Rozdział 21. Najgorszy błąd

- To już prawie dwa miesiące - oznajmiła wesoło Ginny, gdy drzwi zamknęły się za mężem Hermiony. Tym razem dziewczyna przyszła sama, bo chłopcy wciąż pracowali nad esejami z Zaklęć. - Planujesz to jakoś świętować?

Hermiona w całym swoim życiu nie była chyba aż tak niedojrzała, żeby uważać dwa miesiące sojuszu za jakiś znaczący moment w związku.

- Masz na myśli imprezę, na którą przyszliby wszyscy nasi przyjaciele i przypominaliby nam, jak bardzo się cieszą, że ja i Severus jesteśmy razem? - zapytała z kwaśną miną. Pstryknęła palcami, a dwie filiżanki przepysznej herbaty pojawiły się na stoliku. - Raczej nie. 

Ginny ukroiła dwa kawałki ulubionego makowca i nalała sobie do szklanki soku dyniowego.


- Nie, głuptasie. Myślałam o specjalnej nocy tylko dla was dwojga.

Hermiona wzruszyła ramionami i podniosła głowę. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak prosi swojego skrupulatnego męża, żeby odłożył ocenianie prac, patrol i wszystkie ich obowiązki na później. Poza tym nie mieliby pewności, że nie zostanie wezwany.

Wypracowali między sobą pewien komfort. Przebywali razem przez długie, zapracowane wieczory i ciche poranki, które spędzali na wspólnej pracy nad biurkiem, stołem czy kociołkiem. To był rytm jej życia - trzymanie się niewypowiedzianej umowy, by przez trudności i nieporozumienia przechodzić razem. Nie do końca czuła, że ma męża. Nie potrafiła zrozumieć jego milczenia i skrywania sekretów i nie umiała zgadnąć, o czym myśli.

- Wciąż jesteś dumna, że za niego wyszłaś, nie? Nie poszłaś po rozum do głowy i nie stwierdziłaś, że to był najgorszy błąd w twoim życiu? - Pod koniec drugiego pytania głos Ginny zmienił się z wesołego w kąśliwy.

- Oczywiście, że nie zmieniłam zdania.

Czego Severus oczekiwał od ich małżeństwa? Zaakceptował, a nawet zaczął odwzajemniać jej okazjonalne, nieśmiałe pieszczoty: dotykanie dłoni, głaskanie policzka... Czasami, gdy nabierała odwagi, przytulała go, lecz on nigdy z własnej woli jej nie przytulił. Pewnego dnia chciała go przytulić i całować przez cały tydzień. Byłaby nawet w stanie przelewitować cholerny materac do salonu, gdyby nie zmusiła go do pójścia do jej sypialni. Nie zdecydowała się jednak tak zrobić. Nie wypracowała w sobie jeszcze takiej odwagi, żeby zrobić to z zimną krwią.

- Wyglądasz na zdeterminowaną - stwierdziła Ginny, jedząc ciasto. - Mogę wiedzieć, do czego?

Na policzki Hermiony wpłynął rumieniec. Żeby zająć czymś ręce, wzięła dwie, połączone ze sobą puszyste bułeczki i rozdzieliła je.

- Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć.

- Więc chodzi o niego. Czy ty już nie myślisz o niczym innym? Wiesz, kiedyś twoje myśli skupiały się głównie na twojej pracy domowej i trzymaniu Harry'ego i Rona z dala od niebezpieczeństwa.

- To akurat niekoniecznie mi wychodziło - przyznała Hermiona, próbując zdecydować się na jeden z dżemów: truskawkowy, malinowy i z czarnej porzeczki. Miała nadzieję, że lepiej niż z przyjaciółmi pójdzie jej z mężem. Znaczy, nie miała zamiaru pilnować, by wykonywał swoją pracę.

Pozwoliła swoim włosom opaść na twarz, by ukryły winny uśmiech. Ginny często była spostrzegawcza.

- Wciąż dbam o Harry'ego i Rona. I ciebie, i Neville'a, oczywiście.

- Wiem, że to robisz. Ale o męża dbasz bardziej. Nie przepraszaj - byłoby gorzej, gdybyś robiła na odwrót. Po prostu czasem tęsknię za starą tobą. Za Hermioną, która zawsze była obok.

