Wattpad

Witam, kochani Czytelnicy!

Po roku od ukończenia tłumaczenia zebrałam się na korektę. Nie ma co ukrywać, że opowiadanie tego potrzebowało, w końcu pierwsze rozdziały pojawiły się 5 lat temu, gdy miałam 14 lat...

Postanowiłam, że poprawione rozdziały wrzucać będę na Wattpada. Według mnie czytanie tam jest wygodniejsze niż na Blogspocie. Oczywiście opowiadanie tutaj pozostanie, jednak w starej, niezmienionej formie.

Jeśli więc jest ktoś, kto woli nie kalać sobie oczu tą pierwotną wersją albo zwyczajnie woli czytać na Wattpadzie - serdecznie zapraszam tutaj.

Thorie


Rozdział 32. Dla dobra ogółu

Na zewnątrz panowało zimno. Nawet założone ciepłe płaszcze, szale i rękawiczki nie dawały rady w starciu z nieprzyjemną pogodą. Hermiona przytuliła Hannę, a Ron i Ginny chodzili w tę i we wtę po ganku. Tylko Neville i Luna zdawali się nie odczuwać zimna. Neville stał nieruchomo, ze wzrokiem skierowanym w podłogę i rękoma w kieszeniach, natomiast Luna spoglądała rozmarzonym wzrokiem w niebo. Nagle znajdujące się za nimi drzwi do Sali Wejściowej otworzyły się.

- Hermiona? Czy Severus poprosił cię, żebyś też tu na niego poczekała? - zapytała Minerwa. - Ależ czy nie powiedział ci też, że to informacja poufna aż do odwołania? Nie będzie zadowolony, gdy zobaczy tutaj twoich przyjaciół.

Hermiona poczuła tak silny uścisk w klatce piersiowej, że z trudem przychodziło jej oddychanie.

- Nie - wydusiła z siebie. - Nie dostałam od niego żadnej wiadomości. Wyszliśmy tutaj, ponieważ mój zegarek pokazał, że Severus jest w podróży, a to miejsce, jak nam się zdawało, jest najlepsze do oczekiwania na jego powrót. Co ci powiedział? Czy wszystko z nim w porządku? I co z Harry'm?

Minerwa rozejrzała się po grupce jej uczniów i zacisnęła usta.

- Trudno, co się stało, już się nie odstanie. Wszyscy mogą zostać, ale muszą przysiąc, że nie powiedzą ani słowa o tym, czego się teraz dowiedzą, aż zostanie im udzielone stosowne pozwolenie.

- Tak, tak, ale czego mamy się dowiedzieć? - pytanie Ginny wniosło się ponad chór zapewnień o zachowaniu tajemnicy. - Czy coś poszło źle? Co z Harry'm?

- Może zapyta go pani sama? - zaproponowała profesorka. - Czy to nie panowie Potter i Malfoy idą w naszą stronę?

Hermiona dotarła do nich pierwsza, odpychając drugiego chłopca, by móc przytulić pierwszego.

- Ty żyjesz! Tak bardzo się cieszę! Gdzie jest Severus, Harry?

Ręce, które ją oplatały, powoli osłabiły uścisk i puściły jej ciało.

- Wysłał nas przodem, bo miał pewne sprawy do przedyskutowania z moim ojcem i nie chciał, byśmy przy tym byli. Są kawałek za nami, idąc ścieżką na pewno ich znajdziesz. Oni nie są pod wpływem Eliksiru Wielosokowego, więc spokojnie, na pewno przytulisz właściwą osobę - wypowiedziała się osoba, która wyglądała jak Harry, z nutą goryczy w głosie.

- Co? Ja nie... Co ty masz na myśli? Kimkolwiek jesteś, powiedz mi, czy z Severusem jest wszystko w porządku!

- Tak, Hermiono, nic mu nie jest, obiecuję - odpowiedział drugi z chłopców. - Wszyscy wrócili cali i zdrowi. Pokonaliśmy Voldemorta. Prawdopodobnie został już wrzucony za Zasłonę Śmierci. Snape będzie tu za chwilę, ale jeśli chcesz, idź i spotkaj się z nim szybciej. Powinien być już na wysokości boiska od Quidditcha.

Dziewczyna spojrzała na drugiego chłopaka.

- Harry?

- Tak to ja. A przynajmniej znów będę Harry'm, gdy działanie Eliksiru się skończy i będę mógł zdjąć ten przeklęty ślizgoński strój.

- Grałeś dla Slytherinu? - zapytał zdziwiony Ron, ale Hermiona już nie słuchała, bo biegła do męża. Jej oczy szczypały ją niemiłosiernie od zimnego powietrza i chłodu rosnącego w jej sercu. Miała nadzieję, że Severus chociaż pośpieszy się, by jak najszybciej ją odnaleźć po swoim powrocie, ale nie, jak bardzo się myliła! Zastała go spacerującego powoli, jakby dla przyjemności, z Malfoyem! I na dodatek wysłał wiadomość Minerwie, ale jej nie. Jak on śmiał ją tak zlekceważyć? Gdy tylko ujrzała mężczyzn - czarnowłosego i platynowego blondyna - zatrzymała się i zacisnęła pięści. Zanim zdążyła się odezwać, jeden z mężczyzn podszedł do niej zamaszystym krokiem.

- Hermiona? Co ty sobie myślisz, spacerując nocą, sama, po szkolnych błoniach tak krótko po ataku na szkołę? - zapytał Severus, patrząc groźnie na dziewczynę.

- Dziś rano powiedziałeś: "Daj spokój, przecież to Hogwart". I przez ten cały czas wiedziałeś, że szkoła zostanie zaatakowana - powiedziała, a jej wargi zadrżały. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie, nie tak chciała go powitać, gdy wróci cały i zdrowy, ale nie mogła przytulić go przed Malfoyem i na dodatek nie była pewna, czy w ogóle tego chce. - Dlaczego powiedziałeś Minerwie, że wracasz, a mi nie?

- Uważałem, że najprawdopodobniej wciąż jesteś jeszcze w Londynie, w którym roi się od mugoli, więc wysłanie patronusa było wykluczone.

- Dlaczego? I tak by go nie zauważyli - wymamrotała.

- Proszę, wróć do naszych kwater i zaczekaj na mnie. Mam pewne pilne sprawy do załatwienia.

- Zaczekać na ciebie? - wybuchła. - Harry powiedział, że pokonaliście Voldemorta, więc dlaczego nadal nie masz dla mnie czasu? Powiedziałeś, że gdy wojna się skończy, nasze prywatne życie będzie na pierwszym miejscu.

- Czyżby problemy w raju, Severusie? - wtrącił starszy Malfoy. Hermiona spojrzała na niego z odrazą, a później skierowała swój gniewny wzrok z powrotem na Severusa.

- Z tego, co słyszałem, Azkaban jest całkiem przyjemny jesienią, Lucjuszu - odpowiedział koledze Severus, wciąż patrząc na swoją żonę. - Im bardziej będziesz mi przeszkadzał w rozmowie z moją małżonką, tym mniej będę się starał, byś ty mógł ujrzeć swoją w najbliższym czasie.

- Stałeś się bohaterem wojennym, ale widzę, że nie zmieniło to twojego temperamentu - mruknął Lucjusz. - To może ja tu zaczekam, dobrze? - powiedział, odsuwając się poza zasięg słuchu, nie zauważając nawet, że za jego plecami zostało rzucone zaklęcie wyciszające.

- Gdy brałaś ze mną ślub, Hermiono, poślubiłaś również Hogwart - odezwał się Severus, gdy już został sam na sam z żoną. - Jedyna prywatność, na jaką możemy sobie pozwolić, zaczyna się, gdy uczniowie wyjadą na wakacje, a kończy się, gdy z nich wrócą. Muszę porozmawiać z uczniami, których rodziców zabiłem lub których rodzice zostali złapani i zabrani do Azkabanu. Powinni się o tym dowiedzieć ode mnie, a nie od osób trzecich. Po tym, obiecuję, wrócę do ciebie.

- Och - wydusiła z siebie Hermiona, pocierając koniuszek nosa wierzchem dłoni. - To nie mogłeś mnie chociaż jakoś o tym uprzedzić i przynajmniej powiedzieć, że nic ci się nie stało?

- Może powinienem był tak zrobić. - Wziął jej ręce w uścisk swoich dłoni. - Chciałem powiedzieć ci o tym osobiście - przyznał. - Nie przez patronusa. Nie spodziewałem się, że będziesz chodzić po błoniach i mnie szukać. Myślałem, że będę miał może pół godziny więcej do naszego spotkania, a wtedy przyszedłbym do ciebie, zamknął za sobą drzwi do naszych kwater i zapomniał o wszystkim innym aż do jutrzejszego poranka.

- Myślałeś, że będziesz miał pół godziny więcej? Ja tu umierałam z każdą sekundą! - Wciąż czuła w sercu chłód, ale już jakby mniejszy. Severus nie miał nigdy nikogo, kto by dbał bardziej o jego bezpieczeństwo niż o sukces misji. Zapewne dlatego nie spodziewał się, że Hermiona będzie się tak bardzo o niego obawiać. - Tak bardzo się bałam, gdy wróciłam do Hogwartu, a ciebie tam nie było.

- Mówiłem ci, że będziesz żałować, że za mnie wyszłaś - wymamrotał, puszczając jej dłonie.

- Przestań - nakazała. - Nawet nie próbuj wchodzić w dyskusje na temat tego, czy nasze małżeństwo to błąd czy nie. Nawet się nie waż. - Dziewczyna nerwowo przełknęła ślinę i podniosła głowę. Zacisnęła oczy, gdy poczuła ściskanie w gardle. - Nie pozwoliłeś mi sobie pomóc. Wysłałeś mnie w zupełnie inne miejsce.

- Nigdzie cię nie wysłałem. To ty sama zadecydowałaś, że udasz się do Londynu, ja jedynie zgodziłem się z twoją decyzją.

- Gdybym wiedziała, co się stanie, nigdzie bym nie poszła.

Nagle zerwał się silniejszy podmuch wiatru i quidditchowy szalik Severusa zafalował na jego szyi. Musiała się powstrzymać i wcisnąć paznokcie mocniej we wnętrze zaciśniętych pięści, żeby nie zerwać tego szala i nie rzucić go pod nogi jej męża.

- Właśnie dlatego nie mogłem ci powiedzieć. Atak miał wyglądać na nieoczekiwany. Jak wyjaśniłabyś panu Longbottomowi swoją odmowę pomocy bez wzbudzania podejrzeń?

Przygryzła wargę.

- Coś by się wymyśliło - odparła z ponurą miną i obrażonym tonem. - Chciałeś się mnie pozbyć, żebym znalazła się w jakimś bezpieczniejszym miejscu.

- Nie miałem pewności, że Londyn będzie mniej niebezpieczny od Hogwartu, ale oczywiście, że chciałem, żebyś była bezpieczna. Gdybym mógł, zapewniłbym bezpieczeństwo całej szkole. Przepowiednia czy nie, nie powinienem brać dzieci do walki, jeżeli jest inne wyjście.

- Nie jestem dzieckiem. Po prostu myślałeś, że będę tylko obciążeniem.

Kolejny podmuch wiatru zmusił Hermionę do szczelniejszego opatulenia się płaszczem.

- Myślałem, że nie powinnaś tam ze mną być, ale nie dlatego, że byłabyś zbędna. Masz odwagę, silny charakter i determinację, ale nie jesteś wojownikiem. Twoi przyjaciele również. I nie powinniście być wojownikami.

- Jesteśmy wystarczająco dojrzali, by móc walczyć o to, w co wierzymy. Już kiedyś to zrobiliśmy!

Severus prychnął.

- I co wam to dało? Pięć z waszej szóstki wylądowało w skrzydle szpitalnym, a ty najbardziej potrzebowałaś pomocy Poppy.

- Jestem teraz o wiele lepsza niż wtedy.

Stali bardzo blisko siebie, stykając się stopami. Mimo to Severus nadal nie wykonał żadnego ruchu, by wziąć Hermionę w swoje objęcia. Przełknęła ślinę i przygryzła wnętrze policzka.

- Dopóki mam coś do powiedzenia w tej sprawie, nigdy nie będziesz mięsem armatnim. Poza tym nie rozumiem, po co się teraz kłócimy. Znalazłaś matkę swojego przyjaciela, powinnaś być z tego dumna, bo to też nie było łatwe zadanie.

Otwarła usta ze zdumieniem.

- Skąd wiesz, że ją znalazłam? - zapytała cicho, spoglądając najpierw na jego wąskie wargi, a później na zwężone powieki.

- Znam cię od kiedy byłaś dzieckiem i postanowiłaś sama poskromić trolla. Czy wróciłabyś tak szybko do zamku, jeżeli wcześniej nie znalazłabyś pani Longbottom?

~*~

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Hermiona nie chciała, by Lucjusz Malfoy przysłuchiwał się jej rozmowom z mężem. Lucjusz z kolei, po tym jak zobaczył miny małżeństwa Snape'ów, zadecydował, że nie będzie nikogo zmuszać do konwersacji.

Gdy dotarli do zamku, usłyszeli narzekania Draco.

- Na brodę Merlina, Weasley! Z łaski swojej trzymaj swoje łapy precz od Pottera do czasu, aż wróci do swojego ciała. Wasz widok wypala mi oczy!

- To zdejmij okulary i nie patrzy - odpowiedziała Ginny.

- Ach, mogłem się spodziewać, że zobaczę twoich przyjaciół tam, gdzie bym ich nie chciał widzieć - wymamrotał Snape do żony. - Cóż, przynajmniej nie będziesz czekać na mnie w samotności.

Severus rozejrzał się po grupce swoich uczniów i zarządził:

- Natychmiast opuścić różdżki! Pan Malfoy jest sojusznikiem.

- Ach tak? - zapytała Minerwa, posyłając mężczyźnie pogardliwe spojrzenie.

- Zgadza się. Minerwo, czy pomożesz mi odeskortować Malfoyów, pana Pottera oraz pana Longbottoma do gabinetu dyrektora? Prosił, by tam na niego oczekiwali. Panno Lovegood, poinformuj profesora Flitwicka, że chcę się zobaczyć z Krukonami, o których mu wspominałem, w moim gabinecie za piętnaście minut. Zapytaj go również, czy mógłby im towarzyszyć. Panno Abbott, taka sama wiadomość, tylko o Puchonach i do profesor Sprout, jeżeli to nie problem. Profesorowie będą wiedzieli, o kogo mi chodzi. I nie mówcie nic nikomu albo będziecie czyścić baseny w Skrzydle Szpitalnym przez kolejny miesiąc.

~*~

- Przecież to prosta sprawa - upierał się Ron, gdy Hannah bawiła się ulubionym piórem Severusa, a Hermiona patrzyła na srebrny zegarek, który trzymała blisko piersi. Wskazówka właśnie zmieniła położenie z Gabinet dyrektora na Gabinet Mistrza Eliksirów. - Szukający Gryffindoru złapał znicza, więc Gryfoni wygrali mecz. To nie ma znaczenia, że Harry był pod postacią Ślizgona. Wygrana dalej nam się należy.

- Przestań już nawijać o tym Quidditchu - wtrąciła lekceważąco Ginny, trącając dużym palcem u stopy stos książek. - Powinieneś się teraz martwić Harry'm. Co on tam robi z tymi blond dupkami?

Na twarzy Luny pojawił się rozmarzony uśmiech, gdy malowała złote słoneczka na swoich paznokciach.

- Zadbaj o małe rzeczy, a duże rzeczy zadbają same o siebie - rozmyślała. - Czasem jest łatwiej kłócić się o coś, co nie ma znaczenia, niż o coś, co ma.

Ron spojrzał na dziewczynę zdziwiony. Wtem niespodziewanie usłyszeli pukanie do drzwi, co zakończyło rozmowę. To był Harry. Ale dla pewności zapytali, czy to na pewno on.

- W końcu! - ucieszyła się Ginny. Podskoczyła i podbiegła do swojego chłopaka, objęła go i pocałowała z uczuciem. Cała reszta odwróciła wzrok i patrzyła teraz na sufit albo regały. - I w końcu nie ma z nami Malfoyów!

- Neville'a też nie ma - zauważył Ron. - Co Snape od niego chciał?

- Powiedział, że jego rodzice byli rozdzieleni wystarczająco długo i wysłał go do Św. Munga, by razem z babcią odprowadził mamę na miejsce. Mnie przysłał tutaj. Przyszedłem od razu, gdy tylko Wielosokowy przestał działać i przebrałem się w swoje własne ciuchy. Gdy wychodziłem i McGonagall zamykała za mną drzwi, widziałem tatę Draco klęczącego przy kominku, rozmawiającego ze swoją żoną przez sieć Fiuu.

