Ron przeklął i szarpnął miotłą. Wszyscy członkowie drużyny Gryffindoru zrobili to samo. Nie mieli najmniejszego zamiaru uciekać i zostawiać dzieciaków na trybunach w niebezpieczeństwie. W tym samym czasie Ślizgoni wzlecieli na bezpieczne pozycje. Ron nie widział ich, ale czuł podmuchy powietrza, gdy się przemieszczali.
- Zaczekajcie! - usłyszeli głos Harry'ego dochodzący z góry i jakby z daleka za nimi. - Nie możemy zmierzyć się z wampirami bez naszych różdżek. Lećcie do szatni i weźcie je ze sobą. Szybko!
Ritchie Cotte i Jimmy Peakes zorientowali się, że trzymają w rękach tłuczki. Rzucili nimi w środek boiska.
- A macie, wampiry! - krzyknął Jimmy. - Policzymy się, gdy wrócę!
~*~
- Zatrzymaj się! Czy to ona? - Rozglądając się po parkingu przy kompleksie sportowym, Hermiona prawie przeoczyła kobietę ukrytą za srebrną Toyotą. Na głowie miała rzadkie, białe włosy, ubrana była w zabrudzoną koszulę nocną, która w czasach swojej świetności mogła być biała; bose stopy miała fioletowe od zimna.
Hagrid jako pierwszy dotarł do Alice. Uprzejmie pomógł jej usiąść, opierając ją o ścianę.
- Wszystko w porządku, Alice - powiedział. - Twoi przyjaciele są tu z tobą. - Hagrid wyciągnął z kieszeni piersiówkę. Kobieta nie ruszyła się z miejsca.
- Nie dawaj jej tego - poprosiła Hermiona, stanąwszy za nim. - Mam ze sobą kilka eliksirów ze Skrzydła Szpitalnego. Eliksir Pieprzowy i Pobudzający. Severus o tym pomyślał.
- Dobry z niego człowiek - przyznał półolbrzym, odkładając piersiówkę na miejsce. Wziął jedną z fioletowiejących dłoni Alice w uścisk swoich olbrzymich rąk. - Alice ma szczęście, że nie zamarzła. Jest tak zimno...
- Poppy mówiła, że magia może ją ochronić przez zamarznięciem, ale nie była tego pewna. Ta sama magia mogłaby ją równie dobrze zabić. Rzadko się zdarza, żeby ktoś z oddziału zamkniętego musiał polegać ochronie przez własną magię.
~*~
- Aiolius Maximus!
Krzyk wydobył się z co najmniej dwudziestu gardeł ze wszystkich trybun. Po rozbłysku żółtego blasku, na boisku roztoczył się ostry zapach czosnku, co rozwścieczyło nietoperze. Sam zapach czosnku wstrzymywał u wampirów zdolność do powrotu do ludzkiej formy, a tylko w niej mogły gryźć. Gdyby doszło do kontaktu wampira z główką czosnku lub pochodnymi warzywa, istocie przyćmiłoby umysł i spowolniło reakcje.
Luna spojrzała kątem oka na ciemność po drugiej stronie. Dochodziły stamtąd głosy. Było ich zbyt wiele, żeby mogły pochodzić od profesorów i były zbyt zsynchronizowane, by należeć do uczniów. Może krzyki obudziły zmarłych, którzy szukali teraz swojej zemsty?
Nagle ponad inne głosy wzniósł się ten należący do profesor McGonagall.
- Uczniowie! Pozostańcie na swoich miejscach i pozwólcie nam się tym zająć. Wszystko jest pod kontrolą.
Luna zdjęła z głowy kapelusz-lwa, powiększyła go do rozmiarów kociołka i magią napełniła go szpinakowo-czosnkowym ravioli o wielkości wygodnej do rzucania. Teraz jedynie musiała widzieć, gdzie celować, jednak na boisku panowała ciemność.
- Expecto Patronum!