- Zawsze w bibliotece, chciałaś powiedzieć. - Ręce Hermiony wciąż drżały, lecz oczy hardo utkwiła w twarzy przyjaciółki.

- Tak, ale mogliśmy tam po ciebie pójść zawsze, gdy potrzebowaliśmy rozmowy. Nie możemy ot tak wparować do twojego biura. Jesteś teraz nauczycielką i nawet, gdybyśmy mogli przychodzić do ciebie, gdy tylko byśmy chcieli, i tak słuchałabyś nas tylko jednym uchem, myślami będąc gdzie indziej. Nawet teraz tak robisz.

- Przepraszam. - Wybrała dżem na chybił trafił.

- Mówiłam: nie przepraszaj. - Ginny westchnęła. - Jestem samolubna. Jestem pewna, że mnóstwo razy my zachowywaliśmy się podobnie względem ciebie; gdy Harry podrywał Cho lub gdy ciągle paplaliśmy o Quidditchu. Będąc w temacie... Snape też fascynuje się Quidditchem czy to tylko ze względu na sprawy Domu? Przychodził na każdy mecz Ślizgonów i pamiętam, że Ron na swoim pierwszym roku napisał do domu list, że Snape sędziował jeden z meczów.

- W ogóle nie wspomina przy mnie o Quidditchu, więc nie umiem ci odpowiedzieć. Jednak czasami słyszę, jak dyskutuje z Minerwą na ten temat, szczególnie, że pierwszy mecz już niedługo. Znów wygramy, prawda!?

Miała nadzieję, że nie będzie się o to dąsał. Co mogłaby zrobić, żeby przestał się naburmuszać? Zdała sobie sprawę, że oblizywała swoje wargi, więc pospiesznie nałożyła czarnoporzeczkowy dżem i śmietankę na bułeczkę.

- Jestem pewna. Słyszałam, że nowi ślizgońscy ścigający nie są zbyt dobrzy. - Ginny zajęła się drugim kawałkiem swojego makowca. - Nie, żeby kiedykolwiek cię to obchodziło. I nawet nie próbuj mi wmówić, że teraz jest inaczej. - Zaśmiała się. - Nigdy nie byłaś tym zainteresowana. To się nie zmieniło. Zawsze byłaś do przodu. Zauważyłam to, siedząc tu z tobą co niedzielę i rozmawiając. My wciąż jesteśmy uczniami, a ty stałaś się dorosła i odpowiedzialna. Zawsze byłaś, ale nie aż tak bardzo, jak teraz. Tak jakbyś ukrywała jakiś duży sekret i nie mogła go nam wyjawić.

Hermiona zakrztusiła się kęsem bułeczki i musiała napić się herbaty. Czy Ginny wiedziała? Zgadła?

- Dorosłość taka jest - powiedziała ostrożnie. - Wydaje się, że to taka wielka tajemnica, a wcale nie jest ekscytująca. Polega na braniu odpowiedzialności za siebie i innych i świadomości, że nikt tego za ciebie nie zrobi. Nigdy od tego nie uciekniesz.


~*~

To był dziwny dzień. Poprzedniej nocy Severus został wezwany, a Dumbledore'a znowu nie było. Plotka głosiła, że przesiadywał w Ministerstwie. Hermiona akurat tłumiła ziewnięcie, gdy zauważyła, że Harry patrzy gniewnie na jej męża, który część swojej uwagi poświęcał Pomonie, opowiadającej o wyjątkowo dużej uprawie dyni na Bal Halloweenowy, odbywający się w przyszłym tygodniu. Spojrzała na przyjaciela pytająco, lecz on jedynie zwęził wargi i odwrócił się do Rona. Gdy kolejny raz na niego spojrzała, znów zabijał Severusa wzrokiem.

- O co chodzi? - szepnęła do męża, gdy Pomona wzięła się za jedzenie. - Chyba nie dałeś Harry'emu szlabanu podczas treningu Quidditcha? - Severus zacisnął dłoń na jej kolanie. Miała nadzieję, że tylko o taką błahostkę im poszło. 