- No to teraz opowiedz nam wszystko - poprosiła go Ginny, oferując mu krzesło, na którym sama uprzednio siedziała.

Przez kolejne trzy kwadranse Harry opowiadał, a jego przyjaciele czasem wtrącali, co sami wiedzieli lub widzieli.

- A drużyna Ślizgonów poleciała od razu do szatni i nie wróciła na boisko aż do momentu, gdy wampiry odleciały - powiedziała Ginny. - Tchórze!

- Oni bardziej boją się Snape'a niż tego Belo... Belo-cośtam-cośtam. Tego dowódcy wampirów. Snape ostrzegł drużynę, żeby się schronili i nie ruszali z miejsca albo spotka ich gorsza kara niż skrobanie kociołków.

- Belododio? - zapytała Luna. - Ten, który napisał Krwawe pastwiska i Hodowlę tętnicy szyjnej dla zabawy i rozwiania spekulacji? Tatuś pisał o nim w Żonglerze trzy lata temu.

- Eeee, tak - potwierdził Harry. - Myślę, że to on.

Hermiona słuchała rozmowy przyjaciół, ale myślami była nieobecna. W dłoniach nadal trzymała srebrny zegarek. Wciąż siedzi w swoim gabinecie.

- Najsprytniejsza rzecz, jaką musieliśmy zrobić, to jakoś odzyskać nasze różdżki - mówił Harry, gdy upłynęło kolejne piętnaście minut. - Snape uznał, że warto oberwać za to Crucio. Co prawda ja mogłem walczyć i jedną i drugą różdżką, co wczoraj przetrenowaliśmy, ale Priori Incantatem jest tak rzadko spotykane, że nie wiedzieliśmy, co się stanie, gdy więź między moją różdżką a Voldemorta pojawi się po raz kolejny, a według Snape'a to było bardzo możliwe, że Draco utknąłby w jakiejś bańce magii z Voldemortem. Dlatego Draco na wszelki wypadek dostał Świstoklika, ale wciąż nie mieliśmy pewności, czy by zadział.

- To tobie powinni byli dać Świstoklika - stwierdziła Hannah.

Harry wzruszył ramionami.

- Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mogłem się deportować i nikt ny nie zauważył, ale Draco nie miał takiej możliwości.

- Draco? - zakpił Ron. - Od kiedy ten oślizgły dupek to dla ciebie Draco?

Harry znów wzruszył ramionami. Draco wpuścił go do swojego umysły zanim Potter zgodził się zaakceptować go jako sojusznika. Harry postanowił jednak zatrzymać to w tajemnicy.

- Są pewne wydarzenia, których przeżycie z drugą osobą nie może się zakończyć inaczej jak polubieniem się - odparł. - Pobicie Czarnego Pana należy do takich wydarzeń.

~*~

Hermiona spojrzała na swojego męża. Przed chwilą odesłał jej przyjaciół i w końcu byli sami. Była zdenerwowana, bo obiecał, że wróci po pół godzinie, ale spotkania trwały ostatecznie trzy razy dłużej.

- Jak mogłeś ocalić Lucjusza Malfoya? Powinien siedzieć w Azkabanie!

- Od powrotu Czarnego Pana Lucjusz popełniał tak mało zbrodni, jak tylko to było możliwe, by przeżyć.

Zaśmiała się szyderczo.

- A przed powrotem Voldemorta wrzucał niewinnym jedenastolatkom przeklęte pamiętniki do kociołków! I próbował mnie zabić! Nie wierzę, że mu pomagasz. Czy cały czas miałeś taki plan?

- Oczywiście, że nie, ale potrzebowaliśmy dziś jego pomocy i ją otrzymaliśmy. Wiedziałem, że nam pomoże, jeżeli dobrze go podejdziemy. Dlatego go uratowałem. Albus tak chciał. Ja widziałem w tym szansę, by uratować przyjaciela, więc z niej skorzystałem - przyznał, patrząc jej w oczy.

- Zobaczyłeś szansę, by uratować mordercę i z niej skorzystałeś? - niedowierzała. - Dlaczego?

Spuścił wzrok.

- Myślałem, że ze wszystkich ludzi akurat ty zrozumiesz moją lojalność.

Ona również odwróciła wzrok i przygryzła wargę.

- Mówiłeś mi, że wasza przyjaźń się oziębiła!

- Bo to prawda.

- Ale mimo to uratowałeś go.

- Hermiono, nie proszę cię, byś się zbratała z Lucjuszem. Nawet nie proszę cię o to, żebyś mi pozwalała się z nim bratać. Ale pozwól mi chociaż pocieszyć się myślą, że dwójka moich najstarszych przyjaciół, ostatnich dwóch, wciąż żyje i mają się dobrze; że nie wszystkich przyjaciół zdradziłem i doprowadziłem do ich śmierci.

- Co będzie teraz? - zapytała, odganiając mruganiem łzy. Nie chciała słyszeć w głosie Severusa tego samotnego tonu głosu, chociaż wciąż się nie zgadzała z tym, co robił. - Święty Lucjusz Malfoy, patron mugolaków?

- Dokładnie.

- Co? - pisnęła i spojrzała na męża ze zdziwieniem.

- Chyba nie myślałaś, że pozwolimy Lucjuszowi odejść ot tak? Dużo nam zawdzięcza. Ceną za ocalenie jego życia, duszy i reputacji jest porzucenie swojej dotychczasowej opinii o mugolakach i skierowanie swojej całej mocy politycznej w kierunku pomagania im. Albus stwierdził, że to mniejsza niewola niż Azkaban, ale dalej swego rodzaju niewola.

- A co jeżeli powiem ci, że to nadal niewystarczająca kara?

- Przypominam, że Lucjusz nie jest jedynym Ślizgonem z mojego pokolenia, któremu została dana druga szansa.

Severus miał odpowiedź na wszystko. Ona siedziała cicho, trawiąc w myślach wszystko, czego się dowiedziała.

- Już nie spuszczę cię z oczu. Zrobiłam to raz i od razu pchnąłeś się w niebezpieczeństwo, a nawet mnie nie uprzedziłeś ani się nie pożegnałeś - wyszeptała.

- Obiecałaś mi, że cię nie stracę. To pewne pożegnanie.

Spojrzała na niego. Na twarzy miał maskę szpiega. Ścisnęło ją serce. Zbyt długo lizał swoje rany w samotności. Mogłaby się z nim kłócić bez końca, a on wciąż by jej odpowiadał i wszystko tłumaczył, bo obiecał jej, że nie będzie miał przed nią więcej tajemnic, jednak z każdym słowem oddalał się od niej. Pewnie dalej by ją kochał, ale z pewnego dystansu, z ostrożnością. Ona nie chciała żadnego dystansu. Nie chciała mieć między nimi żadnych barier.

- Jesteś podstępnym, zakłamanym manipulatorem - powiedziała, po czym pociągnęła nosem i potarła go. - Nie trawię twoich przyjaciół, a ty nie lubisz moich. Traktujesz mnie jak dziecko, ale oczekujesz, że będę się zachowywać jak dorosła. Skłaniasz mnie do składania obietnic, o których składaniu nie mam świadomości albo które według mnie znaczą co innego. - Podniosła głowę i uśmiechnęła się przez łzy. - Ale to nic nie zmienia. Zawsze będę cię kochać. - Podeszła do niego i objęła, a on odwzajemnił jej uścisk. - Będę cię kochać, czy na to zasługujesz czy nie.

- Nigdy nie zasługuję na twoją miłość - powiedział, ukrywając twarz w jej włosach. - Uratowałem Lucjusza, a resztę posłałem do diabła, tylko dlatego, że jest moim przyjacielem. Zniszczyłem rodziny dzieci, którym zastępowałem rodzinę od kiedy miały jedenaście lat.

- Nie sądzisz, że ci rodzice sami siebie zniszczyli? - wymamrotała.

- Ten mały pierwszoroczniak z dredami został teraz seniorem rodu. Bliźniaki Marryat nie mogły przestać płakać, nawet gdy Pomona je zabrała - zaśmiał się gorzko. - Harbin miał nieco więcej szczęścia, bo jego ojciec dołączył do Czarnego Pana dopiero tydzień temu, więc może wyjdzie z Azkabanu akurat na ślub swojego syna. A moi Ślizgoni... - westchnął i zacisnął dłonie na jej plecach. - Zabiłem dziś ojca Vincenta Crabbe'a. On i młody Gregory są najgłupszymi, ale też najbardziej lojalnymi i ufnymi chłopcami, jakich kiedykolwiek uczyłem. Już mi nie ufają, ani nikomu innemu.

Zamknęła oczy. Nie mogła słuchać bólu, który niósł w głosie jej mąż.

- Musiałeś to zrobić, dla dobra ogółu.

- Też tak myślałem. Ale może zbyt mało czasu poświęciłem na poszukanie alternatyw.

Ramiona Severusa były zbyt słabe, by utrzymać cały ciężar, jaki na niego spadł. Czuła, jak się trząsł. Impulsywnie przytuliła go mocniej.

Mężczyzna schylił się i podniósł Hermionę. Przeniósł ją przez drzwi, do ich łóżka. Minęło dopiero pięć dni od kiedy pierwszy raz ją tu przyniósł? Pocałowała go i pogłaskała jego szorstki policzek. Przez długi czas nie wypowiedzieli innych słów niż Tak, dokładnie tutaj! i O, Merlinie! Nie przestawaj. Nigdy nie przestawaj!

~*~

- Byłam na ciebie tak bardzo zła - powiedziała mu po wszystkim, gdy leżeli spleceni ze sobą. Palcami gładziła miejsce, gdzie kiedyś znajdował się Mroczny Znak. Chyba nigdy nie będzie miała dość dotykania tego już niezakazanego miejsca. - Kiedy wróciłam z Londynu i zobaczyłam, że cię nie ma, nie wiedziałam, czy być bardziej zła czy przerażona. Czy może zraniona, że nie ufałeś mi na tyle, by powiedzieć, że idziesz na misję.

- Ufam ci. Tylko tobie - przyznał. - Przez całe życie musiałem być silny dla kogoś innego. Nawet dla Albusa. Ale ty złapiesz mnie, gdy upadnę i będziesz trzymać, aż przestanę spadać.

Ponownie go pocałowała.

~*~

- To już naprawdę koniec? - zapytała Hermiona nieco później. - Złamana moc uzdrowieje, zimne serca staną się czułe, a uścisk żalu zelżeje? To się stało, jak mówiła przepowiednia?


- Wątpisz w to? - wymamrotał Severus, z lekko nabrzmiałymi ustami i półprzymkniętymi powiekami. Jak mogła wątpić, że przepowiednia się spełniła, skoro miała go obok siebie, w łóżku, na dodatek tak wyglądającego?

- Cieszę się, że udało nam się przeżyć. Coś musiało nam pójść dobrze. Chciałabym tylko wiedzieć, co. I co ja miałam z tym wspólnego? Według mnie nie zrobiłam nic. Tylko pewnego dnia obudziłam się o odkryłam, że najodważniejsza, najukochańsza osoba na świecie należy do mnie. - Wiedziała, że teraz może mu to wyznać, a on nie wyśmieje jej i nie zakpi.

- Zrobiłaś wszystko. - Podniósł rękę i przejechał nią po ciele Hermiony, od biodra, przez pępek, do piersi, aż do ramienia, a później po ręce do jej dłoni, by złączyć ich palce. - Raz mi powiedziałaś, że jesteś mniej inteligentna ode mnie. Ale uważam, że jesteś o wiele rozważniejsza. Masz w sercu pewien rodzaj mądrości, instynktownego zrozumienia, które zawsze będą poza moim zasięgiem.

- Wcale nie.

- Wiesz, jaka była różnica między snami a rzeczywistością? - zapytał, unosząc się na łokciu, by móc spojrzeć na jej twarz. - To ty sprawiłaś, że zacząłem uczyć Pottera i Longbottoma, którzy byli moim utrapieniem. To ty zbudowałaś mosty między naszymi domami i umocniłaś więzy wzajemnego zaufania między nimi.

Podniosła energicznie głowę, a jej loki rozsypały się na wszystkie strony.

- Zmienienie Pottera w wojownika - kontynuował, ze skupionym na żonie wzrokiem. - I danie Draco odwagi, by wybrał ścieżkę życia wbrew rodzinie. To były przełomowe momenty. Nieważne, ile razy studiowaliśmy sny w Myślodsiewni, nadal nie mogliśmy odkryć daty i miejsca mojej śmierci. Wiedzieliśmy, że to będzie opuszczony kamieniołom, ale który?

Wiedziała, że nie ma się już czego bać, ale i tak przeszedł ją dreszcz.

- Wiedziałeś, że data będzie związana z Quidditchem. Napisałeś w swoim liście, że miałeś zielony szalik. Dlaczego każdy czarodziej jest tak zafascynowany tą głupią grą? - burknęła. - Nie mogliście po prostu odwołać meczów Quidditcha na ten miesiąc?

- Oszukanie przeznaczenia nie jest takie łatwe. Szalik mógłby znaleźć się na mojej szyi w jakiś inny sposób, jeżeli nie przez moje własne dłonie, to przez czyjeś inne lub przez jakieś zaklęcie. Trzeba było to rozpracować. Problem polegał na tym, że Lucjusz mi nie ufał, podejrzewał mnie o zdradę i zaplanował atak z Draconem, odsuwając mnie do lamusa. Myślę, że nasze sny pokazały nam, co by się stało, gdyby Draco był bardziej posłuszny swojej rodzinie, a ja musiałbym wybrać między ratowaniem siebie a Pottera. W naszej rzeczywistości, którą ty stworzyłaś, Draco przyszedł do mnie ze swoimi rozterkami. - Severus uśmiechnął się do swoich wspomnień. - Draco i ja od zawsze byliśmy sojusznikami; od momentu, gdy po raz pierwszy wspiął się na moje kolana, żeby sięgnąć po ciasteczko, gdy miał trzy latka.

Nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się na myśl, jak to musiało wyglądać. Wątpiła, by jej relacja z chrześniakiem była kiedykolwiek na tyle dobra, by mogła mu wypomnieć, co właśnie się dowiedziała.

- Wiem, że tak było - westchnęła. - Dostawałam przez to napadów furii. Zawsze wychwalałeś jego eliksiry, a moje krytykowałeś. - Żeby uwydatnić swoje słowa, wytknęła palcem nos Severusa, a on tylko się uśmiechnął i dotknął swoim czołem jej czoło. - I to on zawsze wszczynał kłótnie, ale to jemu wierzyłeś, gdy kłamał, że my zaczęliśmy.

- Ale mimo to mnie poślubiłaś. Jesteś pewna, że nie zrobiłaś tego tylko po to, żebym zmienił zdanie o tobie? Co ci się zadziwiająco udało zresztą.

- Oczywiście! Nie zrobiłam tego dla twojego uznania.

Severus uniósł pytająco brew.

- Dobra, może troszkę - przyznała i wytknęła język. To była prowokacja, której nie mógł zignorować.

~*~

Mamy czworo laureatów Orderu Merlina pierwszej klasy, którzy za skromne uznają swoje zasługi względem ich rodzin i przyjaciół. Draco Malfoy przemówi w ich imieniu.

- Nie zapomnijmy o poświęceniu Jamesa i Lily Potter, które zakończyło pierwszą wojnę i ukształtowało charakter ich syna. To był całkowity przypadek, że w noc bitwy to ja znalazłem się w jego towarzystwie, a nie jego przyjaciele, którzy już wcześniej stawiali czoła Śmierciożercom - moja kochana matka chrzestna pani Snape, mój dobry przyjaciel Neville Longbottom, panna Luna Lovegood, i oczywiście dwoje najmłodszych członków wspaniałej familii Weasleyów, Ronald i Ginewra. Mój ojciec chrzestny o poranku w dniu bitwy powiedział Neville'owi, że czasami czekanie za plecami innych również wymaga odwagi. Nigdy nie słyszałem z jego ust prawdziwszych słów. Odwaga i lojalność tych, którzy czekali na nasz powrót, były dla nas inspiracją; powinny być inspiracją dla wszystkich. Mam nadzieję, że pewnego dnia będę miał tyle szczęścia, co mój ojciec i ojciec chrzestny w wyborze wybranki. Teraz z nieco innej beczki... Potwierdzono, że jednoręki, poszarpany mężczyzna, którego ciało znaleziono w Begbroke Park, to Peter Pettigrew, znany również jako Glizdogon. Przyczyną jego śmierci były liczne urazy głowy, które prawdopodobnie zadały sowy, gdy był w postaci szczura. To pozwala nam uznać erę Voldemorta za skończoną.