To były te same głosy, choć już nie tak zsynchronizowane. Nad jej głową srebrny wilk zawył i zaczął pilnować jej trybunę. Wokół całego boiska pojawiły się inne, półprzezroczyste stworzenia. Po lewej stronie Luny pojawił się bóbr, a po prawej lemur. Ich blask rozświetlał ciemność nocy, rzucając światło na uskrzydlone kształty miotające się nad boiskiem.
Na ustach Luny pojawił się uśmiech.
~*~
Matka Hermiony upuściła telefon z cichym okrzykiem.
- Ach, to ty, kochanie! - powiedziała, schylając się, by podnieść upuszczony przedmiot. - Czy to ona? Wszystko z nią w porządku?
Hagrid położył Alice na sofie, wyciągnął swoją chustkę w kropki i otarł zmęczoną twarz kobiety. Z jej uszu wciąż wydobywała się para, rozwiewając jej słabe włosy.
- Będzie w porządku, jak zabierzemy ją do Hogwartu - odparła Hermiona.
Udałaby się tam od razu, gdyby nie zaklęcia przeciwaportacyjne. Dojście od najbliższego Hogwartowi punktu aportacji do Skrzydła Szpitalnego zajmowało dość dużo czasu. Hagrid stwierdził, że dom Grangerów będzie chociaż ciepły i suchy i mogliby tam uregulować temperaturę ciała Alice zanim udadzą się w dalszą podróż. Gdyby tylko mieli pewność, że zastaną kogoś w domu Weasleyów, bez wahania udaliby się do Nory, ale to była jedyna alternatywa. Ostrzeżenie Severusa wciąż brzmiało w jej uszach. Niebezpiecznym jest zabieranie Alice gdzieś, gdzie mogłyby dostrzec ją nieprzyjazne oczy, dlatego szpital św. Munga i wszystkie miejsca połączone siecią Floo odpadały.
Matka Hermiony spoglądała na Alice i wydobywającą się z jej uszu parę z podejrzliwością.
- Och, nie przejmuj się tym - uspokoiła ją Hermiona. - To tylko efekt eliksiru, który jej podałam. Nie ma się czym martwić, mamo. Dziękuję, że jesteś uważna. A, i nie musisz już nigdzie dzwonić. Znaleźliśmy osobę, której szukaliśmy.
~*~
Hannah zacisnęła rękę na różdżce tak na wszelki wypadek. Przez srebrzystą poświatę widziała co najmniej pięćdziesiąt nietoperzy, każdy z rozpiętością skrzydeł od trzech do czterech stóp, latających nad boiskiem, czasami uderzając w Patronusy i odbijając się od nich.
Bum! Kolejny uderzył w barierę.
Hannah utkwiła wzrok w drużynie Gryffindoru. Nastolatkowie ubrani w szkarłatne szaty pojawili się na boisku z uniesionymi różdżkami. Ginny, Ritchie, Ron... Och, uważaj na siebie!, Jimmy, Dean, Demelza... Rozejrzała się po reszcie boiska i otwarła usta ze zdziwieniem.
Gdzie podział się Harry?
~*~
- Może powinnaś zrobić sobie przerwę zanim ponownie nas aportujesz? - zaproponował Hagrid, spoglądając na zegar wiszący w salonie. - Sam bym sobie na chwilę siupnął. Alice jak na razie nic nie grozi.
Hagrid wyciągnął swoją chusteczkę, zwinął ją w kulkę i przetarł nią spocone czoło, po czym schował ją z powrotem do kieszeni.
Alice leżała ubrana w wełniane rajstopy, rękawiczki, szale i ciężki zimowy płaszcz Helen Granger, który Hermiona zaczarowała tak, by był non-stop ciepły, aby Alice nie zmarzła w drodze do zamku. Wcześniej razem z mamą delikatnie odparzyła dłonie i stopy mamy Neville'a.
Teraz, stojąc pośrodku salonu, Hermiona ziewnęła głośno.
- Ale Neville czeka na wieści.
- Nie obrazi się, jeżeli przekażemy mu te wieści nieco później, a zrobi to dobrze jego mamie. To był długi dzień. Nie chcesz przecież, żeby ktoś ci się rozszczepił w czasie aportacji, bo jesteś zmęczona.