Severus spojrzał na Harry'ego. Jego źrenice zwęziły się, ale jedynie wzruszył ramionami i powiedział:

- Ten chłopak zawsze wścieka się o byle co. O co, będziesz miała okazję zapytać go wieczorem na lekcji Oklumencji.

Hermiona nie miała okazji, by złapać Harry'ego na obiedzie lub kolacji, więc gdy przyjaciel przekroczył wieczorem próg gabinetu, była już poważnie zaniepokojona.

- Ron miał rację - rzucił Harry bez przywitania, stojąc w pomieszczeniu, z jedną dłonią wciąż na klamce, a z drugą zaciśniętą na różdżce. Severus spojrzał na niego i strzelił palcami. Chłopak kontynuował: - Ron powiedział, że tylko używa pan Hermiony, by do nas dotrzeć i miał rację! Widziałem pana wczoraj w nocy, obrzydliwy zdrajco!

- Pięć punktów od Gryffindoru, Potter. Pilnuj manier w obecności mojej żony.

Hermiona wstała, kładąc jedną rękę na ramieniu Severusa. Wiedziała, co powinna zrobić, jednak niechętnie zostawiłaby ich samych. Obiecała Severusowi, że zaakceptuje jego granice, ale dawniej wiedziała wszystko, o czym mówił Harry.

- Miałeś kolejną wizję, Harry? Jeśli chcesz to przedyskutować z Severusem, zostawię was samych. Wolałby, gdybym nie wiedziała, o co w tym chodzi.

Harry gorzko się zaśmiał.

- Założę się, że tak by wolał! Tak łatwo dajesz mu się omamić! Co w ciebie wstąpiło, Hermiono?! - Posłał jej kąśliwe spojrzenie. - Nie mów mi. Nie chcę takich obrazów w mojej głowie. To obrzydliwe.

Hermiona wzdrygnęła się. Długie, blade palce pokryły jej dłoń.

- Pięćdziesiąt punktów Potter, a będzie sto, jak będziesz dalej używał takiego prymitywnego słownictwa w rozmowie z moją żoną lub o niej. Siadaj i zacznij od początku.

- Severusie? - Głos Hermiony drżał. Harry usiadł na krześle, różdżką wciąż celując w znienawidzonego mężczyznę siedzącego przed nim. Obiecała, że nie będzie się wtrącać. Jeśli kazałby jej opuścić pokój, musiałaby to zrobić.

Mąż uścisnął jej dłoń i puścił, patrząc na nią chłodno. Drugą dłonią bawił się piórem.

- Ty lepiej też usiądź. Jeśli Potter wie, nadszedł czas, byś i ty się dowiedziała - powiedział wolno.

Teraz, gdy miała okazję się czegoś dowiedzieć, przeszła jej ochota. Jej wargi zadrżały.

- Jesteś pewien, że tak będzie dobrze? - Powiedz mi, że to nieporozumienie, że Harry źle coś usłyszał albo że ty kłamałeś. Powiedz, że to tylko sztuczka.

Harry ponownie parsknął.

- Co się z tobą stało, Hermiono? Kiedyś miałaś swoje niezależne zdanie, a teraz pozwalasz temu... zdrajcy decydować za ciebie!

Nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Nie mogła oderwać się od tych nieprzeniknionych czarnych oczu, które patrzyły na nią ze spokojem. Na jego twarzy pojawił się cień żalu czy tylko to sobie wyobraziła? Przełknęła ślinę. Severus ponownie mocno uścisnął jej dłoń. Tym razem nie puścił jej, dopóki nie usiadła.

- Miałeś używać swojej Oklumencji, Potter. Czy dobrze rozumiem, że kolejny raz zaniedbałeś priorytetową sprawę? Chcesz, by jeszcze więcej przyjaciół za ciebie umarło?

- Może jeszcze więcej zginie, jeśli się przyłożę do nauki? Chce nas pan wydać Volde...

- Nie wypowiadaj tego imienia! - zagrzmiał Severus.

- Voldemortowi. Słyszałem, co pan mówił. 

Hermiona wzięła krótki, gwałtowny oddech. Nie dotarł on chyba do płuc, ale było za zimno, by wziąć kolejny. Severus nie zaprzeczył. Nie miał takiego zamiaru.

