Głos Harry'ego zawisł w powietrzu niczym echo. W tym samym momencie Snape wskoczył na Nimbusa 2001 należącego do Draco. Wtedy obaj szukający zwrócili czubki swoich mioteł w górę, do gwiazd i wznieśli się poza zasięg wzroku. Pod nimi, wampiry latały w chaosie nad boiskiem.
- Nie wierzę, że to robię. - To był ten sam głos, ale tym razem w delikatnym szepcie. Chłopak w szkarłatnych rękawiczkach zacisnął dłonie na Błyskawicy. - Chyba oszalałem.
Nimbus i Błyskawica leciały obok siebie, trzonek w trzonek. Snape posłał mierzące spojrzenie na drugą miotłę, zamknął oczy i przełknął z trudnością ślinę, po czym wypuścił z siebie długi oddech. Musiał to teraz zrobić. Lucjusz byłby podejrzliwy, gdyby zobaczył, że Potter dołącza do nich bez przymusu.
Severus przechylił się do tyłu i przerzucił nogi na jedną stronę miotły, trzymając się na chłopca siedzącego przed nim. Jego cienkie włosy mieszały się z platynowymi puklami Dracona. Chłopak wyrównał tor lotu z drugą miotłą.
- Ostrożnie! - krzyknął.
Snape oblizał wargi, wziął głęboki oddech i sięgnął po drugiego chłopca, po czym złapał go za ramię. Przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność, trzymał się obu nastolatków, zwisając między nimi. Niedługo później przerzucił ciężar swojego ciała na drugą stronę i pół wskoczył, pół wciągnął się na Błyskawicę. Towarzyszył temu taki dźwięk, że cała trójka skrzywiła twarz (Severus z bólu, reszta z mimowolnego współczucia) i każdy w duchu podziękował za istnienie zaklęcia poduszkującego. Na ułamek sekundy Snape oparł czoło o czarnowłosą głowę, oddychając ciężko, jak gdyby właśnie wdrapał się na wysoki klif. W tym czasie chłopak siedzący przed nim ratował miotłę przed zrobieniem nura, co prawie się stało po przeskoku Snape'a.
- Trochę doświadczenia ci nie zaszkodzi - stwierdził profesor,gdy był już w stanie mówić, po czym wyciągnął różdżkę i krzywo się uśmiechnął. - Panie Potter, Incarcerous!
Znikąd pojawiły się grube liny, które owinęły się wokół szkarłatnych szat, uniemożliwiając chłopcu jakikolwiek ruch rękoma. Zanim miotła zdążyła ponownie opaść, Snape sięgnął swoją długą ręką po trzonek i przejął kontrolę. Różdżkę schował do kieszeni, ponieważ druga ręka była mu potrzebna do trzymania chłopca blisko jego klatki piersiowej.
- To było imponujące, sir - powiedział chłopak o bladej cerze. Jego włosy nabrały blasku, gdy dotarło do nich światło wywodzące się od dwudziestu patronusów wyczarowanych gdzieś pod nimi. - Zawsze chciałem zobaczyć, jak pan to robi.
Snape posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie bądź bezczelny. Uważaj na swój język, jeżeli chcesz przeżyć dzisiejszy wieczór.
Dwie miotły z trzema jeźdźcami na grzbietach kierowały się do Zakazanego Lasu, zostawiając za sobą krzyki, dźwięk wypowiadanych zaklęć oraz trzepotanie skrzydeł nietoperzy.
- Obroni mnie pan. Zawsze mnie pan broni. - Twarz Draco przyjęła dziwny, szczery wyraz.
- Nie licz na to. Będziesz musiał sam siebie obronić - odparł Snape. - Oboje będziecie musieli. I nie zgubcie Świstoklika.
- Jak mam się obronić, skoro nie mam różdżki? - zapytał blondyn, ale obaj chłopcy mieli w głowie to samo pytanie.
- Już to przerabialiśmy. Kandydaci zawsze przybywają przed oblicze Czarnego Pana bez różdżek. Zwrócę je wam, gdy przyjdzie na to czas .
Snape skierował miotłę w dół, a ręką mocniej przytrzymał swojego więźnia, by się upadł.
- Mhm - mruknął chłopak w zielonej szacie. - Tylko niech pan to zrobi zanim ktoś wypali mi cholerny Mroczny Znak na ręce.
Między cisowymi gałęziami znajdowała się niewielka dziura, przez którą widać było polanę. Tam czekał na nich Lucjusz.
- Latasz w tandemie, Snape? - zarechotał, gdy tylko wszyscy wylądowali. - Zawsze byłeś ofiarą losu, jeżeli przychodziło do latania.
