi punktu aportacji do Skrzydła Szpitalnego zajmowało dość dużo czasu. Hagrid stwierdził, że dom Grangerów będzie chociaż ciepły i suchy i mogliby tam uregulować temperaturę ciała Alice zanim udadzą się w dalszą podróż. Gdyby tylko mieli pewność, że zastaną kogoś w domu Weasleyów, bez wahania udaliby się do Nory, ale to była jedyna alternatywa. Ostrzeżenie Severusa wciąż brzmiało w jej uszach. Niebezpiecznym jest zabieranie Alice gdzieś, gdzie mogłyby dostrzec ją nieprzyjazne oczy, dlatego szpital św. Munga i wszystkie miejsca połączone siecią Floo odpadały.

Matka Hermiony spoglądała na Alice i wydobywającą się z jej uszu parę z podejrzliwością.

- Och, nie przejmuj się tym - uspokoiła ją Hermiona. - To tylko efekt eliksiru, który jej podałam. Nie ma się czym martwić, mamo. Dziękuję, że jesteś uważna. A, i nie musisz już nigdzie dzwonić. Znaleźliśmy osobę, której szukaliśmy.

~*~

Hannah zacisnęła rękę na różdżce tak na wszelki wypadek. Przez srebrzystą poświatę widziała co najmniej pięćdziesiąt nietoperzy, każdy z rozpiętością skrzydeł od trzech do czterech stóp, latających nad boiskiem, czasami uderzając w Patronusy i odbijając się od nich.

Bum! Kolejny uderzył w barierę.

Hannah utkwiła wzrok w drużynie Gryffindoru. Nastolatkowie ubrani w szkarłatne szaty pojawili się na boisku z uniesionymi różdżkami. Ginny, Ritchie, Ron... Och, uważaj na siebie!, Jimmy, Dean, Demelza... Rozejrzała się po reszcie boiska i otwarła usta ze zdziwieniem.

Gdzie podział się Harry?

~*~

- Może powinnaś zrobić sobie przerwę zanim ponownie nas aportujesz? - zaproponował Hagrid, spoglądając na zegar wiszący w salonie. - Sam bym sobie na chwilę siupnął. Alice jak na razie nic nie grozi.

Hagrid wyciągnął swoją chusteczkę, zwinął ją w kulkę i przetarł nią spocone czoło, po czym schował ją z powrotem do kieszeni.

Alice leżała ubrana w wełniane rajstopy, rękawiczki, szale i ciężki zimowy płaszcz Helen Granger, który Hermiona zaczarowała tak, by był non-stop ciepły, aby Alice nie zmarzła w drodze do zamku. Wcześniej razem z mamą delikatnie odparzyła dłonie i stopy mamy Neville'a.

Teraz, stojąc pośrodku salonu, Hermiona ziewnęła głośno.

- Ale Neville czeka na wieści.

- Nie obrazi się, jeżeli przekażemy mu te wieści nieco później, a zrobi to dobrze jego mamie. To był długi dzień. Nie chcesz przecież, żeby ktoś ci się rozszczepił w czasie aportacji, bo jesteś zmęczona.

- Chyba masz rację, Hagridzie. Jestem nieco zmęczona.

Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na Hagrida, który zaoferował jej piersiówkę, z której właśnie pociągnął łyka.

- Może skuszę się na filiżankę herbaty. Chciałabym tylko, żeby była jakakolwiek możliwość poinformowania Nevilla, że z jego mamą wszystko jest w porządku.

- Zrozumie - zapewnił ją Hagrid. - Dobry z niego chłopak.

~*~

Dziesięć nietoperzy leżało nieprzytomnie na trawie, a reszta nagle odleciała. Kilku uczniów wydało okrzyk zwycięstwa, który był tak zaraźliwy, że niedługo później wszyscy krzyczeli.

Prawie wszyscy. Luna sięgnęła do swojego niby-kociołka i w zamyśleniu wyciągnęła jedną z trzech ostatnich porcji ravioli. Wzięła gryza i zaczęła przeżuwać, wzrokiem przeciągając po boisku i trybunach. Drużyna Gryffindoru podążyła za nietoperzami w stronę lasu, natomiast drużyna Slytherinu w ciszy udała się do szatni. Tajemniczy nieznajomi, którzy pojawili się przedtem na trybunach, zdjęli z siebie zaklęcia maskujące i odrzucili włosy opadające im na twarz. W jednym z nich Luna rozpoznała profesora Lupina. Osoba stojąca zaraz obok niego miała krótkie niebieskie loczki.

- Gryfoni! Natychmiast macie wrócić! - wykrzyczała do megafonu profesor McGonagall. - Ruszycie się jeszcze o jeden cal, a dostaniecie zakaz gry w następnym meczu!