- Chyba masz rację, Hagridzie. Jestem nieco zmęczona.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na Hagrida, który zaoferował jej piersiówkę, z której właśnie pociągnął łyka.
- Może skuszę się na filiżankę herbaty. Chciałabym tylko, żeby była jakakolwiek możliwość poinformowania Nevilla, że z jego mamą wszystko jest w porządku.
- Zrozumie - zapewnił ją Hagrid. - Dobry z niego chłopak.
~*~
Dziesięć nietoperzy leżało nieprzytomnie na trawie, a reszta nagle odleciała. Kilku uczniów wydało okrzyk zwycięstwa, który był tak zaraźliwy, że niedługo później wszyscy krzyczeli.
Prawie wszyscy. Luna sięgnęła do swojego niby-kociołka i w zamyśleniu wyciągnęła jedną z trzech ostatnich porcji ravioli. Wzięła gryza i zaczęła przeżuwać, wzrokiem przeciągając po boisku i trybunach. Drużyna Gryffindoru podążyła za nietoperzami w stronę lasu, natomiast drużyna Slytherinu w ciszy udała się do szatni. Tajemniczy nieznajomi, którzy pojawili się przedtem na trybunach, zdjęli z siebie zaklęcia maskujące i odrzucili włosy opadające im na twarz. W jednym z nich Luna rozpoznała profesora Lupina. Osoba stojąca zaraz obok niego miała krótkie niebieskie loczki.
- Gryfoni! Natychmiast macie wrócić! - wykrzyczała do megafonu profesor McGonagall. - Ruszycie się jeszcze o jeden cal, a dostaniecie zakaz gry w następnym meczu!
Przebywający na trybunach Ślizgoni żywo o czymś ze sobą dyskutowali. Początkowo Luna nie słyszała, co mówili, jednak po chwili głos Pansy rozbrzmiał wysoko ponad innymi.
- Był dokładnie tutaj przed tym, jak zgasły światła! - powiedziała wskazując na puste siedzenie trzy rzędy przed nią. - Dokładnie w tym miejscu. A Draco był z nim!
W tym momencie powrócili Gryfoni. Dwie rudowłose głowy zdawały się czegoś szukać w panującym mglistym mroku.
- Harry? Harry?!
Za późno. Harry'ego, Snape'a i Draco Malfoya już dawno tam nie było.
~*~
Odświeżona i nie mająca żadnych podejrzeń Hermiona aportowała siebie, Hagrida i Alice przed główną bramę. Hagrid, trzymający mamę Neville'a w ramionach, wzmocnił uścisk przed otwarciem bramy. Puścił Hermionę przodem i zamknął za nimi wrota. Alice wierciła się w objęciach półolbrzyma i wierzgała głową we wszystkie strony.
- Alice, wszystko jest w porządku - próbował ją uspokoić Hagrid. - Jesteś wśród przyjaciół. Neville na ciebie czeka. Frank i twoja teściowa są bezpieczni, w św. Mungu. Jeszcze tylko kawałeczek, dobrze? Podrzucimy cię do Skrzydła Szpitalnego i wszystko będzie w porządku.
Hermiona automatycznie spojrzała na boisko od Quidditcha, gdy je mijali, a ono okazało się być puste. Czyli mecz musiał się już skończyć, a jej mąż i przyjaciele siedzą sobie w cieple w zamku. Jacy szczęściarze! Ona już niedługo będzie wśród nich. Wzdrygnęła się na wspomnienie zimna. W tym momencie zerwał się podmuch wiatru, a do jej nosa dotarł zapach czosnku.
- Czujesz to? - spytała towarzysza.
Hagrid spojrzał na nią, ale po chwili odwrócił wzrok.
- Aaaa, to nic takiego - odpowiedział, unikając jej spojrzenia. - Pewnie mecz się przedłużył i postanowili zjeść kolację na zewnątrz.
Hermiona zatrzymała się, a oddech ugrzązł jej w gardle.
- Ale przecież pora kolacji dopiero się zaczęła - odpowiedziała powoli. - Co wiesz, czego ja nie wiem?
- Może pobiegniesz do Poppy i powiesz jej, że już idziemy? - Hagrid próbował zmienić temat, nadal nie patrząc dziewczynie w oczy.
Nie miała zamiaru się wykłócać. Coś tu się stało, a ten głupi nietoperz, zwany jej mężem, wiedział, że to się stanie i postanowił wysłać ją w bezpieczniejsze miejsce, z dala od centrum wydarzeń. Powinna była się domyślić. O, tak. Te wszystkie wieczorne spotkania z Albusem... Powinna była się domyślić, że mogły one jedynie zwiastować katastrofę.
Potarła nos i pobiegła. Ciekło jej z nosa nie tylko z powodu zimna. Dotąd była dumna, że Severus ufał jej na tyle, żeby wysłać ją w miejsce, które wciąż mogli patrolować Śmierciożercy, a tymczasem całe niebezpieczeństwo skupiało się w tutaj, w Hogwarcie, nie w Londynie. Jeżeli Severus dał się zabić, ożywi go i zamorduje własnoręcznie. Tak, tak właśnie zrobi.
Ścieżka zdawała się nie mieć końca. Gdy w końcu dotarła do zamku, jej oddech wydobywał się z ust jako obłoczki. Za zamkniętymi drzwiami usłyszała zdenerwowane głosy. Otwarła wrota używając obu rąk i pozwoliła im trzasnąć za sobą, gdy przekroczyła próg.
Grupka prowadząca dyskusję podskoczyła i wszyscy spojrzeli na Hermionę. Twarz Neville'a rozjaśniła się, lecz gdy nie zobaczył swojej matki, spochmurniał.
- Czyli jej nie znaleźliście? - zapytał łamiącym się głosem.
- Znaleźliśmy. Jest cała, Neville, tylko trochę przemarznięta. Hagrid ją tu niesie. Czy ktoś mógłby pobiec do Poppy i dać jej znać, że zaraz będzie miała pacjentkę?
Hannah odezwała się pierwsza, wychodząc zza pleców Rona.
- Ja to zrobię. Nev będzie chciał zobaczyć ją jako pierwszy, prawda? - zapytała, chociaż nawet nie zaczekała na odpowiedź, bo już pobiegła.
Hermiona zdjęła rękawiczki i schowała je do kieszeni.
- A teraz - zaczęła. - Niech ktoś mi powie, co tu się dzieje. Gdzie jest Severus?
- Chyba każdy z nas by chciał to wiedzieć - odpowiedziała z goryczą Ginny.
~*~
- Wciąż mu ufasz? - zapytał Ron, gdy skończył streszczać wydarzenia tego wieczora. - Po tym wszystkim, nadal mu ufasz?
- Oczywiście, że tak - odparła dość ostro Hermiona. - Nie ma nic, co by sprawiło, żebym w niego zwątpiła. - To nie do końca była prawda. Ufała jego honorowi, ale teraz, gdy spuściła go na chwilę z oczu, nie była już niczego pewna.
- Mimo że razem z Malfoyem porwał Harry'ego? - zdziwił się Ron. Hermiona zacisnęła pięści.
- Wątpię, żeby to zrobili - wtrąciła Luna, z niezwykłą cierpliwością w głosie, choć to samo zdanie powtarzała od pół godziny jako odpowiedź na każdą teorię Rona. - Harry odesłał was do szatni, żeby mógł odlecieć bez was zatrzymujących go. Przecież on lubi nocne latanie.
- Może był pod wpływem Imperiusa? - odparł Ron.
- Wydawał się być nieco nieobecny - zgodziła się Ginny. - Nie pocałował mnie przed meczem, powiedział, że to mogłoby go zdekoncentrować. Ale dlaczego? Jakoś nigdy wcześniej mu to nie przeszkadzało.
Zamknijcie się, wszyscy, zamknijcie się! Czy to w ogóle ma znaczenie? Hermiona przygryzła wargę, by powstrzymać się od warknięcia. Ron zrobił dziwną minę.
- Cóż, to rozprasza całą resztę drużyny. Prosiłem was, żebyście się opanowali chociaż w szatni, nawet jeśli wszędzie indziej nie potraficie.