- Ofiarą losu? Gdybyś tylko widział, jak zmienił miotłę w locie. To było nie do opisania!
Lucjusz spojrzał ze zdziwieniem na blondwłosego chłopca, nieprzyzwyczajony do tego, że syn mu przerywa.
- Człowiek, który jest coś wart, zawsze znajdzie drogę, by zrobić, co potrzeba. Zapamiętaj to, Draco.
Oczy Snape'a spoczęły na więźniu z dziwnym błyskiem. Chłopak nie mógł się zrobić żadnego ruchu, poza drgnięciem i głośnym przełknięciem śliny.
- Mieliście jakieś trudności? - zapytał Lucjusz, wskazując na nocne niebo. - Wampiry niedługo powinny przylecieć.
Snape wzruszył ramionami.
- To wampiry zdawały się mieć pewne problemy. Przynajmniej tak to wyglądało, gdy odlatywaliśmy. Nauczyciele nie byli aż tak zaskoczeni, jak się spodziewaliśmy.
- Jeżeli ich uprzedziłeś, Czarny Pan skróci cię o głowę - zauważył starszy Malfoy, zaciskając palce na różdżce.
- Ja miałbym ich uprzedzić? Przecież zakazałeś Draconowi informowania mnie o twoich planach aż to ostatniej chwili przed meczem. Ktoś mógłby pomyśleć, że mi nie ufasz. - Spojrzenia czarnych i szarych oczu starły się i przez chwilę prowadziły bitwę. - Jeżeli ktoś będzie podejrzany o zbyt długi język, nie będę to ja. Radziłbym ci pomyśleć nad jakimiś wymówkami, Lucjuszu. Chyba, że chcesz wystawić Dracona na łaskę lub niełaskę Czarnego Pana?
Lucjusz warknął.
- Jak śmiesz grozić mojemu synowi?!
- Jestem dla niego nie większym zagrożeniem niż ty sam.
Snape przywołał leżącą wcześniej miotłę do swojej lewej dłoni i pomniejszył tak, by móc ją schować do kieszeni.
- Weź naszego więźnia - polecił Lucjuszowi. - Ja pójdę z Draconem na stronę i przećwiczę z nim jeszcze raz ceremonię inicjacji.
~*~
Profesor McGonagall wstała ze swojego krzesła i zadzwoniła złotym dzwoneczkiem, który właśnie wyczarowała.
- Uczniowie Hogwartu! - zaczęła, gdy wszyscy umilkli. - Ze względu na niecodzienne okoliczności postanowiono przyspieszyć godzinę patrolową na dziewiętnastą. O tej godzinie wszyscy uczniowie proszeni są o udanie się do pokojów wspólnych i pozostanie tam. Ewentualne wyjścia możliwe są jedynie pod nadzorem nauczyciela. To tylko środek zapobiegawczy, nie ma się czego obawiać.
~*~
Gdy czterdzieści cztery wampiry poplamione na żółto wleciały agresywnie na polankę, Lucjusz zmarszczył nos.
- Chyba wiem, o co ci chodziło, gdy mówiłeś, że wampiry miały problemy. Cuchną czosnkiem - wydusił ze wstrętem, podnosząc różdżkę i wychodząc w stronę wampirów. - Finite incantatem.
Kaszląc i dusząc się, czterdzieści cztery kobiety i mężczyźni spadli z nieba. Tylko troje wylądowało na nogach.
- Chyba wiem, o co ci chodziło, gdy mówiłeś, że wampiry miały problemy. Cuchną czosnkiem - wydusił ze wstrętem, podnosząc różdżkę i wychodząc w stronę wampirów. - Finite incantatem.
Kaszląc i dusząc się, czterdzieści cztery kobiety i mężczyźni spadli z nieba. Tylko troje wylądowało na nogach.
- Przeklęci zdrajcy! - oburzył się najniższy z nich, na dodatek jeszcze kucający, białowłosy chłopak, z niespotykanie szerokimi ramionami jak na wampira. - Wasz Lord zrobił z nas głupków! Nasze przybycie do Hogwartu nie było niespodziewane, czekali na nas.
- Nie obwiniaj nas o swój brak kompetencji, Belododia - sarknął Lucjusz. - Chyba powinieneś umieć zwalczyć grupkę nauczycieli i bandę rozwrzeszczanych dzieciaków. Ostrzegam cię, nie mów do Czarnego Pana w taki arogancki sposób albo jedyna krew, jakiej dziś posmakujesz, będzie należeć do ciebie.