- Od początku, Potter. Spałeś? - Severus odłożył pióro i zaczął błądzić palcem po wargach. Hermionę zabolało w klatce piersiowej.

- Nie. Ja... To nie pana interes, co wtedy robiłem! - rzucił ze złością. - Czułem, że jest szczęśliwy. Gratulował Lucjuszowi Malfoyowi udanej misji w Albanii. Coś o wampirach, które zgodziły się dołączyć do niego po... czymś. Nie pamiętam słowa.

- Samhain, Potter. Uczta Śmierci. Halloween innymi słowy. Co potem?

- Wtedy odwrócił się do pana i zapytał, jak długo zajmie panu zaskarbienie mojego zaufania. Powiedział pan, że do Wielkanocy, a wtedy on mnie dostanie. Nigdy panu nie zaufam! Znam pana zbyt dobrze! Nie zaufam panu, choćby rzucił pan na mnie Obliviate!

Severus odchylił głowę do tyłu, żeby mieć lepszy widok na ucznia.

- Więc masz mnie za zdrajcę i postanowiłeś się rozprawić ze mną bez żadnego wsparcia? Gdybym wiedział, że ufasz mi tak bardzo, obiecałbym cię Czarnemu Panu na jutro.

Harry szarpnął różdżkę.

- Nawet nie podniósł pan na mnie różdżki - zauważył. Severus jedynie się uśmiechnął.

- Chociaż to raczej Hermionie ufasz. - Intensywne spojrzenie Severusa dotarło do bladej twarzy dziewczyny. - Nie wątpię, że spodziewałeś się, iż rozszarpie mnie na kawałki, gdy się dowie. Mam nadzieję, że byłeś na tyle rozsądny, że nie podzieliłeś się newsami z Weasleyami, zanim oddałeś się w moje ręce?

- Chce pan sztuczką wydobyć ze mnie, kto jeszcze wie o pana zdradzie! Nie powiem panu, nie jestem aż tak głupi! - wyrzucił z siebie.

- Myślisz, że komukolwiek trzeba pokazywać palcem, kto jest twoim powiernikiem? - Severus rozejrzał się po pomieszczeniu. - Mógłbym nawet przypuszczać, że oni są tutaj pod twoją peleryną, gdybyś zamknął drzwi odrobinę wolniej. Głupi chłopcze, czy wy nigdy nie używacie mózgów? Gdybym był zdrajcą, konfrontowanie się ze mną byłoby najgorszym błędem, jaki mógłbyś popełnić.

- Dumbledore'a nie ma w zamku. Myślałem... że dam panu szansę na wyjaśnienia. Ze względu na Hermionę.

- Ze względu na Hermionę? - powtórzył Severus, patrząc na dziewczynę, w oczekiwaniu na jej reakcję. Odwzajemniła spojrzenie. Ciepło znów zamieniło się w lód. Tak, to było tylko ze względu na nią. 

- To nie wina Severusa, Harry, lecz moja... - zaczęła. 

Harry podskoczył i z niedowierzaniem potrząsnął głową.

- Twoja wina!? Co jest z tobą nie tak, Hermiono? Rzucił na ciebie Imperiusa czy co?

- Harry...

Ale Harry'ego już nie było. Drzwi trzasnęły za nim.

Rozdział 20. Pokuta

Gdy kolejnego ranka Hermiona weszła do pracowni, Severus akurat rozczłonkowywał frynosomę rogatą.

- Przyszłaś coś uwarzyć? - zapytał, nie przerywając pracy. Odciął ogon i posiekał na drobne kawałki. Zręcznie unikał kolców, znajdujących się po każdej stronie gada.

Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i stanęła obok męża.

- Chciałam porozmawiać, ale z chęcią mogę ci pomóc.

Nie wypadając w rytmu, Severus kiwnął głową i wskazał na odległy kąt pomieszczenia, gdzie stała duża tuba, a obok niej mniejszy worek.

- Mam cysternę traszek bladoskórych, które czekają na wypatroszenie. Jeśli chcesz się za to zabrać, polecam założyć rękawice.

Skrzywiła się. On nie używał rękawic, ale przypuszczała, że skóra jego dłoni była wystarczająco stwardniała i nie wyczuwał ewentualnego kłucia.