- To by było na tyle - powiedział Neville, rzucając na stolik gazetę i sięgnął po tosta. - Zgrabnie to wszystko ująłeś. Ćwiczyłeś, by kiedyś zostać Ministrem Magii, co?

Draco spojrzał na przyjaciela z ukosa znad owsianki, którą właśnie mieszał.

- Może. Ktoś kiedyś będzie musiał przejąć jego obowiązki. Poza tym uwielbiam drażnić Łasica. Widziałeś jego twarz, gdy nazwałem jego rodzinę wspaniałą?

- Widziałem też minę Hermiony, gdy nazwałeś ją kochaną.

- Tak - powiedział wolno Draco. - Ja też. Niektóre marzenia się spełniają. - Posmutniał i przestał mieszać owsiankę. - Niektóre niestety nie.

~~~~~~


KONIEC


~~~~~~


To już koniec historii, czy może nawet epoki, jeżeli chodzi o moje życie. Tłumaczenie zajęło mi o wiele więcej czasu niż przypuszczałam; dawałam sobie rok, potrzebowałam trzy razy więcej. Ale to nie mój koniec z Sevmione. Przynajmniej taką mam nadzieję. Może ktoś zna jakieś miniaturki, które warto przetłumaczyć na polski?

Dziękuję każdemu, kto wytrwał, kto dodawał mi otuchy, gdy brakowało mi sił i ochoty, by tłumaczyć dalej. Jesteście wspaniali.

W najbliższym czasie znaleźć mnie będziecie mogli tutaj.

Do zobaczenia, kochani! Dziękuję za te 3 lata!

~ Thorie

Rozdział 31. Zaskoczenie

Nie możemy zmierzyć się z wampirami bez naszych różdżek. Lećcie do szatni i weźcie je ze sobą. Szybko!

Głos Harry'ego zawisł w powietrzu niczym echo. W tym samym momencie Snape wskoczył na Nimbusa 2001 należącego do Draco. Wtedy obaj szukający zwrócili czubki swoich mioteł w górę, do gwiazd i wznieśli się poza zasięg wzroku. Pod nimi, wampiry latały w chaosie nad boiskiem.

- Nie wierzę, że to robię. - To był ten sam głos, ale tym razem w delikatnym szepcie. Chłopak w szkarłatnych rękawiczkach zacisnął dłonie na Błyskawicy. - Chyba oszalałem.

Nimbus i Błyskawica leciały obok siebie, trzonek w trzonek. Snape posłał mierzące spojrzenie na drugą miotłę, zamknął oczy i przełknął z trudnością ślinę, po czym wypuścił z siebie długi oddech. Musiał to teraz zrobić. Lucjusz byłby podejrzliwy, gdyby zobaczył, że Potter dołącza do nich bez przymusu.

Severus przechylił się do tyłu i przerzucił nogi na jedną stronę miotły, trzymając się na chłopca siedzącego przed nim. Jego cienkie włosy mieszały się z platynowymi puklami Dracona. Chłopak wyrównał tor lotu z drugą miotłą.

- Ostrożnie! - krzyknął.

Snape oblizał wargi, wziął głęboki oddech i sięgnął po drugiego chłopca, po czym złapał go za ramię. Przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność, trzymał się obu nastolatków, zwisając między nimi. Niedługo później przerzucił ciężar swojego ciała na drugą stronę i pół wskoczył, pół wciągnął się na Błyskawicę. Towarzyszył temu taki dźwięk, że cała trójka skrzywiła twarz (Severus z bólu, reszta z mimowolnego współczucia) i każdy w duchu podziękował za istnienie zaklęcia poduszkującego. Na ułamek sekundy Snape oparł czoło o czarnowłosą głowę, oddychając ciężko, jak gdyby właśnie wdrapał się na wysoki klif. W tym czasie chłopak siedzący przed nim ratował miotłę przed zrobieniem nura, co prawie się stało po przeskoku Snape'a. 

- Trochę doświadczenia ci nie zaszkodzi - stwierdził profesor,gdy był już w stanie mówić, po czym wyciągnął różdżkę i krzywo się uśmiechnął. - Panie Potter, Incarcerous!

Znikąd pojawiły się grube liny, które owinęły się wokół szkarłatnych szat, uniemożliwiając chłopcu jakikolwiek ruch rękoma. Zanim miotła zdążyła ponownie opaść, Snape sięgnął swoją długą ręką po trzonek i przejął kontrolę. Różdżkę schował do kieszeni, ponieważ druga ręka była mu potrzebna do trzymania chłopca blisko jego klatki piersiowej.

- To było imponujące, sir - powiedział chłopak o bladej cerze. Jego włosy nabrały blasku, gdy dotarło do nich światło wywodzące się od dwudziestu patronusów wyczarowanych gdzieś pod nimi. - Zawsze chciałem zobaczyć, jak pan to robi. 

Snape posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Nie bądź bezczelny. Uważaj na swój język, jeżeli chcesz przeżyć dzisiejszy wieczór.

Dwie miotły z trzema jeźdźcami na grzbietach kierowały się do Zakazanego Lasu, zostawiając za sobą krzyki, dźwięk wypowiadanych zaklęć oraz trzepotanie skrzydeł nietoperzy.

- Obroni mnie pan. Zawsze mnie pan broni. - Twarz Draco przyjęła dziwny, szczery wyraz.

- Nie licz na to. Będziesz musiał sam siebie obronić - odparł Snape. - Oboje będziecie musieli. I nie zgubcie Świstoklika.

- Jak mam się obronić, skoro nie mam różdżki? - zapytał blondyn, ale obaj chłopcy mieli w głowie to samo pytanie.

- Już to przerabialiśmy. Kandydaci zawsze przybywają przed oblicze Czarnego Pana bez różdżek. Zwrócę je wam, gdy przyjdzie na to czas .

Snape skierował miotłę w dół, a ręką mocniej przytrzymał swojego więźnia, by się upadł.

- Mhm - mruknął chłopak w zielonej szacie. - Tylko niech pan to zrobi zanim ktoś wypali mi cholerny Mroczny Znak na ręce.

Między cisowymi gałęziami znajdowała się niewielka dziura, przez którą widać było polanę. Tam czekał na nich Lucjusz.

- Latasz w tandemie, Snape? - zarechotał, gdy tylko wszyscy wylądowali. - Zawsze byłeś ofiarą losu, jeżeli przychodziło do latania. 

- Ofiarą losu? Gdybyś tylko widział, jak zmienił miotłę w locie. To było nie do opisania!

Lucjusz spojrzał ze zdziwieniem na blondwłosego chłopca, nieprzyzwyczajony do tego, że syn mu przerywa.

- Człowiek, który jest coś wart, zawsze znajdzie drogę, by zrobić, co potrzeba. Zapamiętaj to, Draco.

Oczy Snape'a spoczęły na więźniu z dziwnym błyskiem. Chłopak nie mógł się zrobić żadnego ruchu, poza drgnięciem i głośnym przełknięciem śliny.

- Mieliście jakieś trudności? - zapytał Lucjusz, wskazując na nocne niebo. - Wampiry niedługo powinny przylecieć.

Snape wzruszył ramionami.

- To wampiry zdawały się mieć pewne problemy. Przynajmniej tak to wyglądało, gdy odlatywaliśmy. Nauczyciele nie byli aż tak zaskoczeni, jak się spodziewaliśmy. 

- Jeżeli ich uprzedziłeś, Czarny Pan skróci cię o głowę - zauważył starszy Malfoy, zaciskając palce na różdżce.

- Ja miałbym ich uprzedzić? Przecież zakazałeś Draconowi informowania mnie o twoich planach aż to ostatniej chwili przed meczem. Ktoś mógłby pomyśleć, że mi nie ufasz. - Spojrzenia czarnych i szarych oczu starły się i przez chwilę prowadziły bitwę. - Jeżeli ktoś będzie podejrzany o zbyt długi język, nie będę to ja. Radziłbym ci pomyśleć nad jakimiś wymówkami, Lucjuszu. Chyba, że chcesz wystawić Dracona na łaskę lub niełaskę Czarnego Pana?

Lucjusz warknął.

- Jak śmiesz grozić mojemu synowi?!

- Jestem dla niego nie większym zagrożeniem niż ty sam. 

Snape przywołał leżącą wcześniej miotłę do swojej lewej dłoni i pomniejszył tak, by móc ją schować do kieszeni.

- Weź naszego więźnia - polecił Lucjuszowi. - Ja pójdę z Draconem na stronę i przećwiczę z nim jeszcze raz ceremonię inicjacji.

~*~

Profesor McGonagall wstała ze swojego krzesła i zadzwoniła złotym dzwoneczkiem, który właśnie wyczarowała.

- Uczniowie Hogwartu! - zaczęła, gdy wszyscy umilkli. - Ze względu na niecodzienne okoliczności postanowiono przyspieszyć godzinę patrolową na dziewiętnastą. O tej godzinie wszyscy uczniowie proszeni są o udanie się do pokojów wspólnych i pozostanie tam. Ewentualne wyjścia możliwe są jedynie pod nadzorem nauczyciela. To tylko środek zapobiegawczy, nie ma się czego obawiać.

~*~

Gdy czterdzieści cztery wampiry poplamione na żółto wleciały agresywnie na polankę, Lucjusz zmarszczył nos.

- Chyba wiem, o co ci chodziło, gdy mówiłeś, że wampiry miały problemy. Cuchną czosnkiem - wydusił ze wstrętem, podnosząc różdżkę i wychodząc w stronę wampirów. - Finite incantatem.

Kaszląc i dusząc się, czterdzieści cztery kobiety i mężczyźni spadli z nieba. Tylko troje wylądowało na nogach. 

- Przeklęci zdrajcy! - oburzył się najniższy z nich, na dodatek jeszcze kucający, białowłosy chłopak, z niespotykanie szerokimi ramionami jak na wampira. - Wasz Lord zrobił z nas głupków! Nasze przybycie do Hogwartu nie było niespodziewane, czekali na nas.

 - Nie obwiniaj nas o swój brak kompetencji, Belododia - sarknął Lucjusz. - Chyba powinieneś umieć zwalczyć grupkę nauczycieli i bandę rozwrzeszczanych dzieciaków. Ostrzegam cię, nie mów do Czarnego Pana w taki arogancki sposób albo jedyna krew, jakiej dziś posmakujesz, będzie należeć do ciebie.

~*~

Hermiona spojrzała na swój srebrny zegarek. Wskazówka Severusa nadal wskazywała śmiertelne niebezpieczeństwo.

Wszyscy jej przyjaciele byli cicho. Wszechobecna cisza tylko czasem przerywana była odgłosami niezadowolenia z długiego czekania lub dźwiękiem uderzeń pięści Rona w ścianę, po których Hannah i Luna próbowały uspokoić chłopaka. Neville, który został wyrzucony ze Skrzydła Szpitalnego, po tym, jak jego matka zaczęła rzucać się na łóżku, siedział i wpatrywał się w sufit, jakby chciał wypalić swoim spojrzeniem dziurę do miejsca, gdzie przebywała jego rodzicielka.

Hermionę bolały oczy. I gardło. Ale najbardziej bolało ją serce. Co zrobi, jeżeli on nie wróci? Potarła nos, co przyciągnęło uwagę Ginny.

- Przynajmniej wiesz, że on żyje - powiedziała. Może mogłabyś dodać Harry'ego do tego zegarka, żebyśmy wiedzieli, co z nim?

Hermiona zamrugała i przygryzła wargę. Dlaczego tego nie zrobiła, gdy miała na to szansę? Czy Severus wymazał jej z głowy wszelkie myśli o bezpieczeństwie jej przyjaciół?

Ron uratował ją przed udzieleniem odpowiedzi swoim wybuchem.

- To nie jest w porządku! Jak Harry mógł nas zostawić i polecieć z Malfoyem i Snapem? Przecież oni się nienawidzą!

- Nie byłbym taki pewien, że to nienawiść - odezwał się Neville. - Draco może i był kiedyś rozwydrzonym dzieciakiem, ale już taki nie jest. Może nie lubi Harry'ego jakoś specjalnie mocno, ale go nie nienawidzi. Może czasem chciałby zobaczyć, jak ktoś spuszcza Harry'emu lanie, ale nie takie śmiertelnie poważne.

- Taaa, to było pocieszające - burknęła Ginny.

~*~

W kamieniołomie w Oxfordshire mężczyzna blady i chudy jak kościotrup spoglądał na trzydziestu dwóch mężczyzn i dwanaście kobiet niemal tak samo bladych i wychudzonych jak on. Obok nich stali jego właśni naśladowcy, ściśnięci na nierównym gruncie. Wszyscy, poza dwójką, ubrani byli w śmierciożercze stroje: czarne szaty i białe maski. Severus Snape ubrany był w swoje czarne nauczycielskie szaty i odznaczający się na jego szyi zielony szalik, natomiast Lucjusz nie ubrał maski.

Wśród zebranych znaleźli się również dwóch chłopców. Obok Snape'a stała młodsza wersja Lucjusza, chłopak ubrany był w szaty koloru szalika swojego nauczyciela. Drugi chłopiec, o kruczoczarnych rozczochranych włosach, zielonych oczach i ubrany w szkarłatne szaty, związany był grubymi ciężkimi linami. Czerwonooki mężczyzna nie poświęcił im długiego spojrzenia; ich czas dopiero nadejdzie.

- Nasłuchałem się już - Voldemort warknął na wampiry. - Jesteście bezużytecznymi, niekompetentnymi słabeuszami, niewartymi zaszczytu wspierania mnie w moim wielkim przedsięwzięciu. Najpierw nieudana akcja w szpitalu, teraz pokonała was banda dzieciaków. Waszym kolejnym celem powinno być przedszkole. Chyba że nawet na pokonanie dzieci w pieluszkach jesteście zbyt słabi? Zejdźcie mi z oczu.

- Ale obiecałeś - zaczął Belododia.

- To już jest nieważne. Nie potrzebuję waszego łkania i jęczenia.

- Bez naszej pomocy nie miałbyś Pottera.

- To moi właśni lojalni Śmierciożercy go przyprowadzili. Odejdźcie albo będziecie pokarmem dla Nagini - mówiąc, wskazał na wielkiego węża zwiniętego u jego stóp, który, usłyszawszy swoje imię, podniósł łepek i zasyczał.


Belododia posłał Voldemortowi spojrzenie ciskające błyskawice. Ten podły, pożal się Merlinie paniuś może i byłby trudny do pokonania, ale jego poplecznicy już nie. Czuł pokusę, żeby ukarać ich jak należy, ale on i jego towarzysze zmarnowali już wystarczająco czasy na perypetie tych głupców.

- Kłamcy należy się kłamstwo, a zdrajcy - zdrada. Jak siejesz, tak będziesz zbierał. Zaklinam was, niedługo dopadnie was przeznaczenie.

To powiedziawszy, Belododia zmienił się w nietoperza i wzleciał nad kamieniołom ku otwartemu niebu. Zaraz po nim wznieśli się jego towarzysze.

Voldemort uśmiechnął się ponuro, gdy ostatni z nich uniósł się zmieniwszy postać. Kiedy odlecieli na pewną odległość, machnął ręką nad Śmierciożerców, by utworzyli swój zwyczajowy krąg.

- Mamy dwie sprawy do rozstrzygnięcia - ogłosił, gdy każdy zajął swoje miejsce. - Mamy dziś dwóch honorowych gości. Jeden to chłopiec, którego zabiję, natomiast drugi dostąpi zaszczytu dołączenia do naszego znakomitego grona. Draco Malfoy, postąpiłeś bardzo dobrze.

Na bladych policzkach chłopaka pojawił się rumieniec. Spuścił głowę, rzucając spojrzenie posępnemu więźniowi.

- Dziękuję, mój panie. Służba tobie dla mnie przyjemność, mistrzu.

- Tak będzie, zapewniam cię - odparł Voldemort. - Ale najpierw, Harry Potter. Chłopiec, który przeżył i żył zbyt długo. Męczy mnie twoje istnienie, chłopcze. Szybko załatwimy nudne obowiązki, a później zajmiemy się przyjemnościami. Kto trzyma jego różdżkę?

Snape wystąpił przed szereg i ukłonił się, trzymając dwie różdżki w lewej dłoni. Jedna z nich była z ostrokrzewu, druga z głogu.