Przebywający na trybunach Ślizgoni żywo o czymś ze sobą dyskutowali. Początkowo Luna nie słyszała, co mówili, jednak po chwili głos Pansy rozbrzmiał wysoko ponad innymi.

- Był dokładnie tutaj przed tym, jak zgasły światła! - powiedziała wskazując na puste siedzenie trzy rzędy przed nią. - Dokładnie w tym miejscu. A Draco był z nim!

W tym momencie powrócili Gryfoni. Dwie rudowłose głowy zdawały się czegoś szukać w panującym mglistym mroku.

- Harry? Harry?!

Za późno. Harry'ego, Snape'a i Draco Malfoya już dawno tam nie było.

~*~

Odświeżona i nie mająca żadnych podejrzeń Hermiona aportowała siebie, Hagrida i Alice przed główną bramę. Hagrid, trzymający mamę Neville'a w ramionach, wzmocnił uścisk przed otwarciem bramy. Puścił Hermionę przodem i zamknął za nimi wrota. Alice wierciła się w objęciach półolbrzyma i wierzgała głową we wszystkie strony.

- Alice, wszystko jest w porządku - próbował ją uspokoić Hagrid. - Jesteś wśród przyjaciół. Neville na ciebie czeka. Frank i twoja teściowa są bezpieczni, w św. Mungu. Jeszcze tylko kawałeczek, dobrze? Podrzucimy cię do Skrzydła Szpitalnego i wszystko będzie w porządku.

Hermiona automatycznie spojrzała na boisko od Quidditcha, gdy je mijali, a ono okazało się być puste. Czyli mecz musiał się już skończyć, a jej mąż i przyjaciele siedzą sobie w cieple w zamku. Jacy szczęściarze! Ona już niedługo będzie wśród nich. Wzdrygnęła się na wspomnienie zimna. W tym momencie zerwał się podmuch wiatru, a do jej nosa dotarł zapach czosnku.

- Czujesz to? - spytała towarzysza.

Hagrid spojrzał na nią, ale po chwili odwrócił wzrok.

- Aaaa, to nic takiego - odpowiedział, unikając jej spojrzenia. - Pewnie mecz się przedłużył i postanowili zjeść kolację na zewnątrz.

Hermiona zatrzymała się, a oddech ugrzązł jej w gardle.

- Ale przecież pora kolacji dopiero się zaczęła - odpowiedziała powoli. - Co wiesz, czego ja nie wiem?

- Może pobiegniesz do Poppy i powiesz jej, że już idziemy? - Hagrid próbował zmienić temat, nadal  nie patrząc dziewczynie w oczy.

Nie miała zamiaru się wykłócać. Coś tu się stało, a ten głupi nietoperz, zwany jej mężem, wiedział, że to się stanie i postanowił wysłać ją w bezpieczniejsze miejsce, z dala od centrum wydarzeń. Powinna była się domyślić. O, tak. Te wszystkie wieczorne spotkania z Albusem... Powinna była się domyślić, że mogły one jedynie zwiastować katastrofę.

Potarła nos i pobiegła. Ciekło jej z nosa nie tylko z powodu zimna. Dotąd była dumna, że Severus ufał jej na tyle, żeby wysłać ją w miejsce, które wciąż mogli patrolować Śmierciożercy, a tymczasem całe niebezpieczeństwo skupiało się w tutaj, w Hogwarcie, nie w Londynie. Jeżeli Severus dał się zabić, ożywi go i zamorduje własnoręcznie. Tak, tak właśnie zrobi.

Ścieżka zdawała się nie mieć końca. Gdy w końcu dotarła do zamku, jej oddech wydobywał się z ust jako obłoczki. Za zamkniętymi drzwiami usłyszała zdenerwowane głosy. Otwarła wrota używając obu rąk i pozwoliła im trzasnąć za sobą, gdy przekroczyła próg.

Grupka prowadząca dyskusję podskoczyła i wszyscy spojrzeli na Hermionę. Twarz Neville'a rozjaśniła się, lecz gdy nie zobaczył swojej matki, spochmurniał.

- Czyli jej nie znaleźliście? - zapytał łamiącym się głosem.

- Znaleźliśmy. Jest cała, Neville, tylko trochę przemarznięta. Hagrid ją tu niesie. Czy ktoś mógłby pobiec do Poppy i dać jej znać, że zaraz będzie miała pacjentkę?

Hannah odezwała się pierwsza, wychodząc zza pleców Rona.

- Ja to zrobię. Nev będzie chciał zobaczyć ją jako pierwszy, prawda? - zapytała, chociaż nawet nie zaczekała na odpowiedź, bo już pobiegła.

Hermiona zdjęła rękawiczki i schowała je do kieszeni.

- A teraz - zaczęła. - Niech ktoś mi powie, co tu się dzieje. Gdzie jest Severus?