- To rodzaj pracy, którą zwykle dajesz na szlabanach. 

- Raczej nie powinienem posuwać się do tego, żeby własnej żonie dawać karę - powiedział gładko. Była niemal pewna, że za kurtyną włosów uśmiechał się złośliwie.

- Nawet jeśli na to zasłużyłam? - zapytała.

- Jeśli odczuwasz potrzebę pokuty, mógłbym oczywiście wyświadczyć ci przysługę, ale nie będę się narzucał. Uważasz, że zasłużyłaś?

- Tak, uważam - odpowiedziała, zamykając oczy na dłuższą chwilę. - Nie mogę uwierzyć, że mówiłam ci takie okropne rzeczy! Naprawdę nie miałam tego w planach. - Zgniotła trzymany między palcami materiał szat, rozluźniła dłoń i zacisnęła ją ponownie. - Chciałam być opanowana, sympatyczna i... powiedzieć same dobre rzeczy. Ale coś jakby przejęło kontrolę nad moim językiem i przez to byłam tak nieuprzejma i powiedziałam same kłamstwa!

Uniósł głowę, jego ręce wciąż jednak pracowały.

- Coś?

Spojrzała na jego twarz. Zdawał się być zaabsorbowany tym, co robił.

- Nie dosłownie. Nie twierdzę, że byłam pod wpływem Imperiusa czy czegoś tak absurdalnego. Po prostu wczoraj nie byłam sobą. Ja... nie czułam, jakbym to ja mówiła te straszne rzeczy. - Przygryzła wargę. - Ale to byłam ja. Przepraszam.

- Mówiłem ci, że nie musisz przepraszać. - Przelotnie spojrzał na nią z ukosa. Zaciśnięte przedtem usta powoli się rozluźniały. - To niespodziewane, ale rozumiem. Podejrzewam, że siła, która przejęła nad tobą kontrolę, to była zwykła zazdrość.

- Nie jestem zazdrosna!

- Mimo to odczułaś potrzebę, by spytać, czy nie dbam bardziej o Malfoyów niż o ciebie. Nie spodobało ci się, że rozmawiałem z Draconem o jego ojcu szybciej niż z tobą.

Spojrzała na jego dłonie, bo nie mogła już na twarz. Jego nóż zabłysnął podczas krojenia. Czuła, jak puls wybija w jej gardle stały rytm. Zamrugała kilkakrotnie i przełknęła ślinę. 

- Czemu twoja złość na mnie nie jest większa? Niemal powiedziałam, że ci nie ufam...

- Dwa razy.

Skrzywiła się. Najpierw wścibsko wypytywała go o starych przyjaciół, a później wymijająco odpowiedziała na pytanie, czy mu ufa. Nie chciała, by zabrzmiało to oskarżycielsko, lecz on tak to odebrał. Ponagliła się, by kontynuować.

- A to nawet nie jest prawda. Zawsze ci ufałam. No, może poza kilkoma miesiącami w pierwszej klasie.

Spojrzał na nią, zaciskając przy tym wargi i zabrał się za traszki.

- Kilka miesięcy? Co najmniej siedem, jeśli dobrze pamiętam. Podpaliłaś moje szaty w listopadzie i do czerwca miałaś mnie za łajdaka. Ale chyba nie ma co wyciągać stare brudy...

- Tak najpierw myślałam. Teraz nie jestem pewna - przyznała.

- Nie byłaś taka ciekawska, gdy wchodziłaś w nasze małżeństwo. Nie przypominam sobie, byś zadawała jakieś pytania, które odnosiłyby się do mojej przeszłości. Byłaś raczej przekonana co do mojego honoru. Co się zmieniło?

- Nic! Oczywiście, że wciąż w niego wierzę i mu ufam!

Złapał nogę traszki i przeciął wzdłuż stawu. Tak zrobił też z drugą. 

- Nic? W takim razie nie poczyniliśmy żadnego postępu w naszych relacjach. Żadnego kroku w stronę lepszego porozumienia. 

- Znaczy... Nie zmieniło się nic, żebym w ciebie zwątpiła. Wiadomo, że poczyniliśmy postęp w poznawaniu siebie nawzajem. - Przerwała i zamyśliła się. - Chociaż to nie tak duży postęp, jakbym chciała. Wciąż wymigujesz się od odpowiedzi na każde bezpośrednie pytanie, jakie ci zadaję.