- Ja ją mam, panie. Życzysz sobie, żebym mu ją oddał?

- Owszem. Nie dawajmy ludziom powodów, by rozpowiadać o moim braku sprawiedliwości. Chłopak musi mieć jakieś szanse na obronę.

Machnięciem ręki Voldemort oswobodził Harry'ego z lin.

- Mój panie, czy mogę coś zasugerować? - Snape zapytał gładkim tonem, robiąc pauzę w połowie propozycji. - Czy chcesz, bym zwrócił mu jego własną różdżkę, biorąc pod uwagę, hmmm, jej atuty?

Czerwone oczy zabłyszczały.

- Cóż za zabawna myśl. Daj mu tę drugą.

Na ustach Snape'a pojawił się złośliwy uśmiech, gdy podał chłopcu różdżkę z głogu. Nikt poza Lucjuszem nie zauważył, że wracając na swoje miejsce, mężczyzna podał drugą z różdżek blondynowi, który stał obok niego, a nauczyciel wyciągnął swoją własną. Lucjusz miał jednak swoje powody, by przemilczeć to, co właśnie zobaczył.

- Pokłoń się śmierci, Harry - wysyczał Voldemort, używając dokładnie tych samych słów, które wypowiedział dwa i pół roku wcześniej nad rodzinnym grobem. Tym razem chłopak pokłonił się bez słowa.

Gdy Czarny Pan uniósł różdżkę, gotów do rzucenia zaklęcia, wszystkie oczy spoczęły na nim i na jego przeciwniku.

- Ava...

Voldemort nigdy nie dokończył. Gdy chłopak o wyzywającym spojrzeniu zielonych oczu rzucił Expelliarmus, trzy osoby w kręgu ukradkiem poruszyły różdżkami i niewerbalnie zrobiły to samo zaklęcie. Voldemort roztrzaskał głowę o jeden z głazów u podstawy klifu, a jego różdżka odleciała wysoko w powietrze.

Wtem kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.

Snape rzucił się obok ciała i kucnął za głazem.

- Jego różdżka, Potter! Szybko! - rozkazał, odcinając Sectumsemprą głowę Nagini.

Na to zawołanie blondyn wykonał rozkaz. Cicho przywołał różdżkę z cisu i pióra feniksa do wolnej ręki. Używając obu różdżek rzucił Petrificus Totalus na ciało Voldemorta.

- Tak na wszelki wypadek - mruknął. Po jego prawej stronie Glizdogon przybrał swoją szczurzą postać i niezauważenie uciekł.

- Nox!

W nagłej ciemności Lucjusz rzucił się po przodu, chwytając swojego syna, ubranego w szkarłatne szaty i wciągnął chłopca za hałdę srebrnych wapieni, będących niedaleko zakrwawionej skały. Chciał ukryć się wraz z potomkiem zanim jego byli sojusznicy zorientują się, że Malfoyowie są zdrajcami i wycelują w nich różdżki.

- Mistrzu! - krzyknęła Bellatrix, biegnąc do upadłego, gdy jej towarzysze rozpierzchli się i pochowali za drzewami i głazami. Lucjusz dopadł ją, zanim dobiegła do zmarłego.

Gdyby zaklęcie Harry'ego spotkało zaklęcie Voldemorta w bezpośrednim starciu, bliźniacze różdżki ponownie połączyłyby się, ale Harry stał w kręgu, obok Snape'a, w ślizgońskich szatach i blond malfoyowskich włosach. Jako że jego zaklęcie szło z innej strony, niż ta, na której skoncentrowała się uwaga Voldemorta, urok rzucony przez Harry'ego ominął różdżkę Czarnego Pana, jego strefę ochronną, a wzmocnione przez zaklęcia wspólników, Expelliarmus Harry'ego wypełnił przepowiednię.

- Draco, Świstoklik! Szybko! - rozkazał Snape.

Chłopak, który wyglądał jak Harry, spojrzał na chłopca, który był Harrym, wyciągnął czekoladową żabę z kieszeni i rzucił Świstoklik wysoko w powietrze nad ich wrogami.

- Wybacz, ojcze chrzestny - wydyszał, gdy przedmiot stanął w płomieniach. Jak widać, Świstokliki źle wychodziły ze spotkań z Incendio. - Nie pozbędą się nas tak szybko.

- Głupie dzieciaki! - wściekł się Snape, odsuwając chłopaka z drogi Reducto, które chwilę później uderzyło w klif za ich plecami i obsypało ich odłamkami wapienia. - Trzymaj się z dala od walki.

Jednak nie było czasu na rozmowy. W blasku Księżyca i zaklęć widać było sylwetki skał, drzew, krzaków, a za nimi pochylone postaci, próbujące pozostać w ukryciu. To duże ramię mogło należeć do Crabbe'a lub Goyle'a,a ta kucająca bryła to zapewne któryś z Carrowów.

Klątwy latały wte i wewte. Jugson zranił rękę Severusa, a Diffindo przez niego puszczone ucięło cal włosów Lucjusza niedługo później. Iskry pochodzące od zaklęć opadały na ziemię pośród Śmierciożerców, podpalając tym samym zarośla, za którymi się chowali, co zmusiło kilku z nich do opuszczenia swoich dotychczasowych kryjówek. W ten sposób Severus i Lucjusz wyhaczyli Rowle'a, Dołohova i Macnaira.

Pyk! Pyk! Pyk!

Nagle w kamieniołomie pojawiło się dwa razy więcej ludzi, niż dotychczas tam było. Nowo przybyli szczęśliwie wylądowali z uniesionymi różdżkami za Śmierciożercami, którzy obrócili się, przeklęli i posłali w stronę przeciwników moc zaklęć. Tonks, ostatnia z przybyłych, rzuciła zaklęcie antyaportacyjne w momencie, gdy jej stopy dotknęły ziemi. Od tego momentu nie było już możliwości ucieczki. Lupin złapał ją za rękę, gdy ta potknęła się o młode drzewko i odciągnął ją z toru lotu Reducto posłanego przez Yaxleya. Śmierciożercy, wzięci w dwa ognie, na próżno szukali nowych schronień. A zaklęcia latały.

Gdy Dumbledore przybył na klif z tuzinem Aurorów, walka się skończyła. Usiedli na skraju klifu i zsunęli się po nierównym zboczu, pojawiając się akurat, by zobaczyć Locjusza chroniącego kogoś, kto wyglądał jak Harry Potter i rzucającego ostatnie zaklęcie na byłego sojusznika.

Starszy Malfoy zdławił ojcowską złość. Czas na krytykowanie bezmyślności i brawury syna przyjdzie później.

- Dumbledore - powiedział gładkim tonem, trzymając podbródek pod tym samym aroganckim kątem jak zwykle, gdy Dumbledore i jego kompanii podeszli i otrzepali się z kurzu. - W końcu się zjawiliście.

- Serwus, wujaszku - odezwała się Tonks, patrząc na wujka podejrzliwie. Niemal umarłam, gdy zobaczyłam cię przy Harrym. Jak długo jesteś po naszej stronie?

Lucjusz uśmiechnął się złośliwie do niedowierzającego Artura Weasleya. Pytająco uniósł brew, zwróciwszy wzrok na Snape'a. Był tak samo ciekaw odpowiedzi, jak inni. Na polance w Zakazanym Lesie nie było czasu na przygotowanie historyjki. Wtedy to zielonooki chłopak powiedział: Ojcze, to ja! Ojciec chrzestny mówi, że nigdy być mnie nie zdradził Czarnemu Panu. Wchodzisz w to?

I tak nie było opcji, żeby uniknąć kary i egzekucji u boku syna, nawet jeśli ujawniłby jego zdradę. Snape postawił go w niezręcznej sytuacji, nie pozostawiając mu wyboru, dlatego wyjawił miejsce spotkania. Ze strachem i złością wymieszanymi w sercu, patrzył jak Snape wysyła patronusa w kształcie wydry. Jednak plan, który według niego miał się skończyć porażką, okazał się zwycięski i uwolnił go spod władzy Czarnego Pana. Sam nigdy nie zaryzykowałby buntu przeciw Czarnemu Panu. Teraz jednak zyskał wolność, po którą nigdy nie odważyłby się sięgnąć, gdyby nie przymus ze strony syna i przyjaciela.

- Od pewnego czasu - skłamał Snape. - Myślałaś, że jego porażka w zdobyciu przepowiedni w Departamencie Tajemnic nie była celowa?

Lucjusz spojrzał na Gawaina Robardsa, który właśnie rozsyłał Aurorów do aresztowania pokonanych Śmierciożerców i pozbycia się ciał zmarłych.

- Ciekawi mnie ta przepowiednia, muszę przyznać. Było w niej coś użytecznego czy był to zwykły wabik?

Dumbledore spojrzał na zgromadzonych wokół niego członków Zakonu z błyskiem w oku.

- Nic szczególnego. Nic, co Tom byłby w stanie zrozumieć i wiedzieć, jak wykorzystać. Przepowiednia mówiła, że Tom naznaczy Harry'ego jako równego sobie, ale Harry posiądzie moc, której "Czarny Pan nigdy nie pozna". Biedny Tom! Nigdy nie rozumiał potęgi miłości w jej wielu formach: przyjaźń, lojalność, poświęcenie, ojcowska miłość... - To mówiąc, spojrzał na nowego sprzymierzeńca z uniesioną brwią. - Miłość matczyna. - Tutaj spojrzał na Harry'ego i zmierzwił jego platynowe włosy. - Kiedy Wielosokowy przestanie działać?

Prawdziwy Draco przemówił.

- Za mniej niż godzinę. Zażyliśmy po sześć fiolek zaraz przed meczem.

- Ależ to niemożliwe - wtrąciła Hestia. - Eliksir działa godzinę, nieważne jak dużą dawkę się zażyje.

Draco wzruszył ramionami, a na twarzy Harry'ego, za którą właśnie się krył, pojawił się koślawy uśmieszek, charakterystyczny dla młodego Malfoya.

- Potter podsunął nam mugolski sposób - powiedział. - Wypróbowaliśmy go wczoraj i nikt się nie zorientował. Mugole do swoich eliksirów dodają coś, co opóźnia działanie, więc efekt Wielosokowego uwalniał się stopniowo. Czyż to nie wspaniałe, co mugole potrafią zrobić bez magii? Jeszcze wiele można by się od nich nauczyć. - Kątem oka spojrzał na ojca, który zmusił się do uśmiechu.

- Tak, wiele - powtórzył i rozejrzał się w poszukiwaniu możliwości do zmiany tematu. Jego oczy spoczęły na trawiastym miejscu, gdzie Voldemort leżał bez ruchu, najprawdopodobniej martwy. Jednak już kiedyś myślano, że nie żył, a mimo to powrócił. - Co z nim? Azkaban długo go nie zatrzyma, a nie zostało mu już chyba zbyt dużo duszy, by wykonać na nim Pocałunek Dementora.

- Ja go nie zabiję - szybko odpowiedział Harry. - Pokonanie go było dla mnie czymś wielkim. Ale nie ja będę tym, który go zabije.

- Ależ nie ma takiej potrzeby - rzekł Robards, podchodząc bliżej nich. - Zrobiłeś, co do ciebie należało. Jeszcze tej nocy wrzucimy go za Zasłonę Śmierci, natomiast jutro usuniemy twoją bliznę i ją też tam wrzucimy. Wątpię, że nawet gdybyśmy zostawili ci bliznę, to Voldemort byłby w stanie się z tobą przez nią kontaktować, ale lepiej chuchać na zimne.

Słuchacze spojrzeli na Dumbledore'a, szukając u niego potwierdzenia słów Robardsa i odetchnęli z ulgą, gdy mężczyzna skinął głową.

- Ale... To znaczy, że można usunąć tę bliznę, dyrektorze? - zapytał Harry z niedowierzaniem.

- Ja nie mogę jej usunąć - odpowiedział ze spokojem Dumbledore. - Nigdy nie uczyłem się magii leczniczej. Ale Poppy może to zrobić.

- To dlaczego przez tyle lat tego nie zrobiono?

- To byłoby zbyt niebezpieczne. Tą blizną Voldemort naznaczył cie jako równego sobie. Razem z nią otrzymałeś część talentów Toma, jak choćby znajomość języka węży. To przez tę bliznę Tiara chciała przydzielić cię do Slytherinu, ale twój charakter był zawsze silniejszy, dlatego wybrałeś Gryffindor, który uznałeś za odpowiedniejszy dla siebie. To wielka różnica między tobą a Tomem. On cenił jedynie siłę i umiejętności, moc umysłu i zdolność do dominacji. Ty bardziej cenisz sobie przyjaźń, rodzinę, siłę serca, gotowość do pomocy i dzielenia się. Zobacz, co okazało się być silniejsze. To twoja współpraca z ludźmi, którzy nie zawsze byli twoimi przyjaciółmi, przyniosła ci sukces, a jemu - porażkę.

Snape zwęził powieki.

- Mam nadzieję, że nie chciałeś przez to obrazić wszystkich Ślizgonów. Mamy takie same zdolności do docenienia przyjaźni i rodziny jak Gryfoni.

- Dzisiejsza współpraca wyraźnie to pokazała, Severusie. Gratuluję tobie i twojemu domowi. Ślizgoni mają powody do dumy.

- Jak na moje, to po prostu to był najwyższy czas, żeby ogarnęli bałagan, którego narobili - mruknął Moody.

- Na razie wszyscy jesteście wolni, możecie odejść - wtrącił Robards, chcąc uniknąć sprzeczki. - Nawet pan, panie Malfoy, skoro Dumbledore i Snape za pana ręczą. Zapewne Wizengamot udzieli panu amnestii, ale to dopiero zostanie rozstrzygnięte.

- Czy to dotyczy również mnie? - zapytał Draco, ignorując spojrzenie ojca. To, co miał teraz zamiar zrobić, było czymś, co według ojca chrzestnego mógł zrobić w zamian za zapewnienie jego ojcu i jemu wolności.

- Tak, oczywiście, jeżeli nie używałeś Niewybaczalnych i tym podobne. Nie mamy zamiaru wnosić oskarżeń przeciwko bohaterom wojennym. Coś przeskrobałeś, chłopcze?

- Właściwie to nie, ale mam coś do powiedzenia. Od pewnego czasu mam podejrzenia, jednak z początku wydawały mi się one absurdalne. Otóż kiedyś przyłapałem pierwszoklasistów na rozmowie z żukiem. Zanim go złapałem, wleciał w krzaki. Niedługo później ukazał się artykuł Skeeter o moim ojcu chrzestnym. Co ciekawe, Skeeter użyła dokładnie tych samych słów, które usłyszałem u tych dzieciaków. Zdaje się, że ona nigdy nie zarejestrowała się jako animag, prawda? - zapytał z nutą niewinności w głosie. Harry zakrył usta, powstrzymując się od śmiechu.

Robards szeroko otworzył oczy i zacisnął wargi.

- To poważne oskarżenie. Z pewnością przyjrzymy się tej sprawie. Dyrektorze, wraca pan z nami, żeby oszacować straty?

- Ach tak. Przykry to obowiązek, lecz trzeba go wypełnić. Lucjuszu, chcę się z tobą widzieć po moim powrocie do Hogwartu. Mamy wiele spraw do omówienia. - Dumbledore posłał starszemu Malfoyowi twarde spojrzenie, po czym odwrócił się do Severusa. - Severusie, zabierz chłopców do szkoły.

- Ale czy moglibyśmy poczekać, aż działanie eliksiru się skończy? - błagał Harry. - Nie chcę, żeby Ginny zobaczyła mnie w tym ciele.

- A ja nie chcę, by ktokolwiek widział mnie w tym ciele - dodał Draco.

- Jeżeli myślicie cymbały, że będę czekał, aż wam łaskawie zechce się ruszyć tyłki, to się grubo mylicie. Moja żona czeka i martwi się o mnie. A, właśnie. Pięćdziesiąt punktów od każdego z was za brak posłuszeństwa. I kolejne pięćdziesiąt od pana, Potter. Nie mam wątpliwości, że zniszczenie Świstoklika było twoim pomysłem.

Harry spojrzał na profesora. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

Rozdział 30. Spotkanie przepowiedni

Ron przeklął i szarpnął miotłą. Wszyscy członkowie drużyny Gryffindoru zrobili to samo. Nie mieli najmniejszego zamiaru uciekać i zostawiać dzieciaków na trybunach w niebezpieczeństwie. W tym samym czasie Ślizgoni wzlecieli na bezpieczne pozycje. Ron nie widział ich, ale czuł podmuchy powietrza, gdy się przemieszczali.

- Zaczekajcie! - usłyszeli głos Harry'ego dochodzący z góry i jakby z daleka za nimi. - Nie możemy zmierzyć się z wampirami bez naszych różdżek. Lećcie do szatni i weźcie je ze sobą. Szybko!

Ritchie Cotte i Jimmy Peakes zorientowali się, że trzymają w rękach tłuczki. Rzucili nimi w środek boiska.

- A macie, wampiry! - krzyknął Jimmy. - Policzymy się, gdy wrócę!

~*~

- Zatrzymaj się! Czy to ona? - Rozglądając się po parkingu przy kompleksie sportowym, Hermiona prawie przeoczyła kobietę ukrytą za srebrną Toyotą. Na głowie miała rzadkie, białe włosy, ubrana była w zabrudzoną koszulę nocną, która w czasach swojej świetności mogła być biała; bose stopy miała fioletowe od zimna.

Hagrid jako pierwszy dotarł do Alice. Uprzejmie pomógł jej usiąść, opierając ją o ścianę.

- Wszystko w porządku, Alice - powiedział. - Twoi przyjaciele są tu z tobą. - Hagrid wyciągnął z kieszeni piersiówkę. Kobieta nie ruszyła się z miejsca.

- Nie dawaj jej tego - poprosiła Hermiona, stanąwszy za nim. - Mam ze sobą kilka eliksirów ze Skrzydła Szpitalnego. Eliksir Pieprzowy i Pobudzający. Severus o tym pomyślał.

- Dobry z niego człowiek - przyznał półolbrzym, odkładając piersiówkę na miejsce. Wziął jedną z fioletowiejących dłoni Alice w uścisk swoich olbrzymich rąk. - Alice ma szczęście, że nie zamarzła. Jest tak zimno...

- Poppy mówiła, że magia może ją ochronić przez zamarznięciem, ale nie była tego pewna. Ta sama magia mogłaby ją równie dobrze zabić. Rzadko się zdarza, żeby ktoś z oddziału zamkniętego musiał polegać ochronie przez własną magię.

~*~

- Aiolius Maximus!

Krzyk wydobył się z co najmniej dwudziestu gardeł ze wszystkich trybun. Po rozbłysku żółtego blasku, na boisku roztoczył się ostry zapach czosnku, co rozwścieczyło nietoperze. Sam zapach czosnku wstrzymywał u wampirów zdolność do powrotu do ludzkiej formy, a tylko w niej mogły gryźć. Gdyby doszło do kontaktu wampira z główką czosnku lub pochodnymi warzywa, istocie przyćmiłoby umysł i spowolniło reakcje.

Luna spojrzała kątem oka na ciemność po drugiej stronie. Dochodziły stamtąd głosy. Było ich zbyt wiele, żeby mogły pochodzić od profesorów i były zbyt zsynchronizowane, by należeć do uczniów. Może krzyki obudziły zmarłych, którzy szukali teraz swojej zemsty?

Nagle ponad inne głosy wzniósł się ten należący do profesor McGonagall.

- Uczniowie! Pozostańcie na swoich miejscach i pozwólcie nam się tym zająć. Wszystko jest pod kontrolą.

Luna zdjęła z głowy kapelusz-lwa, powiększyła go do rozmiarów kociołka i magią napełniła go szpinakowo-czosnkowym ravioli o wielkości wygodnej do rzucania. Teraz jedynie musiała widzieć, gdzie celować, jednak na boisku panowała ciemność.

- Expecto Patronum!

To były te same głosy, choć już nie tak zsynchronizowane. Nad jej głową srebrny wilk zawył i zaczął pilnować jej trybunę. Wokół całego boiska pojawiły się inne, półprzezroczyste stworzenia. Po lewej stronie Luny pojawił się bóbr, a po prawej lemur. Ich blask rozświetlał ciemność nocy, rzucając światło na uskrzydlone kształty miotające się nad boiskiem.

Na ustach Luny pojawił się uśmiech.

~*~

Matka Hermiony upuściła telefon z cichym okrzykiem.

- Ach, to ty, kochanie! - powiedziała, schylając się, by podnieść upuszczony przedmiot. - Czy to ona? Wszystko z nią w porządku?

Hagrid położył Alice na sofie, wyciągnął swoją chustkę w kropki i otarł zmęczoną twarz kobiety. Z jej uszu wciąż wydobywała się para, rozwiewając jej słabe włosy.

- Będzie w porządku, jak zabierzemy ją do Hogwartu - odparła Hermiona.

Udałaby się tam od razu, gdyby nie zaklęcia przeciwaportacyjne. Dojście od najbliższego Hogwartowi punktu aportacji do Skrzydła Szpitalnego zajmowało dość dużo czasu. Hagrid stwierdził, że dom Grangerów będzie chociaż ciepły i suchy i mogliby tam uregulować temperaturę ciała Alice zanim udadzą się w dalszą podróż. Gdyby tylko mieli pewność, że zastaną kogoś w domu Weasleyów, bez wahania udaliby się do Nory, ale to była jedyna alternatywa. Ostrzeżenie Severusa wciąż brzmiało w jej uszach. Niebezpiecznym jest zabieranie Alice gdzieś, gdzie mogłyby dostrzec ją nieprzyjazne oczy, dlatego szpital św. Munga i wszystkie miejsca połączone siecią Floo odpadały.

Matka Hermiony spoglądała na Alice i wydobywającą się z jej uszu parę z podejrzliwością.

- Och, nie przejmuj się tym - uspokoiła ją Hermiona. - To tylko efekt eliksiru, który jej podałam. Nie ma się czym martwić, mamo. Dziękuję, że jesteś uważna. A, i nie musisz już nigdzie dzwonić. Znaleźliśmy osobę, której szukaliśmy.

~*~

Hannah zacisnęła rękę na różdżce tak na wszelki wypadek. Przez srebrzystą poświatę widziała co najmniej pięćdziesiąt nietoperzy, każdy z rozpiętością skrzydeł od trzech do czterech stóp, latających nad boiskiem, czasami uderzając w Patronusy i odbijając się od nich.

Bum! Kolejny uderzył w barierę.

Hannah utkwiła wzrok w drużynie Gryffindoru. Nastolatkowie ubrani w szkarłatne szaty pojawili się na boisku z uniesionymi różdżkami. Ginny, Ritchie, Ron... Och, uważaj na siebie!, Jimmy, Dean, Demelza... Rozejrzała się po reszcie boiska i otwarła usta ze zdziwieniem.

Gdzie podział się Harry?

~*~

- Może powinnaś zrobić sobie przerwę zanim ponownie nas aportujesz? - zaproponował Hagrid, spoglądając na zegar wiszący w salonie. - Sam bym sobie na chwilę siupnął. Alice jak na razie nic nie grozi.

Hagrid wyciągnął swoją chusteczkę, zwinął ją w kulkę i przetarł nią spocone czoło, po czym schował ją z powrotem do kieszeni.

Alice leżała ubrana w wełniane rajstopy, rękawiczki, szale i ciężki zimowy płaszcz Helen Granger, który Hermiona zaczarowała tak, by był non-stop ciepły, aby Alice nie zmarzła w drodze do zamku. Wcześniej razem z mamą delikatnie odparzyła dłonie i stopy mamy Neville'a.

Teraz, stojąc pośrodku salonu, Hermiona ziewnęła głośno.

- Ale Neville czeka na wieści.

- Nie obrazi się, jeżeli przekażemy mu te wieści nieco później, a zrobi to dobrze jego mamie. To był długi dzień. Nie chcesz przecież, żeby ktoś ci się rozszczepił w czasie aportacji, bo jesteś zmęczona.

- Chyba masz rację, Hagridzie. Jestem nieco zmęczona.

Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na Hagrida, który zaoferował jej piersiówkę, z której właśnie pociągnął łyka.

- Może skuszę się na filiżankę herbaty. Chciałabym tylko, żeby była jakakolwiek możliwość poinformowania Nevilla, że z jego mamą wszystko jest w porządku.

- Zrozumie - zapewnił ją Hagrid. - Dobry z niego chłopak.

~*~

Dziesięć nietoperzy leżało nieprzytomnie na trawie, a reszta nagle odleciała. Kilku uczniów wydało okrzyk zwycięstwa, który był tak zaraźliwy, że niedługo później wszyscy krzyczeli.

Prawie wszyscy. Luna sięgnęła do swojego niby-kociołka i w zamyśleniu wyciągnęła jedną z trzech ostatnich porcji ravioli. Wzięła gryza i zaczęła przeżuwać, wzrokiem przeciągając po boisku i trybunach. Drużyna Gryffindoru podążyła za nietoperzami w stronę lasu, natomiast drużyna Slytherinu w ciszy udała się do szatni. Tajemniczy nieznajomi, którzy pojawili się przedtem na trybunach, zdjęli z siebie zaklęcia maskujące i odrzucili włosy opadające im na twarz. W jednym z nich Luna rozpoznała profesora Lupina. Osoba stojąca zaraz obok niego miała krótkie niebieskie loczki.

- Gryfoni! Natychmiast macie wrócić! - wykrzyczała do megafonu profesor McGonagall. - Ruszycie się jeszcze o jeden cal, a dostaniecie zakaz gry w następnym meczu!

Przebywający na trybunach Ślizgoni żywo o czymś ze sobą dyskutowali. Początkowo Luna nie słyszała, co mówili, jednak po chwili głos Pansy rozbrzmiał wysoko ponad innymi.

- Był dokładnie tutaj przed tym, jak zgasły światła! - powiedziała wskazując na puste siedzenie trzy rzędy przed nią. - Dokładnie w tym miejscu. A Draco był z nim!

W tym momencie powrócili Gryfoni. Dwie rudowłose głowy zdawały się czegoś szukać w panującym mglistym mroku.

- Harry? Harry?!

Za późno. Harry'ego, Snape'a i Draco Malfoya już dawno tam nie było.

~*~

Odświeżona i nie mająca żadnych podejrzeń Hermiona aportowała siebie, Hagrida i Alice przed główną bramę. Hagrid, trzymający mamę Neville'a w ramionach, wzmocnił uścisk przed otwarciem bramy. Puścił Hermionę przodem i zamknął za nimi wrota. Alice wierciła się w objęciach półolbrzyma i wierzgała głową we wszystkie strony.

- Alice, wszystko jest w porządku - próbował ją uspokoić Hagrid. - Jesteś wśród przyjaciół. Neville na ciebie czeka. Frank i twoja teściowa są bezpieczni, w św. Mungu. Jeszcze tylko kawałeczek, dobrze? Podrzucimy cię do Skrzydła Szpitalnego i wszystko będzie w porządku.

Hermiona automatycznie spojrzała na boisko od Quidditcha, gdy je mijali, a ono okazało się być puste. Czyli mecz musiał się już skończyć, a jej mąż i przyjaciele siedzą sobie w cieple w zamku. Jacy szczęściarze! Ona już niedługo będzie wśród nich. Wzdrygnęła się na wspomnienie zimna. W tym momencie zerwał się podmuch wiatru, a do jej nosa dotarł zapach czosnku.

- Czujesz to? - spytała towarzysza.

Hagrid spojrzał na nią, ale po chwili odwrócił wzrok.

- Aaaa, to nic takiego - odpowiedział, unikając jej spojrzenia. - Pewnie mecz się przedłużył i postanowili zjeść kolację na zewnątrz.

Hermiona zatrzymała się, a oddech ugrzązł jej w gardle.

- Ale przecież pora kolacji dopiero się zaczęła - odpowiedziała powoli. - Co wiesz, czego ja nie wiem?

- Może pobiegniesz do Poppy i powiesz jej, że już idziemy? - Hagrid próbował zmienić temat, nadal  nie patrząc dziewczynie w oczy.

Nie miała zamiaru się wykłócać. Coś tu się stało, a ten głupi nietoperz, zwany jej mężem, wiedział, że to się stanie i postanowił wysłać ją w bezpieczniejsze miejsce, z dala od centrum wydarzeń. Powinna była się domyślić. O, tak. Te wszystkie wieczorne spotkania z Albusem... Powinna była się domyślić, że mogły one jedynie zwiastować katastrofę.

Potarła nos i pobiegła. Ciekło jej z nosa nie tylko z powodu zimna. Dotąd była dumna, że Severus ufał jej na tyle, żeby wysłać ją w miejsce, które wciąż mogli patrolować Śmierciożercy, a tymczasem całe niebezpieczeństwo skupiało się w tutaj, w Hogwarcie, nie w Londynie. Jeżeli Severus dał się zabić, ożywi go i zamorduje własnoręcznie. Tak, tak właśnie zrobi.

Ścieżka zdawała się nie mieć końca. Gdy w końcu dotarła do zamku, jej oddech wydobywał się z ust jako obłoczki. Za zamkniętymi drzwiami usłyszała zdenerwowane głosy. Otwarła wrota używając obu rąk i pozwoliła im trzasnąć za sobą, gdy przekroczyła próg.

Grupka prowadząca dyskusję podskoczyła i wszyscy spojrzeli na Hermionę. Twarz Neville'a rozjaśniła się, lecz gdy nie zobaczył swojej matki, spochmurniał.

- Czyli jej nie znaleźliście? - zapytał łamiącym się głosem.

- Znaleźliśmy. Jest cała, Neville, tylko trochę przemarznięta. Hagrid ją tu niesie. Czy ktoś mógłby pobiec do Poppy i dać jej znać, że zaraz będzie miała pacjentkę?

Hannah odezwała się pierwsza, wychodząc zza pleców Rona.

- Ja to zrobię. Nev będzie chciał zobaczyć ją jako pierwszy, prawda? - zapytała, chociaż nawet nie zaczekała na odpowiedź, bo już pobiegła.

Hermiona zdjęła rękawiczki i schowała je do kieszeni.

- A teraz - zaczęła. - Niech ktoś mi powie, co tu się dzieje. Gdzie jest Severus?

- Chyba każdy z nas by chciał to wiedzieć - odpowiedziała z goryczą Ginny.

~*~

- Wciąż mu ufasz? - zapytał Ron, gdy skończył streszczać wydarzenia tego wieczora. - Po tym wszystkim, nadal mu ufasz?

- Oczywiście, że tak - odparła dość ostro Hermiona. - Nie ma nic, co by sprawiło, żebym w niego zwątpiła. - To nie do końca była prawda. Ufała jego honorowi, ale teraz, gdy spuściła go na chwilę z oczu, nie była już niczego pewna.

- Mimo że razem z Malfoyem porwał Harry'ego? - zdziwił się Ron. Hermiona zacisnęła pięści.

- Wątpię, żeby to zrobili - wtrąciła Luna, z niezwykłą cierpliwością w głosie, choć to samo zdanie powtarzała od pół godziny jako odpowiedź na każdą teorię Rona. - Harry odesłał was do szatni, żeby mógł odlecieć bez was zatrzymujących go. Przecież on lubi nocne latanie.

- Może był pod wpływem Imperiusa? - odparł Ron.

- Wydawał się być nieco nieobecny - zgodziła się Ginny. - Nie pocałował mnie przed meczem, powiedział, że to mogłoby go zdekoncentrować. Ale dlaczego? Jakoś nigdy wcześniej mu to nie przeszkadzało.

Zamknijcie się, wszyscy, zamknijcie się! Czy to w ogóle ma znaczenie? Hermiona przygryzła wargę, by powstrzymać się od warknięcia. Ron zrobił dziwną minę.

- Cóż, to rozprasza całą resztę drużyny. Prosiłem was, żebyście się opanowali chociaż w szatni, nawet jeśli wszędzie indziej nie potraficie.

- Ta, bo ty i Hannah wcale nie miziacie się ze sobą bez przerwy - odbiła piłeczkę Ginny. Hannah spłonęła rumieńcem i złapała Rona za rękaw. Chłopak pogłaskał delikatnie jej dłoń, zmarszczył brwi i ścisnął wargi.

- Schodzisz z tematu. Harry był dziś nieco dziwny. I pozwolił Malfoyowi złapać znicza, co jest podejrzliwe. Dalej sądzę, że był pod Imperiusem.

- Nie bądź śmieszny - przerwała Ronowi zirytowana Hermiona. - Dobrze wiesz, że Harry umie się wyrwać spod Imperiusa od czwartej klasy. W ten sposób Dumbledore wpadł na pomysł, żeby uczyć go Oklumencji.

- A nauka zajęła mu dość długo czasu. No i ostatnio dość rzadko się z nim widziałem. Od wtorku co wieczór chodził do Dumbledore'a. - Ron nagle przerwał i chyba coś sobie uświadomił.

- To tak, jak Severus - powiedziała Hermiona, a spojrzenia jej i Rona spotkały się. Chłopak wyglądał, jakby właśnie zjadł fasolkę o smaku wymiocin.

- Albus! - wykrzyknęła Hermiona w tym samym momencie, co Ron i Ginny powiedzieli:

- Dumbledore!

- Gdzie on tak w ogóle jest? - zapytała Hermiona. Uduszę go jego własną brodą! Jak on mógł na to pozwolić? Jak mógł zabawić się nimi jak pionkami w grze? Och, Severusie, Harry!

- Tam, gdzie zawsze, gdy po potrzebujemy - odpowiedział Ron. - W Ministerstwie.

- Jesteś pewien? - zwątpiła Luna. - Byłam całkiem przekonana, że to on był tym pustym miejscem obok profesora Snape'a. Tym miejscem, które świeciło się na złoto, niebiesko i fioletowo, gdy boisko zostało ponownie oświetlone.

W tym momencie do ich towarzystwa dołączyła profesor McGonagall.

- Hermiono, tutaj jesteś! Na Merlina, dlaczego nie przyszłaś do mnie zaraz po swoim powrocie?

- Wybacz, Minerwo, miałam taki zamiar, ale coś odwróciło moją uwagę. Masz jakieś wieści od Severusa? Gdzie jest Albus? Czy był obecny na meczu? Dlaczego nie powstrzymał ataku? - posypała się lawina pytań. Żeby ją zatrzymać, Hermiona musiała przyłożyć pięść do ust.

- Po kolei, kochana, jedno pytanie, później kolejne. Albus tu był, ale już go nie ma. Przeniósł się do Ministerstwa, gdy wszystkie dzieci wróciły do zamku.

- Widzisz, mówiłem ci - odparł ponuro Ron. Minerwa zignorowała go.

- Jeżeli chodzi o Severusa, dał mi list dla ciebie, gdy przeniosłaś się do Londynu. - Sięgnęła do kieszeni. - Oto on. Może zaprowadź swoich przyjaciół do twoich kwater i tam czekaj? Tam będzie wam wygodniej.

Hermiona skinęła głową.

- On nie chciałby, żebym wzięła moich przyjaciół do naszych prywatnych pokoi.

- Należy mu się - odparła zgryźliwie Minerwa. - Pisać listu zamiast powiedzieć coś prosto w twarz, pf! Daj mu popalić, gdy wróci.

Minerwa skinęła głową na Hermionę i odeszła. Dziewczyna spojrzała na list i dopiero teraz zauważyła, że zgniotła go w kulkę. Dam mu popalić, jeśli wróci.

~*~

Wpuściła Rona, Ginny, Hannah i Lunę do salonu, a sama usiadła na pustym krześle. Jej przyjaciele usiedli wokół niej, część na krzesłach, część na podłodze, ktoś inny jeszcze stał, opierając się o regał. Hermiona zmusiła się do przeczytania listu. Czuła się strasznie, sytuacja całkowicie ją przygniatała.

- Co tam napisał? - zapytał Ron, gdy Hermiona odłożyła list na stół i schowała twarz w dłoniach.- Gdzie jest Harry i kiedy wrócą?

- Nie mam pojęcia. Możesz przeczytać list, jeśli chcesz.

Hermiona zacisnęła pięści, wargi i powieki. Jak Severus mógł tak postąpić? Jak on śmiał?! Gdybym cię stracił, powiedział przed jej aportacją do Londynu. Teraz może okazać się, że będzie na odwrót i to ona straci go.

Jej przyjaciele zgromadzili się nad listem i przeczytali go na głos.

Hermiono,

dzisiaj dwie przepowiednie spotykają się i moje sekrety zostają ujawnione. Wiem, że mogę polegać na Hagridzie i że przyprowadzi cię on do szkoły przed lub po, ale na pewno nie w trakcie tej małej bitwy, jaka będzie tu miała miejsce. Wierzę też, że Minerwa przekaże Ci ten list najszybciej, jak to będzie możliwe, gdy mnie już nie będzie.

Mam nadzieję, że wzmocni Cię fakt, iż nasze sny ostrzegł mnie i na bitwę idę jako łowca, nie jako zdobycz. Powiedziałem Ci, że w snach nie widziałem, jak zostaję zabrany. To była prawda. Ostatnia, najdłuższa z wizji zaczęła się, gdy Czarny Pan zerwał z mojej szyi szalik Quidditcha i zmienił go w bicz. Najwidoczniej zauważył, jak podawałem Potterowi Świstoklik, który umożliwił mu ucieczkę. Początkowo chciałem zostawić Ci wspomnienie tego snu, ale uwierz mi, nie chciałabyś tego widzieć.

Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie przeciwieństwem przepowiedni. Nie martw się i nie obwiniaj o nic. Przy Tobie jest moje miejsce, mój dom. Nie chcę nigdy mieć żadnego innego. Nasza rozłąka nie będzie trwać wiecznie. W międzyczasie żyj i ciesz się, kochanie, za nas dwoje.

Na zawsze,

S

- To list miłosny - zdziwił się Ron.

Hannah trzepnęła go w ramię.

- Oczywiście, że tak. A czego innego żeś się spodziewał w takiej chwili?

- Ody do Quidditcha - zasugerowała Luna. - Albo przepisu na Eliksir Wielosokowy działający przez całe życie?

Ron zignorował sugestie Luny i przewrócił oczami.

- Ale, no ludzie, to jest Snape. On nie kocha ludzi. Nie wie jak.

Hannah trzepnęła go znowu.

- Może Hermiona go nauczyła - stwierdziła Ginny. Hermiona patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem.

- Tak w ogóle, o co mu chodzi z tymi snami? - zapytał Ron.

Wcześniej Hermiona tak bardzo chciała im powiedzieć. Teraz pragnęła jedynie, żeby wyszli, by mogła w samotności wypłakać się i wykrzyczeć swój żal. Ból spowodowany zaciskaniem rąk w pięści wybudził ją z amoku. Wytłumaczy przyjaciołom sny. Severus sam stwierdził, że sekrety zostaną dziś ujawnione.

Dlatego wszystko im powiedziała.

- Ja bym tego nie zrobiła - przyznała Hannah, gdy dreszcz przeszedł po jej ciele. - Nie dla kogoś, kogo bym nie kochała. Czy ty wtedy go chociaż lubiłaś, Hermiono?

Usta Hermiony wykrzywiły się w coś na kształt półuśmiechu.

- Severus kiedyś powiedział coś podobnego. Zapytał, jak w ogóle mogłam pomyśleć o poślubieniu osoby, której nawet nie lubiłam. Odpowiedziałam mu, że czasami go lubię. - Jej usta ponownie się wykrzywiły. - Czasami.

W tym momencie zaczęła płakać.



Rozdział 29. Te ostatnie dni

- Znów będziesz musiał poprowadzić za mnie trening. Mam kolejne spotkanie z Dumbledore'em - powiedział Harry, przerywając ciszę.

Ron zatrzymał się w połowie korytarza i upuścił torbę.

- I ty nazywasz siebie kapitanem drużyny Quidditcha? Od poniedziałku nie ma cię na treningach, a przecież jutro gramy przeciw Slytherinowi!

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale są rzeczy ważniejsze niż Quidditch.

- Oczywiście, że są, ale nie tydzień przed meczem. - Ron podniósł torbę i uderzył nią o ścianę. Torba była już bliska rozerwaniu.

Harry przeczesał dłonią włosy i położył ją na karku.

- Spróbuj powiedzieć to Dumbledore'owi. Skoro chce się ze mną widywać ze mną po kolacji przez kilka godzin, to chyba niezbyt mogę mu odmówić, nie?

Ron kolejny raz uderzył torbą w ścianę. Tym razem rozerwała się, a wszystkie książki wylądowały na podłodze. Chłopak przeklął i schylił się, by je pozbierać. Harry odłożył swoją torbę i ukucnął obok przyjaciela. Podniósł torbę Rona, rzucił na nią Reparo i trzymał otwartą, żeby rudowłosy mógł wkładać do niej książki z powrotem.

Chłopak schował już książki do Zaklęć i Transmutacji. Jego ręka zawisła nad podręcznikiem Konfrontacja z bezimiennymi.

- Do czego tak właściwie jesteś mu potrzebny? To nie może poczekać? Ma jakieś nowe informacje? - zapytał, biorąc książkę w ręce.

Odpowiadając, Harry nie patrzył na Rona, lecz na książkę, którą chłopak trzymał.

- To w większości informacje sprzed lat - powiedział. - Już ci mówiłem: powiadamia mnie o wszystkim, o czym przedtem nie mógł. Wielu rzeczy nie mogę ci powiedzieć, bo nie jesteś Oklumentą.

Ron spojrzał gniewnie na Harry'ego.

- Powinieneś był ich przekonać, żeby mnie też nauczono Oklumencji. Przedtem mówiłeś mi wszystko.

Chłopak włożył do torby ostatnią książkę i zabrał swoją własność z rąk Harry'ego. Obaj wstali i zawiesili torby na ramionach. Harry wydął usta przy wydechu i po chwili je zamknął.

- Po prostu daj mi czas, żebym poukładał sobie wszystko w głowie - powiedział z wciąż odwróconym wzrokiem. - W przyszłym tygodniu powiem ci tyle, ile będę mógł.

- Ta, jasne - mruknął Ron, ruszając się z miejsca. - Tylko złap jutro znicza.

~*~

Mówi się, że mężczyźni zasypiają zaraz po tym. Racja - pomyślała Hermiona. Niekoniecznie miała duże doświadczenie, bo, jak na razie, kochali się ledwie dwa razy.

Leżąc z jego głową na swoim ramieniu, z czułością patrzyła na twarz męża i jego sylwetkę. Po tym, jak zrobili to pierwszy raz, czuła się taka rozbudzona i zdenerwowana. Z resztą zawsze się tak czuła, gdy robiła coś po praz pierwszy, a teraz było wiele takich pierwszych razów: była widziana nago, dotykana w tych miejscach, dotykała Severusa, błagała... W całym wydarzeniu najlepszymi częściami były: patrzenie z radością na twarz męża o poranku i sposób w jaki relaksował się w jej ramionach. Kochała patrzeć na Severusa, gdy spał, widzieć, jak surowe rysy jego twarzy łagodnieją. Cieszyła się swoja umiejętnością sprawiania, że Severus czuł się przy niej bezpiecznie.

Severus zaczął wydawać z siebie dźwięki, które zapowiadały, że albo szybko się obudzi, albo zacznie chrapać. Miała nadzieję na to pierwsze, bo nie lubiła budzić go, gdy smacznie spał, a musieli wstać wcześnie. Z czułością odgarnęła włosy z jego szorstkiego policzka. Cztery noce razem i już nauczyła się schematu jego snu. Zazwyczaj był bardzo nerwowy. Drugiej wspólnej nocy zauważyła, że Severus cicho popłakuje przez sen. Nie poruszył się, gdy objęła go rękoma. Do jej oczu napłynęły łzy wzruszenia. Severus wtulił się w nią i po kilku minutach znowu chrapał.

Nie, jeszcze go nie obudzi, chociaż bardzo chciała zapytać, co ostatnio się dzieje. Każdego wieczora po kolacji znikał, żeby skonsultować się z Albusem, wracał późno w nocy, gdy ona od dawna już spała, a rano przychodził do niego Draco i pomagał mu przy warzeniu eliksirów. Trzeba jeszcze dodać, że za każdym razem, gdy próbowała z nim porozmawiać, przerywali im ścigający, obrońca i pałkarze ze ślizgońskiej drużyny Quidditcha. Mieli szczęście, że do tej pory nie pozamieniała ich w kanarki i nie zamknęła w klatce.

Severus wydał niewyraźny dźwięk i poruszył się w jej ramionach. Jego głowa przesunęła się na jej piersi. Jego oddech łaskotał jej nagą skórę. Odważyła się pogłaskać jego blade, kościste ramię, kreśląc kółka wzdłuż jego obojczyka i w dół ręki tak daleko, jak mogła sięgnąć. Nie tak daleko, by dotknęła Mrocznego Znaku, choć i tak by go ominęła. Severus ostrzegł ją, aby celowo go nie dotykała. Znak nie aktywuje się od ocierania się ich ciał o siebie, ale mógłby, gdyby dotknęła go opuszkami palców. Skrzywiła się na tę myśl i poczuła uścisk w gardle.

Puk! Puk! Puk!

Severus gwałtownie się obudził i niemal wyskoczył z łóżka, lecz zatrzymał go jęk Hermiony.

- Co...? - zapytał.

- Nic - uspokoiła go. - Zaplątałeś się w moje włosy. - Obawiała się, że wyglądały teraz jak krzak jeżyny. Po ich pierwszej wspólnej nocy Severus poprosił, by Hermiona rozpuszczała do snu swój warkocz.

Severus schował nos we włosach żony i pocałował czubek jej głowy, jednak ktoś znowu zapukał do drzwi.

Założył koszulę nocną, złapał różdżkę i zatrzymał się, by spojrzeć na Krzywołapa śpiącego na kłębku z koców, które w nocy zrzucili z Hermioną z łóżka. Znowu.

- Zostań tutaj - powiedział i dodał półszeptem: - Jeśli to znowu drużyna Quidditcha, to sam ich przeklnę.

- Uważaj na siebie.

Posłał jej lekceważące spojrzenie.

- Nie bądź śmieszna. Jesteśmy w Hogwarcie - parsknął, zamykając za sobą drzwi.

Hermiona wstała z łóżka, założyła piżamę i szlafrok i podeszła do drzwi. Przyłożyła do nich ucho, przeklinając w duchu fakt, że nie wzięła ze swojego pokoju Uszu Dalekiego Zasięgu. Jednak kto by przypuszczał, że się jej przydadzą?

Nie rozpoznała konkretnych słów, ale głosy rozmówców wydały się jej znajome. Draco i... Neville?

~*~

- Mam nadzieję, że macie jakiś dobry powód nachodzenia mnie tak wcześnie rano - warknął profesor Snape.

Draco spojrzał na swojego kolegę. Neville zdawał się być tak zainteresowany kawałkiem podłogi pod swoimi stopami, jakby była tam zasadzona mandragora.

- Zeszłej nocy napadnięto na św. Munga - powiedział blondyn. - Wiedziałeś?

- Kto napadł na Munga?

- Stado nieznanych wampirów. W szpitalu panuje zamieszanie, bo zaginęło kilkoro pacjentów.

- Moja matka... - wydukał przygnębiony Neville. - Zabrali ją.

- Profesor McGonagall porozmawia z panem.

- Już to zrobiła. Moja babcia jest teraz w szpitalu i wypytuje o zajście. Ma dać mi znać, gdy się czegoś dowie. Poza tym chcę porozmawiać z panem. Pan nie będzie mnie okłamywał, żeby mnie nie martwić.

- Bardzo dobrze. Wejdź, usiądź i zaczekaj na mnie. - Snape odwrócił się do swojego chrześniaka. - Powinieneś być teraz  ze swoją drużyną i przygotowywać się do meczu.

- Nie możesz oczekiwać od nas, że będziemy grać w takich okolicznościach - wypalił Draco. - Nie po czymś takim!

- Gdyby pan Longbottom był graczem, przyznałbym ci rację. Ale pomyśl, Draco. To raczej nie jest ostatni atak na członka rodziny któregoś z uczniów Hogwartu. Mamy wstrzymywać wszelkie szkolne aktywności aż do ustania wszystkich ataków? Czy to wróg ustala, jak funkcjonuje nasza szkoła?

- Nie, ale... Neville jest moim przyjacielem. Nie powinien być teraz sam.

Profesor spojrzał  na Dracona tak, że chłopak już więcej nie protestował.

- Zadbam o to. Masz zobowiązania wobec więcej niż jednej osoby. Idź i skonsultuj się z Potterem, ale mecz powinien się odbyć. Jeżeli zaprzestaniemy naszym codziennym aktywnościom, a zaczniemy płakać i lamentować, nic nie osiągniemy, a tylko pomożemy wrogowi.

~*~

- Niezbyt wiem, czego pan ode mnie oczekuje, panie Longbottom - powiedział Severus dwadzieścia trzy minuty później, gdy Hermiona podała Neville'owi filiżankę gorącej słodkiej herbaty.

Severus jako pierwszy zajął łazienkę, więc Hermiona założyła piżamę i czesała włosy tak długo, aż jej mąż stamtąd wyszedł, zapinając koszulę. Umyła się szybciej niż kiedykolwiek w życiu i dołączyła do mężczyzn ubrana przyzwoicie, choć na boso. Pożałowała, że nie założyła nic na stopy niemal od razu, ale bez narzekania wciągnęła nogi pod siebie. Nie chciała przegapić ani słowa z tej rozmowy.

- Może mi pan powiedzieć prawdę. Jest jakaś nadzieja? - Neville trzymał filiżankę w obu dłoniach. Schylił głowę, chowając twarz w parze unoszącej się z naczynia.

- Nigdy nie było nawet cienia nadziei, że pańska matka wyzdrowieje, panie Longbottom - odparł Severus.

- Chodziło mi o jej zaginięcie.

- Jeśli została zabrana przez wampiry, wątpię, by była jakaś szansa na znalezienie jej żywej.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Severusie!

- Nie, Hermiono - przerwał jej Neville. - Chcę usłyszeć prawdę - przyznał, patrząc na filiżankę.

Severus przyłożył palec wskazujący do ust i zaczął je obrysowywać. Zawsze tak robił, gdy był zamyślony.

- Śmierciożercy są uczeni, by nie zostawiać swoich ofiar przy życiu. Podczas poprzedniej wojny było wiele takich zniknięć i jeżeli się nie mylę, żadna z ofiar nie została znaleziona.

Neville i Hermiona przełknęli ślinę. Chłopak gwałtownie odstawił filiżankę i wyprostował ramiona w oczekiwaniu na kolejny cios ze strony Snape'a.

- Jest jedynie jedna nikła szansa - przyznał mężczyzna. - Jeżeli wszystkie szpitalne drzwi zostały powyrywane, jak pan twierdzi, to pańska matka mogła przedostać się do Londynu. Jeśli nie została potrącona przez auto, być może wciąż wędruje po mieście lub leży bezpiecznie w jakimś mugolskim szpitalu.

- Mówi pan serio? - zapytał Neville.

- Nie mówiłbym tego, gdyby było inaczej.

Palec Severusa spoczął na kąciku jego ust. Mężczyzna uniósł głowę, gdy Neville podskoczył z siedzenia, a Hermiona klasnęła w dłonie.

- Muszę jej poszukać. Nie mogę siedzieć bezczynnie - stwierdził chłopak i zaczął chodzić po pokoju. Książki porozsypywały się po podłodze, gdy wpadł na jeden ze stosów, ale nawet tego nie zauważył.

Severus spojrzał na Hermionę i nieznacznie potrząsnął głową. Nie teraz.

- Nic pan nie może zrobić. Poza tym jeśli mugole ją znaleźli, to jest z nimi bezpieczniejsza.

- Ale ja mogę coś zrobić - wtrąciła Hermiona. - Mogę aportować się do domu rodziców i poprosić ich, żeby obdzwonili wszystkie szpitale i komisariaty w okolicy, a ja w tym czasie poszukam mamy Neville'a w sklepach i na ulicach. Jeżeli ona gdzieś tam jest, to ją znajdziemy.

Dziewczyna spojrzała błagalnie na męża. Obrysował usta palcem i dopiero wtedy odpowiedział.

- Dobrze. Ale nie pójdziesz sama.

Neville odwrócił się gwałtowanie i przewrócił kolejny stos książek.

- Ja z nią pójdę.

Severus wstał, przez co przewyższał rozmówców.

- Nie, panie Longbottom. Zastanie pan tu, gdzie jest pan bezpieczny.

- Jestem dorosły, mogę iść, gdziekolwiek zechcę - naciskał Neville, ale jego nauczyciel był nieugięty.

- Jest pan uczniem, więc jesteśmy za pana odpowiedzialni. Zrobi pan, co panu każemy. Jaki z pana pożytek; czystokrwisty czarodziej w zatłoczonym mugolskim mieście? Pana zadaniem jest teraz unikanie przysparzania pana rodzinie więcej cierpienia, aż do czasu, gdy będzie pan potrzebny. Czasami czekanie za plecami innych też wymaga odwagi.

~*~

Gdy Severus wrócił, by powiadomić ją, co załatwił, Hermiona zdążyła już ułożyć książki w kącie i ubrała się cieplej, gotowa na stawienie czoła nieprzyjemnej listopadowej pogodzie. Okazało się, że mąż dobrał jej ciekawe towarzystwo.

- Hagrid? W Londynie? - parsknęła.

- Ma pewne doświadczenie w poszukiwaniach i zapewni ci bezpieczeństwo, gdyby było to konieczne. Wróg może obserwować teren wokół szpitala.

Severus błądził wzrokiem po pokoju, ale w końcu spojrzał na Hermionę. Miał zaciśnięte usta.

- Tam pewnie roi się od aurorów! - zaprotestowała.

- To niekoniecznie zapobiega kolejnemu atakowi. Jeżeli będzie zanosiło się na bitwę, chcę, byś natychmiast wróciła do zamku, nieważne, co byś zobaczyła. Obiecaj mi to, Hermiono.

Zacisnęła usta i z ponurą miną potaknęła.

Severus nagle mocno ją przytulił. Prawie nie mogła oddychać.

- Bądź ostrożna - wyszeptał z twarzą schowaną w jej włosach. - Gdybym cię stracił...

- Nie stracisz mnie.

~*~

- Tak, kobieta, lat 45, ale wygląda na więcej. Około metr sześćdziesiąt wzrostu, brązowe oczy, rzadkie siwe włosy, chuda, wygląda na zmęczoną, nie potrafi mówić, powłócza nogami, ubrana w marszczoną białą koszulę nocną...

Hermiona nagle przestała słyszeć matkę, gdy aportowała się z Hagridem w ciemnej alejce za Tottenham Court Road - stacją metra - czym przestraszyli kilku ćpunów. Hermiona zatknęła nos, nie chcąc odczuwać roznoszącego się odoru moczu.

- Tędy - powiedziała i poprowadziła Hagrida w stronę Centre Point. Gdy torowali sobie drogę na dość wąskim chodniku, włączyły się fontanny, ochlapując przy tym ich oboje. Hagrid wyciągnął dużą kropkowaną chustkę i zaoferował ją Hermionie. Z wdzięcznością przyjęła ją, wytarła sobie twarz i oddała chustkę towarzyszowi.

- Severus powiedział, że masz doświadczenie w poszukiwaniach - podjęła rozmowę. - Powinniśmy iść prosto do św. Munga i zacząć poszukiwania tam czy przeszukać wszystkie ulice na naszej drodze do szpitala?

Hagrid dotknął końcówką parasola swojego nosa i pociągnął nim, po czym obrócił głową w prawo i lewo.

- Północ, północny zachód - odezwał się w końcu. - Szkoda, że nie mogłem wziąć ze sobą Kła.

~*~

Profesor McGanagall przejęła megafon trzymany wcześniej przez Dennisa Creeveya i przemówiła:

- Jak wszyscy wiece, dzisiejszy mecz został przełożony na godzinę czternastą na prośbę obu kapitanów. - To była jedyna oznaka ich dzisiejszej współpracy. - Jak zostało ogłoszone wcześniej: jeżeli gra przeciągnie się do wieczora, boisko zostanie oświetlone, gdy pani Hooch uzna, że dalsza gra tego wymaga. Wczorajszy atak na szpital św. Munga nie ma żadnego wpływu na dzisiejszy mecz. Mam nadzieję, że obie drużyny schowają niechęć do siebie i zagrają dobry, czysty mecz.

Gdy zwracała megafon Dennisowi, ze strony Gryfonów dało się słyszeć wściekły ryk. Vincent Crabbe poleciał wprost na Ginny Weasley, gdy sięgała po kafla. Co prawda chłopak w ostatniej chwili wyminął Gryfonkę, lecz i tak uderzył ją silny podmuch powietrza, przez co kafel poszybował prosto do jednego ze ścigających Slytherinu, który niemal od razu ją upuścił.

- Szarża, kolejny faul! - Gryfoni krzyczeli, zagłuszając komentatora, który zresztą mówił to samo.

- Musielibyście udowodnić, że chciał w nią wlecieć - odpowiedział im piskliwy głos ponad zgiełkiem panującym na trybunach Slytherinu.

Blondwłosy szukający nagle skierował się w dół, w kierunku trybun Gryffindoru, a w ślad za nim ruszył ciemnowłosy przeciwnik.

- Wygląda na to, że Malfoy wypatrzył Znicza! - krzyknął Dennis. - Harry jest tuż za nim, nie, przed nim... Bierz go, Harry! Czekaj, nie! To była sztuczka! Wracaj, Harry! On odbił w lewo i leci w górę!

~*~

Hermiona wyszła ze sklepu rybnego, trzymając w dłoniach dwie tłuste paczki i napoje. Podeszła do Hagrida, który pociągał nosem i obserwował ciemniejące niebo. Podała mu jego paczkę, napoje włożyła do obszernych kieszeni swojego płaszcza i ostrożnie skubnęła późny lunch, dmuchając w palce przed każdym urwaniem kawałka ryby.

- Gdzie teraz idziemy? - zapytała. - Znów ją zgubiliśmy?

Krąg ich poszukiwań sięgał na północ aż do Cecil Sharp House, okrążał Regent's Park i prowadził do Marble Arch. Teraz planowali dostać się na Oxford Street. Bez Hagrida przepychanie się przez tłum ludzi zajęłoby dwa razy więcej czasu. Gapiowie zamykali usta i schodzili na boki w pośpiechu, gdy półolbrzym zdążał w ich kierunku.

- Chyba wysiadła z autobusu - powiedział, zjadłszy filet z dorsza dwoma kęsami. - Porusza się teraz znacznie wolniej.

- Zadzwonię do mamy. Może dowiedzieli się czegoś nowego.

~*~

- Czterdzieści punktów dla Slytherinu, ale Gryfoni wciąż prowadzą. Mają przewagę stu... Nie, siedzemdziesięciu punktów. Kolejny faul na gorylu Goyle'u...

- Creevey!

Dennis wytarł swoją spoconą twarz i rzucił okiem na oślepiające go światło płynące z trybuny naprzeciwko.

- Przepraszam, profesor McGonagall. Na pałkarzu Gregorym Goyle'u. Ginny trzyma kafla. Czekajcie! Czy to...? Harry i Malfoy łeb w łeb lecą za zniczem półtora metra nad ziemią. Harry wysuwa się na prowadzenie, ale Malfoy go trałuje, odciąga Harry'ego. Ha! Przyjmij to, Malfoy! Został zbity z kursu! O nie, wraca i prawie zrzuca Harry'ego z miotły! Faul! Faul! Pani Hooch, to był faul! Jednak to Malfoy łapie znicza. Wygrali najwięksi oszuści, jakich kiedykolwiek widzieliśmy...

- Creevey!

- Malfoy podlatuje do profesora Snape'a, macha mu zniczem i pokazuje na boisko. Nie rozumiem, czego chce. Chyba zaprasza Snape'a na swoją miotłę. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Co?! Zgasły światła! Przyleciały tu jakieś... nietoperze? Wylatują z Zakazanego Lasu! Pani profesor, co...?

Reszta pytania została zagłuszona przez krzyki.

Przerywnik

Witam drogich czytelników i czytelniczki,

pod ostatnim postem nazbierało się wiele komentarzy. Mogłabym odpowiedzieć na nie wszystkie po kolei, ale odpowiedzi na każde z nich będą tutaj. 

Niestety nie wiem, kiedy pojawi się nowy rozdział. Ostatnio pisanie męczy mnie. Wiele razy siadam przed komputerem i przepisuję to, co już zdążyłam przetłumaczyć, ale poddaję się po pewnym czasie, bo czuję się zmęczona. 

Nie oznacza to, że się poddaję, że straciłam ochotę na ciągnięcie tłumaczenia. Blog nie zostaje zawieszony ani zamknięty. Ostatnie cztery rozdziały pojawią się, jednak nie potrafię podać dokładnie kiedy. Nie chcę nic obiecywać, bo boję się, że mogę złamać dane słowo.

Ktoś prosił o link do oryginału. Znajduje się on na stronie głównej w informacjach od samego początku tłumaczenia, ale dla ułatwienia dodam też tutaj -> https://www.fanfiction.net/s/3413147/1/In-Your-Dreams

Pozdrawiam wszystkich wytrwałych, ale też tych, którzy odpuścili sobie czytanie - w pełni ich rozumiem.

Do zobaczenia w kolejnym poście

Thorie 

Rozdział 28. Czy to bezpieczne?

Hermiona zbudziła się z jaskrawego snu w pustym łóżku. Od razu odczuła bolesną tęsknotę do upartego męża, który ją tu wygnał. Przesunęła palcem po wargach, a drugą ręką objęła się w pasie. Wzięła niespieszny, głęboki oddech. Skoro Severus nalegał na rozmowę o tym, czego nie potrafiła sobie wyobrazić, zanim znów się pocałują, powinni porozmawiać. Natychmiast.

Dziesięć minut później, odświeżona i ubrana, lecz z wciąż rozczochranymi włosami, otworzyła drzwi do laboratorium. Severus siekał akurat rdest ptasi, a Draco cedził smoczą żółć przez bawełniane sitko. Najwidoczniej szósty rok będzie dzisiaj warzył Elburski Balsam do Ciała. W takim wypadku rdest ptasi musiał być bardzo świeży.

- Och - westchnęła. - Nie chciałam wam przeszkadzać.

Miała nadzieję, że Severus oderwie się od pracy, ale on tylko pokiwał głową. Zrobiła jeszcze jeden krok do środka laboratorium i oblizała wargi. Draco szybko odwrócił od niej wzrok.

- Chciałam tylko powiedzieć, że od wczorajszego wieczora nie zmieniłam zdania.

Czekała na reakcję Severusa, ale on miał na twarzy jedną ze swoich masek.

- Bardzo dobrze - powiedział. - Myślę, że to stanowi solidny fundament do naszych dążeń. Powiesz mi wieczorem, jakie mikstury zaproponowała ci Poppy.


Otworzyła usta, by zapytać, o co mu chodzi. Zauważyła jego uniesioną brew, a na jej policzki momentalnie wpełzły dwa rumieńce.

- Tak - odpowiedziała. - Dziś wieczorem.


~*~

Hermiona sumiennie patrzyła w oczy Harry'ego, gdy Severus po raz trzeci używał na nim Legilimencji. Jej szczęka była zesztywniała. Kciukiem gładziła koniuszki swoich palców. Tak, Oklumencja jest bardzo ważna, kluczowa, Harry musi ją doskonale opanować i bla, bla, bla... Czy Harry i Severus nie mogliby się pospieszyć i zakończyć lekcji, żeby Hermiona mogła zostać z mężem sam na sam?

To był długi dzień. Podczas obiadu zdecydowała, że jeśli ślizgońska drużyna Quidditcha przeszkodzi im jeszcze raz, nie zawaha się zamienić ich wszystkich w kanarki. Biorąc pod uwagę, że mogłoby to poprawić ich umiejętności przed niedzielnym meczem, Severus nie miałby chyba nic przeciwko temu. Po obiedzie zwołano spotkanie Głów Domów, pokój wspólny Ślizgonów odwiedziła niespodziewana inspekcja, a teraz jeszcze ta lekcja.

Tym razem powieki nie trzepotały Harry'emu jak poprzednio. Zwęził je i poderwał głowę, następnie jednym palcem poprawił na nosie okulary i uśmiechnął się. Hermiona westchnęła.

- Harry, zrobiłeś to, prawda? W końcu ci się udało!

- Ale nie tak szybko, jak powinno - stwierdził gorzko Severus. - To, co powinno zająć mu dwie lekcje, osiągnął w dwa lata. Jeszcze raz. Legilimens!

- Dwie lekcje? - zapytał Harry, gdy z łatwością wyrzucił profesora z umysłu. - Skąd ten pomysł?

- Jesteś urodzonym Okulumentą, Potter. Wyrzuciłeś mnie z głowy już za pierwszym razem, gdy tego spróbowałeś, chociaż nie natychmiast. Gdybyś spacyfikował emocje, jak ci kazałem, obrona umysłu byłaby dla ciebie tak naturalna jak mrugnięcie okiem, Potter. Jeszcze raz. Legilimens.

Harmiona spojrzała na swoje dłonie, które zacisnęła w pięści. Wszystko w Obronie przed Czarną Magią przychodziło Harry'emu z łatwością. Ona pracowała i pracowała, a i tak uzyskiwała gorsze rezultaty od niego.


- Tak naturalna jak... Dlaczego nie powiedział mi pan tego za pierwszym razem?

Severus spojrzał na chłopaka znad swojego nosa, mając w oczach iskierki niezadowolenia.

- Jeśli dobrze sobie przypomnisz, powiedziałem ci na naszej pierwszej lekcji, że mimo połączenia z Czarnym Panem, twój umysł jest dla niego otwarty tylko wtedy, gdy jesteś najbardziej zrelaksowany i bezbronny. Wytłumaczyłem ci także, bezpośrednio przed rzuceniem Legilimens po raz pierwszy, że Oklumencja wymaga podobnej siły jak odparcie Imperio, a tobie już to się udało. Gdybyś nie był tak oporny na naukę, przebudzenie twoich obronnych umiejętności wymagałoby jedynie odpowiednio silnego ataku.

- Skąd miałem wiedzieć, że o to panu chodzi? Nie mógł pan tego powiedzieć prosto z mostu?

- Nie, jeśli chcę przetrwać doświadczenie, jakim jest uczenie cię. Gdyby Czarny Pan odkrył to w twojej głowie, mój los byłby przesądzony.

Hermiona przewróciła oczami, uprzednio spojrzawszy na obu mężczyzn. Postanowiła nie wytykać Harry'emu, że nie rozumie, że gdyby podwójny agent miał zwyczaj mówienia wszystkiego wprost, nie pożyłby długo. Severus i Harry musieli rozwiązać konflikt pomiędzy sobą sami, bez jej ingerencji.

- Więc dlaczego nie powiedział mi pan tego w tym roku? Nie czułem jego obecności w głowie od sytuacji w Departamencie Tajemnic. Dumbledore twierdzi, że stosuje na mnie Oklumencję.

- Mówiłem ci, że odparcie Imperiusa na czwartym roku oznacza, że powinieneś rozpoznać intruza w umyśle - wysyczał zza zaciśniętych zębów Snape. - Zrozum, że dopóki nie opanujesz do perfekcji zamykania umysłu, nie mogę mówić ani trochę jaśniej.

- Dobrze - wymamrotał w końcu Harry. - To moja wina, że niektórzy myślą, iż trzymanie pewnych informacji z dala ode mnie jest najlepszym sposobem, abym ich zrozumiał.

Severus zaśmiał się złośliwie.

- Twoje przeprosiny są przyjęte - powiedział z irytującą barwą wspaniałomyślności w głosie i odwrócił się do Hermiony, gdy Harry w ciszy tłumił gniew. - Myślę, że wam obojgu wyjdzie na dobre, jeśli pozwolę panu Potterowi rzucić na ciebie Legilimens. Choć wątpię, by potrafił powstrzymać swoją niestosowną ciekawość, okoliczności wręcz nakazują, by ćwiczył nawet w sytuacjach, które nie są dla niego komfortowe.

- Ale... - zaprotestowała. - Ale jeśli on zobaczy... No, wiesz co.

- Sceny sfery intymnej? Według mnie pan Potter będzie unikał tych obrazów za wszelką cenę. - Wyczytała w jego spojrzeniu, że się z nią droczył, ale także pewną wiadomość. - Chyba nie wypada mieć sekretów przed jednym z najbliższych przyjaciół?

- Nie chodzi o moje własne sekrety - powiedziała, zastanawiając się, czy mąż dobrze ją zrozumiał. To, co powiedziała, brzmiało raczej jak wskazówka. - Twoje sekrety. Nie jestem wystarczająco dobra, by mieć pewność, że nie pokażę Harry'emu nic, czego nie powinien zobaczyć. Jesteś pewien, że to w porządku? Czy to bezpieczne?

Podeszła do męża, ale nie odważyła się położyć dłoni na jego ręce, gdy byli przy Harrym.

- Nadszedł czas - powiedział Severus, nawiazując z żoną kontakt wzrokowy. - Nie ważne, czy to bezpieczne czy nie. Pan Potter często pytał Albusa, skąd ma pewność, że może mi ufać. Jeśli wydobędzie z ciebie jakieś informacje, będzie miał z nich korzyść.

Przełknęła ślinę i skinęła głową.

- Czekaj! - powiedział Harry. - Oczywiście, że chciałbym wiedzieć, skąd bierze się pewność Dumbledore'a, ale nie zmuszę Hermiony, by robiła coś wbrew sobie. Jest moją przyjaciółką. Nie użyję na niej Legilimencji.

- Użyjesz - odezwała się dziewczyna. Wolała, by to stało się dzisiaj, gdy nie mogła pokazać Harry'emu nic intymniejszego niż całowanie. Miała nadzieję, że już jutro będzie miała pikantne wspomnienia do bronienia w umyśle. - Masz moje pozwolenie. Musisz to zrobić. Severus jest ekspertem i jeśli on twierdzi, że powinieneś to zrobić, musimy go posłuchać. - Wstała i stanęła przed Harrym, który wciąż się wahał. - Spróbuj. Muszę nauczyć się chronić umysł przed więcej niż jedną osobą.

Harry spojrzał ponad Hermioną na profesora, który patrzył na parę przyjaciół z niezmąconym spokojem. Po chwili zwrócił oczy na dziewczynę.

- W porządku. Jesteś gotowa? Raz, dwa, trzy. Legilimens. 

Połączenie zostało zerwane niemal natychmiast. Hermiona przywołała obraz ust Severusa, które otwierały się pod naporem jej własnych. Ten język, mmm... Taki ciepły, mokry, chętny. Harry wyrwał się z umysłu przyjaciółki ze wstrętem wypisanym na twarzy.


- Ugh, Hermiono - zaprotestował. - Przez ciebie będę miał koszmary.

Hermiona spojrzała na Severusa, który posłał jej złośliwy uśmiech.

- Skuteczna metoda na pana Pottera - przyznał. - Niestety nie znasz większości Legilimentów na tyle dobrze, by wydedukować, co by ich odwiodło od penetracji twojego umysłu. Bellatriks, na przykład, jest typem podglądacza.

Po jej ciele przeszedł dreszcz. Harry przetarł usta.

- To powinno zadziałać przeciwko Vol... Sami-Wiecie-Komu - zagadnął Harry, ale jego słuchacze zaprotestowali. - Dumbledore tak mówi - przypomniał.

- Już ci mówiłem, że nie jestem Dumbledore'em - wrzasnął Snape.

Harry parsknął.

- Tak czy tak, to była dobra metoda przeciw niemu - ciągnął dalej. - Dumbledore powiedział mi, że to moja miłość sprawia, że przebywanie w mojej głowie jest dla niego zbyt bolesne. Więc jeśli będziesz myśleć o Sn... osobach, które kochasz, Hermiono, to powinno zadziałać.

Profesor odchrząknął.

- Dokładnie. Jest pan pewien, że może pan już zablokować umysł, panie Potter? I zamknąć dziób na kłódkę? - Zaczekał, aż Harry kiwnie głową. - Wierzę, że wyjdzie to Hermionie na dobre, jeśli to pana będzie powstrzymywać od zobaczenia jej wspomnień. Żeby pana zmotywować, ostatnim wspomnieniem, jakie Hermiona panu pokaże, będzie wyjaśnienie okoliczności prowadzących do naszego ślubu, a przecież panu zależy, żeby posiąść tę wiedzę, prawda?


~*~

Ledwo drzwi zamknęły się za Harrym, gdy Hermiona obróciła się w stronę męża i rzuciła w jego ramiona, a on trzymał ją w szczelnym uścisku.

- To było okropne - wymamrotała.

- Wiem - przyznał z ustami na czubku jej głowy. - Dobrze zrobiłaś. - Wzmocnił uścisk. - Muszę porozmawiać z Albusem jeszcze tego wieczora. Mam nadzieję, że pewnego dnia nasze prywatne życie będzie ważniejsze niż obowiązki, jednak na tę chwilę mogę zaoferować ci tylko pół godziny. Jeśli masz mi coś dziś do powiedzenia, zrób to teraz. Wrócę raczej późno.

Pociągnęła nosem i przytaknęła, nie odsuwając się od Severusa. Drażniąca wełna jego szat działała na Hermionę pokrzepiająco, ale niestety musiała ją puścić, żeby mogli przejść do ich komnat. To zabrało im trzy minuty, ale przynajmniej byli bezpieczni od niechcianych osób, które mogłyby zakłócić ich rozmowę.

Zaczekała, aż drzwi salonu zamkną się za nimi i zaczęła mówić.

- Dlaczego wysłałeś mnie rano do Poppy? Nie jestem aż tak głupia, dobrze wiesz. Upewniłam się, że znam zaklęcie antykoncepcyjne, zanim... zanim zaprosiłam cię do mojego łóżka.

To, o czym mówiła, wciąż przyprawiało ją o rumieńce. Zacisnęła pięści i rozluźniła je. Przygryzła policzek. Było dla niej ważnym, aby nie wypaść dziecinnie przed Severusem. Rozwarł ręce w milczącym zaproszeniu, a ona podeszła do niego i pozwoliła się przytulić. Westchnęła. Severus musiał coś wyjaśnić, ale przecież mógł to zrobić, mając ją w ramionach, prawda?

- Taką miałem nadzieję - powiedział, głaszcząc delikatnie kark i kręgosłup Hermiony jednym palcem. - Ale jeśli myślisz o więcej niż jednej nocy, są bardziej efektywne metody. Co Poppy ci zaoferowała?

Uniosła głowę i spojrzała na męża bykiem.

- Właśnie! Powinieneś był pójść ze mną. Też powinieneś wiedzieć, o tych wszystkich rzeczach. - To były zdecydowanie najbardziej kłopotliwe cztery minuty jej życia. 

Severus odwzajemnił jej spojrzenie. 

- Może nie zwykłem chwalić twojej pamięci, ale zauważyłem, jaka jest solidna.

- Bardzo ci dziękuję. Przypuszczam, że tak naprawdę ty już wiedziałeś wcześniej o wszystkich sposobach, prawda? - Posłała mu oskarżycielskie spojrzenie. Wiedziała, że Severus ją testował: czy się zawaha? czy zachowa się dziecinnie? czy nie weźmie za swoje wybory odpowiedzialności jak dzieciak? Nie była pewna, czy to było wystarczające usprawiedliwienie, dlaczego to Severus zrzekł się odpowiedzialności, ale tym razem to sobie odpuściła.

- Tak, mam styczność ze wszystkimi istniejącymi miksturami. Chcesz przedyskutować ze mną możliwe opcje czy tylko powiesz mi, jakiego dokonałaś wyboru?

Zmarszczyła nos.

- Czy to jest jakaś twoja okrężna droga do pytania, czy kiedykolwiek chcę założyć rodzinę? - Ślizgoni.... Czy oni nie potrafią wprost powiedzieć, o co im chodzi? - Na tę chwilę nie znam jeszcze odpowiedzi. Dlatego zdecydowałam się na Annus Profero. Jeden raz rocznie przez kilka lat brzmi całkiem dobrze. Wzięłam ze sobą fiolkę, ale chciałam usłyszeć, co powiesz, zanim to wypiję. 

Podszedł z nią do najbliższego krzesła, które chociaż raz było puste, usiadł na nim i umiejscowił Hermionę na swoich kolanach, jedną ręką obejmując jej ramiona, drugą - jej talię. Hermiona przysunęła się jeszcze bliżej. Lubiła, gdy ich wzrosty wyrównywały się, dzięki temu, że siedzieli w taki sposób. Z tego miejsca mogła pocałować Severusa, unikając strzykania i bolesnych skurczy mięśni karku. Potarła swoim policzkiem policzek Severusa, z przyjemnością czując jego szorstkość.

- Zadowalający wybór. Daj mi znać, gdy to wypijesz - powiedział, owijając wokół palca jeden z loków, który wyswobodził się z jej koka. 

- Jeżeli wypiję to teraz, to przyjdziesz do mojego łóżka, gdy wrócisz? - wymamrotała.

Severus wyraźnie się spiął.

- Już o tym rozmawialiśmy. Nie powinienem wchodzić od twojego pokoju. Uważam, że to ważne, byś miała miejsce, które jest w stu procentach prywatne, tylko twoje. Poza tym stanowczo odmawiam dzielenia się łóżkiem z twoim kotem.

Odsunęła się nieco, by spojrzeć mężowi w oczy.

- Ale gdzie to zrobimy, jeśli nie w mojej sypialni? Tutaj?

Przypuszczała, że Severus zabiegał o neutralny grunt, a salon nim był. Jednak Krzywołap prawdopodobnie pójdzie za nią, gdziekolwiek by spali i Severus będzie musiał się z tym pogodzić. To nie był czas, by o tym mówić.

Severus spojrzał Hermionie prosto w oczy.

- W mojej sypialni, oczywiście.

- Twojej? A co z twoją prywatnością? Co zrobisz, gdy będziesz chciał pobyć sam?

- Jeśli jedno z nas będzie zmuszone do chodzenia po szkolnych korytarzach przez pół nocy po naszej każdej kłótni, to lepiej, bym był to ja. I tak jestem do tego przyzwyczajony.

Kąciki jej ust opadły nieznacznie.

- Wiesz, że dla mnie to też nie byłoby nic nowego - westchnęła. - Jesteś pewien?

- Dlaczego w to wątpisz? To było wpisane w naszą ślubną ceremonię - to ja ciebie wziąłem pod moją pelerynę, nie na odwrót.

W jej głowie wciąż kotłowało się od pytań, ale czas uciekał, dlatego postanowiła zadać tylko jedno - najważniejsze.

- Skoro tak... Miałbyś coś przeciwko, gdybym przyszła do twojej sypialni tej nocy? Mógłbyś mnie obudzić, gdy wrócisz - mówiła, palcem wskazującym kreśląc kółeczka na torsie Severusa.

Mężczyzna pochylił głowę, przesadnie chowając ją we włosach Hermiony, a po chwili namysłu złożył na nich pocałunek.

- Wiesz, że nie mogę niczego ci odmówić.

Przestała kreślić kółeczka i uniosła dłoń do policzka Severusa i odgarnęła jego włosy.

- Mówiłam ci już, żebyś robił, co uważasz za słuszne. Jeśli nie chcesz, bym przebywała w twoim pokoju bez ciebie, po prostu mi to powiedz.

Severus niespodziewanie trącił nosem dłoń Hermiony i pocałował wnętrze.

- Nigdy nie myśl, że tylko ty pragniesz, Hermiono. Nikt nie pragnie bardziej ode mnie. Jednak nie nastawiaj się dziś na nic więcej niż spanie. Gdy wrócę, mogę nie mieć wystarczająco dużo energii.

- W porządku - zgodziła się i przeciągnęła palcem po szczęce Severusa, zjeżdżając do delikatnej skóry u postawy jego szyi. - Podoba mi się pomysł spania w twoich ramionach.

- Myślę, że raczej pobudka w moich ramionach będzie przyjemniejsza - powiedział, postawił ją na nogi i sam wstał. Razem podeszli do drzwi jego sypialni. Otworzył je, niespodziewanie wziął Hermionę na ręce i szepnął:

- To chyba tradycja, nie?

Przeniósł ją przez próg i podszedł do łóżka. Usiadł na nim, trzymając Hermionę wciąż w ramionach i ułożył za nią poduszki.

- Mój pokój jest twój - powiedział. Hermiona rozejrzała się. Pokój był czysty i prosto urządzony. Było w nim zdecydowanie za dużo kamienia i zbyt mało dywaników i poduszek. Zauważyła szafkę, skrzynię, jedno drewniane krzesło i trzy przepełnione książkami regały. - Moje łóżko jest twoje. - Materac był solidny, ale nie twardy. Narzuta miała kolor spranej zieleni w diamentowy wzór. Łózko było dwuosobowe, ale ledwie by ich pomieściło. Musiała sprawdzić, czy da się coś z tym zrobić. Severus pochylił się nad nią, uprzednio położywszy ją z czułością na poduszkach. Zarzuciła mu ręce na kark.

- A ty? - zapytała, przybliżając swoje usta do jego.

- Tak - odpowiedział. - Zawsze.


~*~

Wiele godzin później obudziła się, czując, jak ciężka ręka obejmuje ją w pasie.

- Mmm... - wymamrotała i obróciła twarzą do Severusa. - Która godzina? - Wilgotne włosy opadły mu na policzek. Odgarnęła je.

- Późna. Idź spać dalej.

- Nosisz koszulę nocną. - Ziewnęła, przetarła twarz i ziewnęła ponownie. - Fajnie. - Ponownie ziewnęła. Jej głos stopniowo stawał się coraz cichszy. Przed zapadnięciem w sen powiedziała jeszcze: - Praktycznie.