~*~
Hermiona spojrzała na swój srebrny zegarek. Wskazówka Severusa nadal wskazywała śmiertelne niebezpieczeństwo.
Wszyscy jej przyjaciele byli cicho. Wszechobecna cisza tylko czasem przerywana była odgłosami niezadowolenia z długiego czekania lub dźwiękiem uderzeń pięści Rona w ścianę, po których Hannah i Luna próbowały uspokoić chłopaka. Neville, który został wyrzucony ze Skrzydła Szpitalnego, po tym, jak jego matka zaczęła rzucać się na łóżku, siedział i wpatrywał się w sufit, jakby chciał wypalić swoim spojrzeniem dziurę do miejsca, gdzie przebywała jego rodzicielka.
Hermionę bolały oczy. I gardło. Ale najbardziej bolało ją serce. Co zrobi, jeżeli on nie wróci? Potarła nos, co przyciągnęło uwagę Ginny.
- Przynajmniej wiesz, że on żyje - powiedziała. Może mogłabyś dodać Harry'ego do tego zegarka, żebyśmy wiedzieli, co z nim?
Hermiona zamrugała i przygryzła wargę. Dlaczego tego nie zrobiła, gdy miała na to szansę? Czy Severus wymazał jej z głowy wszelkie myśli o bezpieczeństwie jej przyjaciół?
Ron uratował ją przed udzieleniem odpowiedzi swoim wybuchem.
- To nie jest w porządku! Jak Harry mógł nas zostawić i polecieć z Malfoyem i Snapem? Przecież oni się nienawidzą!
- Nie byłbym taki pewien, że to nienawiść - odezwał się Neville. - Draco może i był kiedyś rozwydrzonym dzieciakiem, ale już taki nie jest. Może nie lubi Harry'ego jakoś specjalnie mocno, ale go nie nienawidzi. Może czasem chciałby zobaczyć, jak ktoś spuszcza Harry'emu lanie, ale nie takie śmiertelnie poważne.
- Taaa, to było pocieszające - burknęła Ginny.
~*~
W kamieniołomie w Oxfordshire mężczyzna blady i chudy jak kościotrup spoglądał na trzydziestu dwóch mężczyzn i dwanaście kobiet niemal tak samo bladych i wychudzonych jak on. Obok nich stali jego właśni naśladowcy, ściśnięci na nierównym gruncie. Wszyscy, poza dwójką, ubrani byli w śmierciożercze stroje: czarne szaty i białe maski. Severus Snape ubrany był w swoje czarne nauczycielskie szaty i odznaczający się na jego szyi zielony szalik, natomiast Lucjusz nie ubrał maski.
Wśród zebranych znaleźli się również dwóch chłopców. Obok Snape'a stała młodsza wersja Lucjusza, chłopak ubrany był w szaty koloru szalika swojego nauczyciela. Drugi chłopiec, o kruczoczarnych rozczochranych włosach, zielonych oczach i ubrany w szkarłatne szaty, związany był grubymi ciężkimi linami. Czerwonooki mężczyzna nie poświęcił im długiego spojrzenia; ich czas dopiero nadejdzie.
- Nasłuchałem się już - Voldemort warknął na wampiry. - Jesteście bezużytecznymi, niekompetentnymi słabeuszami, niewartymi zaszczytu wspierania mnie w moim wielkim przedsięwzięciu. Najpierw nieudana akcja w szpitalu, teraz pokonała was banda dzieciaków. Waszym kolejnym celem powinno być przedszkole. Chyba że nawet na pokonanie dzieci w pieluszkach jesteście zbyt słabi? Zejdźcie mi z oczu.
- Ale obiecałeś - zaczął Belododia.
- To już jest nieważne. Nie potrzebuję waszego łkania i jęczenia.
- Bez naszej pomocy nie miałbyś Pottera.
- To moi właśni lojalni Śmierciożercy go przyprowadzili. Odejdźcie albo będziecie pokarmem dla Nagini - mówiąc, wskazał na wielkiego węża zwiniętego u jego stóp, który, usłyszawszy swoje imię, podniósł łepek i zasyczał.
- Nie obwiniaj nas o swój brak kompetencji, Belododia - sarknął Lucjusz. - Chyba powinieneś umieć zwalczyć grupkę nauczycieli i bandę rozwrzeszczanych dzieciaków. Ostrzegam cię, nie mów do Czarnego Pana w taki arogancki sposób albo jedyna krew, jakiej dziś posmakujesz, będzie należeć do ciebie.
~*~
Hermiona spojrzała na swój srebrny zegarek. Wskazówka Severusa nadal wskazywała śmiertelne niebezpieczeństwo.
Wszyscy jej przyjaciele byli cicho. Wszechobecna cisza tylko czasem przerywana była odgłosami niezadowolenia z długiego czekania lub dźwiękiem uderzeń pięści Rona w ścianę, po których Hannah i Luna próbowały uspokoić chłopaka. Neville, który został wyrzucony ze Skrzydła Szpitalnego, po tym, jak jego matka zaczęła rzucać się na łóżku, siedział i wpatrywał się w sufit, jakby chciał wypalić swoim spojrzeniem dziurę do miejsca, gdzie przebywała jego rodzicielka.
Hermionę bolały oczy. I gardło. Ale najbardziej bolało ją serce. Co zrobi, jeżeli on nie wróci? Potarła nos, co przyciągnęło uwagę Ginny.
- Przynajmniej wiesz, że on żyje - powiedziała. Może mogłabyś dodać Harry'ego do tego zegarka, żebyśmy wiedzieli, co z nim?
Hermiona zamrugała i przygryzła wargę. Dlaczego tego nie zrobiła, gdy miała na to szansę? Czy Severus wymazał jej z głowy wszelkie myśli o bezpieczeństwie jej przyjaciół?
Ron uratował ją przed udzieleniem odpowiedzi swoim wybuchem.
- To nie jest w porządku! Jak Harry mógł nas zostawić i polecieć z Malfoyem i Snapem? Przecież oni się nienawidzą!
- Nie byłbym taki pewien, że to nienawiść - odezwał się Neville. - Draco może i był kiedyś rozwydrzonym dzieciakiem, ale już taki nie jest. Może nie lubi Harry'ego jakoś specjalnie mocno, ale go nie nienawidzi. Może czasem chciałby zobaczyć, jak ktoś spuszcza Harry'emu lanie, ale nie takie śmiertelnie poważne.
- Taaa, to było pocieszające - burknęła Ginny.
~*~
W kamieniołomie w Oxfordshire mężczyzna blady i chudy jak kościotrup spoglądał na trzydziestu dwóch mężczyzn i dwanaście kobiet niemal tak samo bladych i wychudzonych jak on. Obok nich stali jego właśni naśladowcy, ściśnięci na nierównym gruncie. Wszyscy, poza dwójką, ubrani byli w śmierciożercze stroje: czarne szaty i białe maski. Severus Snape ubrany był w swoje czarne nauczycielskie szaty i odznaczający się na jego szyi zielony szalik, natomiast Lucjusz nie ubrał maski.
Wśród zebranych znaleźli się również dwóch chłopców. Obok Snape'a stała młodsza wersja Lucjusza, chłopak ubrany był w szaty koloru szalika swojego nauczyciela. Drugi chłopiec, o kruczoczarnych rozczochranych włosach, zielonych oczach i ubrany w szkarłatne szaty, związany był grubymi ciężkimi linami. Czerwonooki mężczyzna nie poświęcił im długiego spojrzenia; ich czas dopiero nadejdzie.
- Nasłuchałem się już - Voldemort warknął na wampiry. - Jesteście bezużytecznymi, niekompetentnymi słabeuszami, niewartymi zaszczytu wspierania mnie w moim wielkim przedsięwzięciu. Najpierw nieudana akcja w szpitalu, teraz pokonała was banda dzieciaków. Waszym kolejnym celem powinno być przedszkole. Chyba że nawet na pokonanie dzieci w pieluszkach jesteście zbyt słabi? Zejdźcie mi z oczu.
- Ale obiecałeś - zaczął Belododia.
- To już jest nieważne. Nie potrzebuję waszego łkania i jęczenia.
- Bez naszej pomocy nie miałbyś Pottera.
- To moi właśni lojalni Śmierciożercy go przyprowadzili. Odejdźcie albo będziecie pokarmem dla Nagini - mówiąc, wskazał na wielkiego węża zwiniętego u jego stóp, który, usłyszawszy swoje imię, podniósł łepek i zasyczał.
Belododia posłał Voldemortowi spojrzenie ciskające błyskawice. Ten podły, pożal się Merlinie paniuś może i byłby trudny do pokonania, ale jego poplecznicy już nie. Czuł pokusę, żeby ukarać ich jak należy, ale on i jego towarzysze zmarnowali już wystarczająco czasy na perypetie tych głupców.
- Kłamcy należy się kłamstwo, a zdrajcy - zdrada. Jak siejesz, tak będziesz zbierał. Zaklinam was, niedługo dopadnie was przeznaczenie.
To powiedziawszy, Belododia zmienił się w nietoperza i wzleciał nad kamieniołom ku otwartemu niebu. Zaraz po nim wznieśli się jego towarzysze.
Voldemort uśmiechnął się ponuro, gdy ostatni z nich uniósł się zmieniwszy postać. Kiedy odlecieli na pewną odległość, machnął ręką nad Śmierciożerców, by utworzyli swój zwyczajowy krąg.
- Mamy dwie sprawy do rozstrzygnięcia - ogłosił, gdy każdy zajął swoje miejsce. - Mamy dziś dwóch honorowych gości. Jeden to chłopiec, którego zabiję, natomiast drugi dostąpi zaszczytu dołączenia do naszego znakomitego grona. Draco Malfoy, postąpiłeś bardzo dobrze.
Na bladych policzkach chłopaka pojawił się rumieniec. Spuścił głowę, rzucając spojrzenie posępnemu więźniowi.
- Dziękuję, mój panie. Służba tobie dla mnie przyjemność, mistrzu.
- Tak będzie, zapewniam cię - odparł Voldemort. - Ale najpierw, Harry Potter. Chłopiec, który przeżył i żył zbyt długo. Męczy mnie twoje istnienie, chłopcze. Szybko załatwimy nudne obowiązki, a później zajmiemy się przyjemnościami. Kto trzyma jego różdżkę?
Snape wystąpił przed szereg i ukłonił się, trzymając dwie różdżki w lewej dłoni. Jedna z nich była z ostrokrzewu, druga z głogu.
- Ja ją mam, panie. Życzysz sobie, żebym mu ją oddał?
- Owszem. Nie dawajmy ludziom powodów, by rozpowiadać o moim braku sprawiedliwości. Chłopak musi mieć jakieś szanse na obronę.
Machnięciem ręki Voldemort oswobodził Harry'ego z lin.
- Mój panie, czy mogę coś zasugerować? - Snape zapytał gładkim tonem, robiąc pauzę w połowie propozycji. - Czy chcesz, bym zwrócił mu jego własną różdżkę, biorąc pod uwagę, hmmm, jej atuty?
Czerwone oczy zabłyszczały.
- Cóż za zabawna myśl. Daj mu tę drugą.
Na ustach Snape'a pojawił się złośliwy uśmiech, gdy podał chłopcu różdżkę z głogu. Nikt poza Lucjuszem nie zauważył, że wracając na swoje miejsce, mężczyzna podał drugą z różdżek blondynowi, który stał obok niego, a nauczyciel wyciągnął swoją własną. Lucjusz miał jednak swoje powody, by przemilczeć to, co właśnie zobaczył.
- Pokłoń się śmierci, Harry - wysyczał Voldemort, używając dokładnie tych samych słów, które wypowiedział dwa i pół roku wcześniej nad rodzinnym grobem. Tym razem chłopak pokłonił się bez słowa.
Gdy Czarny Pan uniósł różdżkę, gotów do rzucenia zaklęcia, wszystkie oczy spoczęły na nim i na jego przeciwniku.
- Ava...
Voldemort nigdy nie dokończył. Gdy chłopak o wyzywającym spojrzeniu zielonych oczu rzucił Expelliarmus, trzy osoby w kręgu ukradkiem poruszyły różdżkami i niewerbalnie zrobiły to samo zaklęcie. Voldemort roztrzaskał głowę o jeden z głazów u podstawy klifu, a jego różdżka odleciała wysoko w powietrze.
Wtem kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Snape rzucił się obok ciała i kucnął za głazem.
- Jego różdżka, Potter! Szybko! - rozkazał, odcinając Sectumsemprą głowę Nagini.
Na to zawołanie blondyn wykonał rozkaz. Cicho przywołał różdżkę z cisu i pióra feniksa do wolnej ręki. Używając obu różdżek rzucił Petrificus Totalus na ciało Voldemorta.
- Tak na wszelki wypadek - mruknął. Po jego prawej stronie Glizdogon przybrał swoją szczurzą postać i niezauważenie uciekł.
- Nox!
W nagłej ciemności Lucjusz rzucił się po przodu, chwytając swojego syna, ubranego w szkarłatne szaty i wciągnął chłopca za hałdę srebrnych wapieni, będących niedaleko zakrwawionej skały. Chciał ukryć się wraz z potomkiem zanim jego byli sojusznicy zorientują się, że Malfoyowie są zdrajcami i wycelują w nich różdżki.
- Mistrzu! - krzyknęła Bellatrix, biegnąc do upadłego, gdy jej towarzysze rozpierzchli się i pochowali za drzewami i głazami. Lucjusz dopadł ją, zanim dobiegła do zmarłego.
Gdyby zaklęcie Harry'ego spotkało zaklęcie Voldemorta w bezpośrednim starciu, bliźniacze różdżki ponownie połączyłyby się, ale Harry stał w kręgu, obok Snape'a, w ślizgońskich szatach i blond malfoyowskich włosach. Jako że jego zaklęcie szło z innej strony, niż ta, na której skoncentrowała się uwaga Voldemorta, urok rzucony przez Harry'ego ominął różdżkę Czarnego Pana, jego strefę ochronną, a wzmocnione przez zaklęcia wspólników, Expelliarmus Harry'ego wypełnił przepowiednię.
- Draco, Świstoklik! Szybko! - rozkazał Snape.
Chłopak, który wyglądał jak Harry, spojrzał na chłopca, który był Harrym, wyciągnął czekoladową żabę z kieszeni i rzucił Świstoklik wysoko w powietrze nad ich wrogami.
- Wybacz, ojcze chrzestny - wydyszał, gdy przedmiot stanął w płomieniach. Jak widać, Świstokliki źle wychodziły ze spotkań z Incendio. - Nie pozbędą się nas tak szybko.
- Głupie dzieciaki! - wściekł się Snape, odsuwając chłopaka z drogi Reducto, które chwilę później uderzyło w klif za ich plecami i obsypało ich odłamkami wapienia. - Trzymaj się z dala od walki.
Jednak nie było czasu na rozmowy. W blasku Księżyca i zaklęć widać było sylwetki skał, drzew, krzaków, a za nimi pochylone postaci, próbujące pozostać w ukryciu. To duże ramię mogło należeć do Crabbe'a lub Goyle'a,a ta kucająca bryła to zapewne któryś z Carrowów.
Klątwy latały wte i wewte. Jugson zranił rękę Severusa, a Diffindo przez niego puszczone ucięło cal włosów Lucjusza niedługo później. Iskry pochodzące od zaklęć opadały na ziemię pośród Śmierciożerców, podpalając tym samym zarośla, za którymi się chowali, co zmusiło kilku z nich do opuszczenia swoich dotychczasowych kryjówek. W ten sposób Severus i Lucjusz wyhaczyli Rowle'a, Dołohova i Macnaira.
Pyk! Pyk! Pyk!
Nagle w kamieniołomie pojawiło się dwa razy więcej ludzi, niż dotychczas tam było. Nowo przybyli szczęśliwie wylądowali z uniesionymi różdżkami za Śmierciożercami, którzy obrócili się, przeklęli i posłali w stronę przeciwników moc zaklęć. Tonks, ostatnia z przybyłych, rzuciła zaklęcie antyaportacyjne w momencie, gdy jej stopy dotknęły ziemi. Od tego momentu nie było już możliwości ucieczki. Lupin złapał ją za rękę, gdy ta potknęła się o młode drzewko i odciągnął ją z toru lotu Reducto posłanego przez Yaxleya. Śmierciożercy, wzięci w dwa ognie, na próżno szukali nowych schronień. A zaklęcia latały.
Gdy Dumbledore przybył na klif z tuzinem Aurorów, walka się skończyła. Usiedli na skraju klifu i zsunęli się po nierównym zboczu, pojawiając się akurat, by zobaczyć Locjusza chroniącego kogoś, kto wyglądał jak Harry Potter i rzucającego ostatnie zaklęcie na byłego sojusznika.
Starszy Malfoy zdławił ojcowską złość. Czas na krytykowanie bezmyślności i brawury syna przyjdzie później.
- Dumbledore - powiedział gładkim tonem, trzymając podbródek pod tym samym aroganckim kątem jak zwykle, gdy Dumbledore i jego kompanii podeszli i otrzepali się z kurzu. - W końcu się zjawiliście.
- Serwus, wujaszku - odezwała się Tonks, patrząc na wujka podejrzliwie. Niemal umarłam, gdy zobaczyłam cię przy Harrym. Jak długo jesteś po naszej stronie?
Lucjusz uśmiechnął się złośliwie do niedowierzającego Artura Weasleya. Pytająco uniósł brew, zwróciwszy wzrok na Snape'a. Był tak samo ciekaw odpowiedzi, jak inni. Na polance w Zakazanym Lesie nie było czasu na przygotowanie historyjki. Wtedy to zielonooki chłopak powiedział: Ojcze, to ja! Ojciec chrzestny mówi, że nigdy być mnie nie zdradził Czarnemu Panu. Wchodzisz w to?
I tak nie było opcji, żeby uniknąć kary i egzekucji u boku syna, nawet jeśli ujawniłby jego zdradę. Snape postawił go w niezręcznej sytuacji, nie pozostawiając mu wyboru, dlatego wyjawił miejsce spotkania. Ze strachem i złością wymieszanymi w sercu, patrzył jak Snape wysyła patronusa w kształcie wydry. Jednak plan, który według niego miał się skończyć porażką, okazał się zwycięski i uwolnił go spod władzy Czarnego Pana. Sam nigdy nie zaryzykowałby buntu przeciw Czarnemu Panu. Teraz jednak zyskał wolność, po którą nigdy nie odważyłby się sięgnąć, gdyby nie przymus ze strony syna i przyjaciela.
- Od pewnego czasu - skłamał Snape. - Myślałaś, że jego porażka w zdobyciu przepowiedni w Departamencie Tajemnic nie była celowa?
Lucjusz spojrzał na Gawaina Robardsa, który właśnie rozsyłał Aurorów do aresztowania pokonanych Śmierciożerców i pozbycia się ciał zmarłych.
- Ciekawi mnie ta przepowiednia, muszę przyznać. Było w niej coś użytecznego czy był to zwykły wabik?
Dumbledore spojrzał na zgromadzonych wokół niego członków Zakonu z błyskiem w oku.
- Nic szczególnego. Nic, co Tom byłby w stanie zrozumieć i wiedzieć, jak wykorzystać. Przepowiednia mówiła, że Tom naznaczy Harry'ego jako równego sobie, ale Harry posiądzie moc, której "Czarny Pan nigdy nie pozna". Biedny Tom! Nigdy nie rozumiał potęgi miłości w jej wielu formach: przyjaźń, lojalność, poświęcenie, ojcowska miłość... - To mówiąc, spojrzał na nowego sprzymierzeńca z uniesioną brwią. - Miłość matczyna. - Tutaj spojrzał na Harry'ego i zmierzwił jego platynowe włosy. - Kiedy Wielosokowy przestanie działać?
Prawdziwy Draco przemówił.
- Za mniej niż godzinę. Zażyliśmy po sześć fiolek zaraz przed meczem.
- Ależ to niemożliwe - wtrąciła Hestia. - Eliksir działa godzinę, nieważne jak dużą dawkę się zażyje.
Draco wzruszył ramionami, a na twarzy Harry'ego, za którą właśnie się krył, pojawił się koślawy uśmieszek, charakterystyczny dla młodego Malfoya.
- Potter podsunął nam mugolski sposób - powiedział. - Wypróbowaliśmy go wczoraj i nikt się nie zorientował. Mugole do swoich eliksirów dodają coś, co opóźnia działanie, więc efekt Wielosokowego uwalniał się stopniowo. Czyż to nie wspaniałe, co mugole potrafią zrobić bez magii? Jeszcze wiele można by się od nich nauczyć. - Kątem oka spojrzał na ojca, który zmusił się do uśmiechu.
- Tak, wiele - powtórzył i rozejrzał się w poszukiwaniu możliwości do zmiany tematu. Jego oczy spoczęły na trawiastym miejscu, gdzie Voldemort leżał bez ruchu, najprawdopodobniej martwy. Jednak już kiedyś myślano, że nie żył, a mimo to powrócił. - Co z nim? Azkaban długo go nie zatrzyma, a nie zostało mu już chyba zbyt dużo duszy, by wykonać na nim Pocałunek Dementora.
- Ja go nie zabiję - szybko odpowiedział Harry. - Pokonanie go było dla mnie czymś wielkim. Ale nie ja będę tym, który go zabije.
- Ależ nie ma takiej potrzeby - rzekł Robards, podchodząc bliżej nich. - Zrobiłeś, co do ciebie należało. Jeszcze tej nocy wrzucimy go za Zasłonę Śmierci, natomiast jutro usuniemy twoją bliznę i ją też tam wrzucimy. Wątpię, że nawet gdybyśmy zostawili ci bliznę, to Voldemort byłby w stanie się z tobą przez nią kontaktować, ale lepiej chuchać na zimne.
Słuchacze spojrzeli na Dumbledore'a, szukając u niego potwierdzenia słów Robardsa i odetchnęli z ulgą, gdy mężczyzna skinął głową.
- Ale... To znaczy, że można usunąć tę bliznę, dyrektorze? - zapytał Harry z niedowierzaniem.
- Ja nie mogę jej usunąć - odpowiedział ze spokojem Dumbledore. - Nigdy nie uczyłem się magii leczniczej. Ale Poppy może to zrobić.
- To dlaczego przez tyle lat tego nie zrobiono?
- To byłoby zbyt niebezpieczne. Tą blizną Voldemort naznaczył cie jako równego sobie. Razem z nią otrzymałeś część talentów Toma, jak choćby znajomość języka węży. To przez tę bliznę Tiara chciała przydzielić cię do Slytherinu, ale twój charakter był zawsze silniejszy, dlatego wybrałeś Gryffindor, który uznałeś za odpowiedniejszy dla siebie. To wielka różnica między tobą a Tomem. On cenił jedynie siłę i umiejętności, moc umysłu i zdolność do dominacji. Ty bardziej cenisz sobie przyjaźń, rodzinę, siłę serca, gotowość do pomocy i dzielenia się. Zobacz, co okazało się być silniejsze. To twoja współpraca z ludźmi, którzy nie zawsze byli twoimi przyjaciółmi, przyniosła ci sukces, a jemu - porażkę.
Snape zwęził powieki.
- Mam nadzieję, że nie chciałeś przez to obrazić wszystkich Ślizgonów. Mamy takie same zdolności do docenienia przyjaźni i rodziny jak Gryfoni.
- Dzisiejsza współpraca wyraźnie to pokazała, Severusie. Gratuluję tobie i twojemu domowi. Ślizgoni mają powody do dumy.
- Jak na moje, to po prostu to był najwyższy czas, żeby ogarnęli bałagan, którego narobili - mruknął Moody.
- Na razie wszyscy jesteście wolni, możecie odejść - wtrącił Robards, chcąc uniknąć sprzeczki. - Nawet pan, panie Malfoy, skoro Dumbledore i Snape za pana ręczą. Zapewne Wizengamot udzieli panu amnestii, ale to dopiero zostanie rozstrzygnięte.
- Czy to dotyczy również mnie? - zapytał Draco, ignorując spojrzenie ojca. To, co miał teraz zamiar zrobić, było czymś, co według ojca chrzestnego mógł zrobić w zamian za zapewnienie jego ojcu i jemu wolności.
- Tak, oczywiście, jeżeli nie używałeś Niewybaczalnych i tym podobne. Nie mamy zamiaru wnosić oskarżeń przeciwko bohaterom wojennym. Coś przeskrobałeś, chłopcze?
- Właściwie to nie, ale mam coś do powiedzenia. Od pewnego czasu mam podejrzenia, jednak z początku wydawały mi się one absurdalne. Otóż kiedyś przyłapałem pierwszoklasistów na rozmowie z żukiem. Zanim go złapałem, wleciał w krzaki. Niedługo później ukazał się artykuł Skeeter o moim ojcu chrzestnym. Co ciekawe, Skeeter użyła dokładnie tych samych słów, które usłyszałem u tych dzieciaków. Zdaje się, że ona nigdy nie zarejestrowała się jako animag, prawda? - zapytał z nutą niewinności w głosie. Harry zakrył usta, powstrzymując się od śmiechu.
Robards szeroko otworzył oczy i zacisnął wargi.
- To poważne oskarżenie. Z pewnością przyjrzymy się tej sprawie. Dyrektorze, wraca pan z nami, żeby oszacować straty?
- Ach tak. Przykry to obowiązek, lecz trzeba go wypełnić. Lucjuszu, chcę się z tobą widzieć po moim powrocie do Hogwartu. Mamy wiele spraw do omówienia. - Dumbledore posłał starszemu Malfoyowi twarde spojrzenie, po czym odwrócił się do Severusa. - Severusie, zabierz chłopców do szkoły.
- Ale czy moglibyśmy poczekać, aż działanie eliksiru się skończy? - błagał Harry. - Nie chcę, żeby Ginny zobaczyła mnie w tym ciele.
- A ja nie chcę, by ktokolwiek widział mnie w tym ciele - dodał Draco.
- Jeżeli myślicie cymbały, że będę czekał, aż wam łaskawie zechce się ruszyć tyłki, to się grubo mylicie. Moja żona czeka i martwi się o mnie. A, właśnie. Pięćdziesiąt punktów od każdego z was za brak posłuszeństwa. I kolejne pięćdziesiąt od pana, Potter. Nie mam wątpliwości, że zniszczenie Świstoklika było twoim pomysłem.
Harry spojrzał na profesora. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
-
Super próbowałam sama czytać po angielsku ale fajniej jest mieć polskie tłumaczenie, życzę weny
OdpowiedzUsuńTak strasznie cieszę ssię, że wróciłaś po takiej przerwie. Masz we mnie wierną czytelniczkę! Świetnie ci idzie i życze weny :)
OdpowiedzUsuń