- Czyżby?

W jego oczach pojawił się drażniący błysk. Westchnęła z ulgą i podeszła krok bliżej.

- Wiesz, co mam na myśli. Trudno jest wydobyć z ciebie jakąś jasną odpowiedź. 

- Bardzo trudno?

Severus spojrzał na żonę z ukosa. Ona zrobiła to samo.

- Bardzo - odpowiedziała. Przypomniała sobie twardość mięśni jego rąk pod dotykiem jej palców wczorajszej nocy. Te same silne ręce otaczały ją po jego ostatnim powrocie z wezwania. To było poniekąd w jego stylu - tej samej siły używał do odpierania ataku i ochrony.

Jej oddech przyspieszył, gdy nagle zauważyła, że jego wargi drżą.

- Znów się ze mną droczysz! - poskarżyła się.

Zaśmiał się złośliwie. 

- Jeżeli nie chcesz patroszyć traszek, mam worek chrząszczów, którym trzeba usunąć rogi i oczy. Jest ich zaledwie sto. Powinnaś bez problemu skończyć przed śniadaniem.

- To wciąż brzmi jak szlaban - mruknęła nieufnie. 

- To nie kara, skoro robisz to z własnej woli. Podążając za twoim tokiem rozumowania, może ja też dałem sobie szlaban?

Skrzywiła się.

- Och, dobra. Sama się zaoferowałam.

- Prawda, ale nie będę cię tu trzymał siłą. Nie wątpię, że znalazłbym innego niewychowanego Gryfona, by podjął się tego zadania. Mam dziś zajęcia z siódmym rokiem.

Spojrzała na niego wilkiem. Znów złośliwie się uśmiechał. Ten uśmiech przyspieszył bicie jej serca i zmiękczył kolana. Nawet przeszła jej ochota, by go spoliczkować. 

- Niech zgadnę. Wziąłbyś Harry'ego lub Rona. Albo Neville'a.

- Pana Longbottoma raczej nie. Jest niesamowicie praworządny, chyba że reszta jego przyjaciół sprowadzi go na złą drogę. Jednakże są na to małe szanse, bo chłopak pracuje przy biurku Dracona. 

- Jak wychodzi im współpraca? - zapytała, podnosząc worek z chrząszczami i zaniosła go na drugi koniec biurka Severusa. Rozluźniła sznurki i spojrzała do środka. Owady były dorosłymi samcami i wszystkie wyglądały na martwe. Przynajmniej nie było szans, że któryś ją ugryzie. 

- Lepiej, niż się spodziewałem. Chłopak dorósł. Może jeszcze stać się kompetentnym warzycielem. - Wziął w obroty kolejną traszkę. 

- Nigdy bym nie przypuszczała, że z twoich ust padnie pochwała dla Neville'a. - Wyłożyła około dwudziestu chrząszczy na stół. Wydłubywanie oczu wymagało niesamowitej zręczności. Im więcej o tym myślała, tym bardziej wątpiła, że Severus powierzyłby tę robotę któremuś z jej przyjaciół. Nie byli aż tak staranni. Znów się ze mną drażnił!

- Nigdy byś nie przypuszczała, że będziesz moją żoną. - Uniósł brew. - Mam nadzieję...

Zaśmiała się i uniosła głowę. Szybko się uspokoiła.

- Czy to byłoby aż tak złe? - zapytała, wyczarowując lampę, która płonęła niebieskim światłem i postawiła ją w miejscu, gdzie tego światła dawała najwięcej. Jedną ręką podniosła chrząszcza, a drugą pęsetę. - Nigdy bym nie przypuszczała, że zainteresujesz się głupimi snami uczennicy.

- To nie byłoby aż tak złe. Jednak powszechnie wiadomo, że namiętność zniekształca osąd, a ja raczej wolałbym, żeby twoja decyzja o ślubie wynikała z rozsądku niż uwielbienia.