- Chyba każdy z nas by chciał to wiedzieć - odpowiedziała z goryczą Ginny.

~*~

- Wciąż mu ufasz? - zapytał Ron, gdy skończył streszczać wydarzenia tego wieczora. - Po tym wszystkim, nadal mu ufasz?

- Oczywiście, że tak - odparła dość ostro Hermiona. - Nie ma nic, co by sprawiło, żebym w niego zwątpiła. - To nie do końca była prawda. Ufała jego honorowi, ale teraz, gdy spuściła go na chwilę z oczu, nie była już niczego pewna.

- Mimo że razem z Malfoyem porwał Harry'ego? - zdziwił się Ron. Hermiona zacisnęła pięści.

- Wątpię, żeby to zrobili - wtrąciła Luna, z niezwykłą cierpliwością w głosie, choć to samo zdanie powtarzała od pół godziny jako odpowiedź na każdą teorię Rona. - Harry odesłał was do szatni, żeby mógł odlecieć bez was zatrzymujących go. Przecież on lubi nocne latanie.

- Może był pod wpływem Imperiusa? - odparł Ron.

- Wydawał się być nieco nieobecny - zgodziła się Ginny. - Nie pocałował mnie przed meczem, powiedział, że to mogłoby go zdekoncentrować. Ale dlaczego? Jakoś nigdy wcześniej mu to nie przeszkadzało.

Zamknijcie się, wszyscy, zamknijcie się! Czy to w ogóle ma znaczenie? Hermiona przygryzła wargę, by powstrzymać się od warknięcia. Ron zrobił dziwną minę.

- Cóż, to rozprasza całą resztę drużyny. Prosiłem was, żebyście się opanowali chociaż w szatni, nawet jeśli wszędzie indziej nie potraficie.

- Ta, bo ty i Hannah wcale nie miziacie się ze sobą bez przerwy - odbiła piłeczkę Ginny. Hannah spłonęła rumieńcem i złapała Rona za rękaw. Chłopak pogłaskał delikatnie jej dłoń, zmarszczył brwi i ścisnął wargi.

- Schodzisz z tematu. Harry był dziś nieco dziwny. I pozwolił Malfoyowi złapać znicza, co jest podejrzliwe. Dalej sądzę, że był pod Imperiusem.

- Nie bądź śmieszny - przerwała Ronowi zirytowana Hermiona. - Dobrze wiesz, że Harry umie się wyrwać spod Imperiusa od czwartej klasy. W ten sposób Dumbledore wpadł na pomysł, żeby uczyć go Oklumencji.

- A nauka zajęła mu dość długo czasu. No i ostatnio dość rzadko się z nim widziałem. Od wtorku co wieczór chodził do Dumbledore'a. - Ron nagle przerwał i chyba coś sobie uświadomił.

- To tak, jak Severus - powiedziała Hermiona, a spojrzenia jej i Rona spotkały się. Chłopak wyglądał, jakby właśnie zjadł fasolkę o smaku wymiocin.

- Albus! - wykrzyknęła Hermiona w tym samym momencie, co Ron i Ginny powiedzieli:

- Dumbledore!

- Gdzie on tak w ogóle jest? - zapytała Hermiona. Uduszę go jego własną brodą! Jak on mógł na to pozwolić? Jak mógł zabawić się nimi jak pionkami w grze? Och, Severusie, Harry!

- Tam, gdzie zawsze, gdy po potrzebujemy - odpowiedział Ron. - W Ministerstwie.

- Jesteś pewien? - zwątpiła Luna. - Byłam całkiem przekonana, że to on był tym pustym miejscem obok profesora Snape'a. Tym miejscem, które świeciło się na złoto, niebiesko i fioletowo, gdy boisko zostało ponownie oświetlone.

W tym momencie do ich towarzystwa dołączyła profesor McGonagall.

- Hermiono, tutaj jesteś! Na Merlina, dlaczego nie przyszłaś do mnie zaraz po swoim powrocie?

- Wybacz, Minerwo, miałam taki zamiar, ale coś odwróciło moją uwagę. Masz jakieś wieści od Severusa? Gdzie jest Albus? Czy był obecny na meczu? Dlaczego nie powstrzymał ataku? - posypała się lawina pytań. Żeby ją zatrzymać, Hermiona musiała przyłożyć pięść do ust.

- Po kolei, kochana, jedno pytanie, później kolejne. Albus tu był, ale już go nie ma. Przeniósł się do Ministerstwa, gdy wszystkie dzieci wróciły do zamku.

- Widzisz, mówiłem ci - odparł ponuro Ron. Minerwa zignorowała go.

- Jeżeli chodzi o Severusa, dał mi list dla ciebie, gdy przeniosłaś się do Londynu. - Sięgnęła do kieszeni. - Oto on. Może zaprowadź swoich przyjaciół do twoich kwater i tam czekaj? Tam będzie wam wygodniej.

Hermiona skinęła głową.

- On nie chciałby, żebym wzięła moich przyjaciół do naszych prywatnych pokoi.

- Należy mu się - odparła zgryźliwie Minerwa. - Pisać listu zamiast powiedzieć coś prosto w twarz, pf! Daj mu popalić, gdy wróci.

Minerwa skinęła głową na Hermionę i odeszła. Dziewczyna spojrzała na list i dopiero teraz zauważyła, że zgniotła go w kulkę. Dam mu popalić, jeśli wróci.

~*~

Wpuściła Rona, Ginny, Hannah i Lunę do salonu, a sama usiadła na pustym krześle. Jej przyjaciele usiedli wokół niej, część na krzesłach, część na podłodze, ktoś inny jeszcze stał, opierając się o regał. Hermiona zmusiła się do przeczytania listu. Czuła się strasznie, sytuacja całkowicie ją przygniatała.

- Co tam napisał? - zapytał Ron, gdy Hermiona odłożyła list na stół i schowała twarz w dłoniach.- Gdzie jest Harry i kiedy wrócą?

- Nie mam pojęcia. Możesz przeczytać list, jeśli chcesz.

Hermiona zacisnęła pięści, wargi i powieki. Jak Severus mógł tak postąpić? Jak on śmiał?! Gdybym cię stracił, powiedział przed jej aportacją do Londynu. Teraz może okazać się, że będzie na odwrót i to ona straci go.

Jej przyjaciele zgromadzili się nad listem i przeczytali go na głos.

Hermiono,

dzisiaj dwie przepowiednie spotykają się i moje sekrety zostają ujawnione. Wiem, że mogę polegać na Hagridzie i że przyprowadzi cię on do szkoły przed lub po, ale na pewno nie w trakcie tej małej bitwy, jaka będzie tu miała miejsce. Wierzę też, że Minerwa przekaże Ci ten list najszybciej, jak to będzie możliwe, gdy mnie już nie będzie.

Mam nadzieję, że wzmocni Cię fakt, iż nasze sny ostrzegł mnie i na bitwę idę jako łowca, nie jako zdobycz. Powiedziałem Ci, że w snach nie widziałem, jak zostaję zabrany. To była prawda. Ostatnia, najdłuższa z wizji zaczęła się, gdy Czarny Pan zerwał z mojej szyi szalik Quidditcha i zmienił go w bicz. Najwidoczniej zauważył, jak podawałem Potterowi Świstoklik, który umożliwił mu ucieczkę. Początkowo chciałem zostawić Ci wspomnienie tego snu, ale uwierz mi, nie chciałabyś tego widzieć.

Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie przeciwieństwem przepowiedni. Nie martw się i nie obwiniaj o nic. Przy Tobie jest moje miejsce, mój dom. Nie chcę nigdy mieć żadnego innego. Nasza rozłąka nie będzie trwać wiecznie. W międzyczasie żyj i ciesz się, kochanie, za nas dwoje.

Na zawsze,

S

- To list miłosny - zdziwił się Ron.

Hannah trzepnęła go w ramię.

- Oczywiście, że tak. A czego innego żeś się spodziewał w takiej chwili?

- Ody do Quidditcha - zasugerowała Luna. - Albo przepisu na Eliksir Wielosokowy działający przez całe życie?

Ron zignorował sugestie Luny i przewrócił oczami.

- Ale, no ludzie, to jest Snape. On nie kocha ludzi. Nie wie jak.

Hannah trzepnęła go znowu.

- Może Hermiona go nauczyła - stwierdziła Ginny. Hermiona patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem.

- Tak w ogóle, o co mu chodzi z tymi snami? - zapytał Ron.

Wcześniej Hermiona tak bardzo chciała im powiedzieć. Teraz pragnęła jedynie, żeby wyszli, by mogła w samotności wypłakać się i wykrzyczeć swój żal. Ból spowodowany zaciskaniem rąk w pięści wybudził ją z amoku. Wytłumaczy przyjaciołom sny. Severus sam stwierdził, że sekrety zostaną dziś ujawnione.

Dlatego wszystko im powiedziała.

- Ja bym tego nie zrobiła - przyznała Hannah, gdy dreszcz przeszedł po jej ciele. - Nie dla kogoś, kogo bym nie kochała. Czy ty wtedy go chociaż lubiłaś, Hermiono?

Usta Hermiony wykrzywiły się w coś na kształt półuśmiechu.

- Severus kiedyś powiedział coś podobnego. Zapytał, jak w ogóle mogłam pomyśleć o poślubieniu osoby, której nawet nie lubiłam. Odpowiedziałam mu, że czasami go lubię. - Jej usta ponownie się wykrzywiły. - Czasami.

W tym momencie zaczęła płakać.