- Ta, bo ty i Hannah wcale nie miziacie się ze sobą bez przerwy - odbiła piłeczkę Ginny. Hannah spłonęła rumieńcem i złapała Rona za rękaw. Chłopak pogłaskał delikatnie jej dłoń, zmarszczył brwi i ścisnął wargi.
- Schodzisz z tematu. Harry był dziś nieco dziwny. I pozwolił Malfoyowi złapać znicza, co jest podejrzliwe. Dalej sądzę, że był pod Imperiusem.
- Nie bądź śmieszny - przerwała Ronowi zirytowana Hermiona. - Dobrze wiesz, że Harry umie się wyrwać spod Imperiusa od czwartej klasy. W ten sposób Dumbledore wpadł na pomysł, żeby uczyć go Oklumencji.
- A nauka zajęła mu dość długo czasu. No i ostatnio dość rzadko się z nim widziałem. Od wtorku co wieczór chodził do Dumbledore'a. - Ron nagle przerwał i chyba coś sobie uświadomił.
- To tak, jak Severus - powiedziała Hermiona, a spojrzenia jej i Rona spotkały się. Chłopak wyglądał, jakby właśnie zjadł fasolkę o smaku wymiocin.
- Albus! - wykrzyknęła Hermiona w tym samym momencie, co Ron i Ginny powiedzieli:
- Dumbledore!
- Gdzie on tak w ogóle jest? - zapytała Hermiona. Uduszę go jego własną brodą! Jak on mógł na to pozwolić? Jak mógł zabawić się nimi jak pionkami w grze? Och, Severusie, Harry!
- Tam, gdzie zawsze, gdy po potrzebujemy - odpowiedział Ron. - W Ministerstwie.
- Jesteś pewien? - zwątpiła Luna. - Byłam całkiem przekonana, że to on był tym pustym miejscem obok profesora Snape'a. Tym miejscem, które świeciło się na złoto, niebiesko i fioletowo, gdy boisko zostało ponownie oświetlone.
W tym momencie do ich towarzystwa dołączyła profesor McGonagall.
- Hermiono, tutaj jesteś! Na Merlina, dlaczego nie przyszłaś do mnie zaraz po swoim powrocie?
- Wybacz, Minerwo, miałam taki zamiar, ale coś odwróciło moją uwagę. Masz jakieś wieści od Severusa? Gdzie jest Albus? Czy był obecny na meczu? Dlaczego nie powstrzymał ataku? - posypała się lawina pytań. Żeby ją zatrzymać, Hermiona musiała przyłożyć pięść do ust.
- Po kolei, kochana, jedno pytanie, później kolejne. Albus tu był, ale już go nie ma. Przeniósł się do Ministerstwa, gdy wszystkie dzieci wróciły do zamku.
- Widzisz, mówiłem ci - odparł ponuro Ron. Minerwa zignorowała go.
- Jeżeli chodzi o Severusa, dał mi list dla ciebie, gdy przeniosłaś się do Londynu. - Sięgnęła do kieszeni. - Oto on. Może zaprowadź swoich przyjaciół do twoich kwater i tam czekaj? Tam będzie wam wygodniej.
Hermiona skinęła głową.
- On nie chciałby, żebym wzięła moich przyjaciół do naszych prywatnych pokoi.
- Należy mu się - odparła zgryźliwie Minerwa. - Pisać listu zamiast powiedzieć coś prosto w twarz, pf! Daj mu popalić, gdy wróci.
Minerwa skinęła głową na Hermionę i odeszła. Dziewczyna spojrzała na list i dopiero teraz zauważyła, że zgniotła go w kulkę. Dam mu popalić, jeśli wróci.
~*~
Wpuściła Rona, Ginny, Hannah i Lunę do salonu, a sama usiadła na pustym krześle. Jej przyjaciele usiedli wokół niej, część na krzesłach, część na podłodze, ktoś inny jeszcze stał, opierając się o regał. Hermiona zmusiła się do przeczytania listu. Czuła się strasznie, sytuacja całkowicie ją przygniatała.
- Co tam napisał? - zapytał Ron, gdy Hermiona odłożyła list na stół i schowała twarz w dłoniach.- Gdzie jest Harry i kiedy wrócą?
- Nie mam pojęcia. Możesz przeczytać list, jeśli chcesz.
Hermiona zacisnęła pięści, wargi i powieki. Jak Severus mógł tak postąpić? Jak on śmiał?! Gdybym cię stracił, powiedział przed jej aportacją do Londynu. Teraz może okazać się, że będzie na odwrót i to ona straci go.
Jej przyjaciele zgromadzili się nad listem i przeczytali go na głos.
Hermiono,
dzisiaj dwie przepowiednie spotykają się i moje sekrety zostają ujawnione. Wiem, że mogę polegać na Hagridzie i że przyprowadzi cię on do szkoły przed lub po, ale na pewno nie w trakcie tej małej bitwy, jaka będzie tu miała miejsce. Wierzę też, że Minerwa przekaże Ci ten list najszybciej, jak to będzie możliwe, gdy mnie już nie będzie.
Mam nadzieję, że wzmocni Cię fakt, iż nasze sny ostrzegł mnie i na bitwę idę jako łowca, nie jako zdobycz. Powiedziałem Ci, że w snach nie widziałem, jak zostaję zabrany. To była prawda. Ostatnia, najdłuższa z wizji zaczęła się, gdy Czarny Pan zerwał z mojej szyi szalik Quidditcha i zmienił go w bicz. Najwidoczniej zauważył, jak podawałem Potterowi Świstoklik, który umożliwił mu ucieczkę. Początkowo chciałem zostawić Ci wspomnienie tego snu, ale uwierz mi, nie chciałabyś tego widzieć.
Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie przeciwieństwem przepowiedni. Nie martw się i nie obwiniaj o nic. Przy Tobie jest moje miejsce, mój dom. Nie chcę nigdy mieć żadnego innego. Nasza rozłąka nie będzie trwać wiecznie. W międzyczasie żyj i ciesz się, kochanie, za nas dwoje.
Na zawsze,
S
- To list miłosny - zdziwił się Ron.
Hannah trzepnęła go w ramię.
- Oczywiście, że tak. A czego innego żeś się spodziewał w takiej chwili?
- Ody do Quidditcha - zasugerowała Luna. - Albo przepisu na Eliksir Wielosokowy działający przez całe życie?
Ron zignorował sugestie Luny i przewrócił oczami.
- Ale, no ludzie, to jest Snape. On nie kocha ludzi. Nie wie jak.
Hannah trzepnęła go znowu.
- Może Hermiona go nauczyła - stwierdziła Ginny. Hermiona patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem.
- Tak w ogóle, o co mu chodzi z tymi snami? - zapytał Ron.
Wcześniej Hermiona tak bardzo chciała im powiedzieć. Teraz pragnęła jedynie, żeby wyszli, by mogła w samotności wypłakać się i wykrzyczeć swój żal. Ból spowodowany zaciskaniem rąk w pięści wybudził ją z amoku. Wytłumaczy przyjaciołom sny. Severus sam stwierdził, że sekrety zostaną dziś ujawnione.
Dlatego wszystko im powiedziała.
- Ja bym tego nie zrobiła - przyznała Hannah, gdy dreszcz przeszedł po jej ciele. - Nie dla kogoś, kogo bym nie kochała. Czy ty wtedy go chociaż lubiłaś, Hermiono?
Usta Hermiony wykrzywiły się w coś na kształt półuśmiechu.
- Severus kiedyś powiedział coś podobnego. Zapytał, jak w ogóle mogłam pomyśleć o poślubieniu osoby, której nawet nie lubiłam. Odpowiedziałam mu, że czasami go lubię. - Jej usta ponownie się wykrzywiły. - Czasami.
W tym momencie zaczęła płakać.
Nie masz pojęcia jak się cieszę!! Nigdy nie straciłam nadzieji, że wrócisz
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że na kolejne rozdziały nie trzeba będzie tyle czekać
OdpowiedzUsuńTak sie ciesze ��
OdpowiedzUsuń