- W ogóle nie rozumiem - przyznała szczerze. - Jak dla mnie to zawsze jest tak, że branie ślubu z osobą, którą kochasz jest lepsze niż małżeństwo z... kalkulacji. Związek jest zbyt ważną rzeczą, by podchodzić do niego z wyrachowaniem! - Zapłonęła rumieńcem. - Nawet jeśli sami uczyniliśmy inaczej. Nie powiem, że jest mi przykro, że tak wyszło, bo nie jest. Jedynie uważam, że byłoby znacznie łatwiej, gdybyśmy na samym początku czuli do siebie sympatię. Nie, to nie to... - Położyła ręce na stole i zwiesiła głowę. - Chyba powinnam się zamknąć.

- Z każdym słowem kopiesz sobie coraz głębszy grób.

- Wiem, co chcę powiedzieć, przynajmniej przeważnie, a zawsze i tak wychodzi źle - wymamrotała.

- Może dobrze się złożyło, że mam szesnaście lat doświadczenia w rozumieniu nielogicznych wypowiedzi nastolatków.

Zajęła się kolejnym chrząszczem.

- Byłoby miło, gdybyś przestał mi wciąż wypominać, że jestem dzieckiem.

- Może mógłbym to zrobić, gdyby twoje zachowanie ciągle mi o tym nie przypominało.

Wzdrygnęła się i mocno przygryzła wnętrze policzka.

- Przepraszam - powiedziała stłumionym głosem. - Zasłużyłam sobie po wczorajszym.

Nie odpowiedział od razu.

- Nie. Nie zasłużyłaś.

Spojrzała na niego. Zauważyła, że przyglądał się jej z tą rzadką uprzejmością, która zmieniła jego twarz. Gdyby jej ręce nie były ubrudzone cząstkami owadów, wyciągnęłaby je w stronę męża. 

- Prędzej czy później chciałabyś znać wszystkie moje młodzieńcze głupoty i przyjaźnie. Klapki idealizmu właśnie opadły i doświadczyłaś realnego życia - kontynuował. - Jak mogę porzucić przeszłość, skoro wciąż muszę udawać, że jestem jej częścią?

Westchnęła.

- Nie możesz.

- Musisz zaakceptować moje granice, Hermiono. Jest wiele rzeczy, o których nie mogę z tobą rozmawiać, bo nawet cisza może być wtedy zbyt dużą informacją. Upór to twoja cecha rozpoznawalna, ale musisz go powstrzymać. Wiem, że to będzie trudne. - Teraz już się nie drażnił. - Zdaję sobie sprawę, że jeśli przestaniesz mnie o wszystko przepytywać, zrobisz to wbrew sobie. Ale musisz to zrobić.

- Spróbuję. - Gdy patrzył na nią w ten sposób jak teraz, nie potrafiła odwrócić wzroku. - Kiedy moja Oklumencja się polepszy...

- To nie kwestia Oklumencji, tylko zaufania. 

- Zawsze ci ufałam! - przypomniała.

- Ufasz mojemu honorowi. Ale czy ufasz mojemu osądowi?

Spuściła wzrok, widząc blask w jego oczach.

- Przepraszam.

- Nie wiesz o tym, ale nie możesz próbować tego naprawić. Wiem, że masz dobre zamiary, ale czasem to nie wystarcza. Obiecaj mi. 

- Obiecuję. 

- A ja przyrzekam, że będę z tobą szczery we wszystkim innym. Myślę, że jest to nam potrzebne. 

- To chyba będzie dla ciebie tak samo trudne jak dla mnie powstrzymanie się od pytań.

- Czasami zapominam, że to, co przez sześć lat było właściwe, teraz jest niestosowne. - Spojrzał w dół na swoje ręce i wznowił odkrawanie nóżek od krwawego bezkształtu leżącego przed nim. - Jednak znałaś mój temperament, zanim postanowiłaś za mnie wyjść. Myślę, że nie spodziewałaś się niczego lepszego.

- Nie - przyznała, kontynuując swoją pracę. - Szczerze? Myślałam, że będzie gorzej. 

- A jednak mimo wszystko mnie poślubiłaś, głupia dziewucho. - Szybkimi, zdecydowanymi ruchami odcinał kolejne nogi. 

- Nie żałuję - powiedziała. 

Odpowiedział tak delikatnie, że nie była pewna, czy dobrze usłyszała.

- Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz.