Hermionie serce stanęło w gardle. Przez chwilę jej delikatna, drobna dłoń obejmowała tą większą, należącą do profesora Snape'a. Czy on jest w stanie pomyśleć o niej i czymś miłym, nie wspominając nawet, że miałby to powiedzieć? Gdy tak rozmyślała, Snape wyrwał swoją dłoń z jej uścisku, odszedł szybkim krokiem i odwracając się od niej, stanął przodem do kominka, w którym utkwił swoje spojrzenie.
- Czasami zastanawiałem się, dlaczego Tiara nie przydzieliła pani do Ravenclawu, ale teraz widzę, że nadaje się pani tylko na gryfonkę.
Dziewczyna właśnie uświadomiła sobie, że powinna się cieszyć, że on nie chce jej za żonę, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie tego uczucia.
- Czy to przypadkiem nie jest tak, że nienawidzi mnie pan aż tak bardzo, że woli pan zginąć niż wziąć ze mną ślub? - wymamrotała, opadając z powrotem na krzesło.
Oczy Dumbledore'a wodziły od mężczyzny do dziewczyny z wyrazem zamyślenia, a po chwili można było ponownie dostrzec w nich błysk. Postanowił być cicho jeszcze przez chwilę. Wciąż pozostały słowa, które powinny paść między tą dwójką.
Snape popatrzył na Hermionę ponad swoimi ramionami. Spojrzał szyderczo swoimi czarnymi oczami w brązowe oczy gryfonki, by zaraz znów powrócić do obserwowania kominka.
- Dlaczego uważa pani, że pani nienawidzę? Czy kiedykolwiek potraktowałem panią surowiej od innych, niewychowanych uczniów? W tym przypadku powinna pani raczej uważać, że nienawidzę was wszystkich, prawda?
Zmarszczyła brwi. A nie było tak?
- Kiedyś Malfoy rzucił urok na moje zęby. Stwierdził pan wtedy, że nie widzi pan różnicy - powiedziała, nie umiejąc pozbyć się ze swojego głosu oskarżycielskiej nutki.
Snape prychnął.
- Wiem, że pani rodzice są dentystami, ale nie sądziła pani chyba, że moje opinie o ludziach wystawiam na podstawie wielkości czy kształcie ich zębów?
Profesor Dumbledore nie potrafił stłumić chichotu. Hermiona z płonącymi policzkami i oczyma wpatrzyła się w dywan. Dlaczego Mistrz Eliksirów choć raz nie mógł potraktować jej poważnie?
- W takim razie przypuszczam, że pana nienawiść bierze się z faktu, że jestem szlamą. - Granger wzdrygnęła się i skuliła ze strachu, gdy profesor Snape obrócił się do niej gwałtownie, a żyła na jego skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować.
- Jeśli jeszcze raz usłyszę, że z pani ust pada takie słownictwo, to będzie je pani szorowała szczotką, której używałaś do czyszczenia podłogi w mojej klasie.
Przełknąła ślinę.
- Przepraszam, profesorze.
Patrzył jej w oczy jeszcze przez chwilę, następnie obrócił się, i pocierając czoło, podszedł do małego stolika, gdzie stały zardzewiałe ozdoby, które dotknął.
- To, że pochodzi pani z rodziny mugoli to nic w porównaniu z byciem śmierciożercą!
Poczucie winy ukłują ją w serce. Już po raz czwarty tylko tego dnia go zraniła. Czwarty i pewnie nie ostatni. Czyż nie żałował swoich błędów młodości wystarczająco długo, żeby miała mu teraz o nich przypominać? Postanowiła zmienić temat.
- Dlaczego nie pozwoli pan sobie pomóc?
- Ma pani na myśli ukryć się za panią? Wolałbym raczej, żeby Czarny Pan ukarał za moje czyny tylko mnie i nikogo więcej.
Wiedziała, że tytułowanie Voldemorta Czarnym Panem było nawykiem każdego śmierciożercy, podczas gdy większość czarodziejów mówiła zamiennie Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać lub skrócone Sam-Wiesz-Kto. Dyrektor natomiast zawsze zachęcał ich do nazywania go po prostu Voldemortem, bo twierdził, że strach przed imieniem zwiększa strach przed tym, który je nosi. Jeśli już ktoś miał mieć powód do strachu, to tylko Snape, który samemu stawiał czoła mrocznemu czarnoksiężnikowi w gronie śmierciożerców i za każdym razem z kłamstwem na ustach, choć tak naprawdę nigdy nie sprawiał wrażenia przerażonego. Co więcej, zdawał się w ogóle tym nie przejmować.
- I tak jestem już na celowniku - zauważyła.
- Co nie jest powodem, żeby jeszcze bardziej wystawiać się na widok - odpowiedział.
- Pan jest wystarczająco dobrym powodem. Jest pan wart mojego poświęcenia.
Szerzej otworzyła oczy. Jego twarz nie była zwrócona do niej, ale za to widziała odkładnie jego profil. Czy on...? Tak! On się zarumienił! Był to zaledwie słaby odcień różu na policzkach, ale Snape wydawał się być zupełnie zdezorientowany, bo nie wiedział, gdzie ma patrzeć i co robić ze swoimi dłońmi. Uśmiechnęła się triumfująco. W końcu potraktował ją poważnie!
Snape odkaszlnął i odwrócił wzrok od pawiego pióra, które uprzednio przekładał między palcami.
- Niewątpliwie pani rodzice będą zachwyceni, gdy dowiedzą się, jak ochoczo poświęca się pani dla obcego.
Uniosła dumnie podbródek.
- Będą ze mnie dumni - rzuciła. - Wiedzą o wojnie. Wiedzą, że wszyscy bylibyśmy tymczasowo bezpieczni, gdybym zrzekła się magii i wróciła do świata mugoli, ale gdyby jednak to Voldemort wygrał...
- Nie wymawiaj tego imienia! - warknął, a Dumbledore uśmiechnął się do niej i stwierdził:
- Dobra robota!
Na usta Hemiony wpełzł szeroki uśmiech, a ona sama postanowiła kontynuować swoją wypowiedź.
- Jeśli by wygrał, znalazłby mnie, a ja nie miałabym jak się bronić. Tata mówi, że bylibyśmy wtedy jak dzieci bawiące się na plaży, gdy przychodzi fala.
Hermiona nigdy nie przywiązywała wagi do opowieści o hobbitach, ale teraz dziękowała w duchu ukochanemu autorowi taty za ukształtowanie jego światopoglądu tak, że jej pasował. Gdy kiedykolwiek pojawiała się sugestia odsunięcia jej od niebezpieczeństw Hogwartu i magicznego świata, jej tata zawsze znajdował wyjście, jakiego pragnęła.
W przymrużonych oczach Snape'a odnalazła pogardę dla jej uzasadnienia.
- Tylko nie dowiedzą się, jaki jest powód, dla którego chce pani za mnie wyjść, bo nie będzie pani nawet w stanie im tego wyjawić. Więź Przeznaczenia pokazała pani moją lojalność, która dla drugiej strony byłaby wystarczającym powodem, żeby mnie zabić - spauzował, żeby wypuścić z siebie długi oddech. - Proszę o szczerą odpowiedź. Czy pani naprawdę myśli, że rodzice pozwolą pani poślubić jednego ze swoich nauczycieli? Powinienem panią chronić, nie wykorzystywać!
- Ja, pan i profesor Dumbledore jesteśmy chyba w stanie wymyślić dobrą wymówkę.
- Wymówkę?! - potrząsnął głową. - Wydaje się pani, że łatwo będzie zadowolić jednocześnie pani rodziców, Czarnego Pana, Ministerstwo, Radę Nadzorczą, wszystkich uczniów i ich rodziców, Proroka Codziennego i jego czytelników, nie wspominając już o Zakonie i pani przyjaciołach? Widzieli panią proszącą mnie o prywatną rozmowę. Zapewniam, że będą chcieli znać powód.
Wyprostowała się na krześle. Na to akurat była gotowa.
- Można przygotować jakieś alibi. Powiem im, że chciałam przedyskutować z panem poprawę przepisu na Eliksir Wielosokowy. Specjalnie zaznaczyłam stronę z tym przepisem w mojej książce.
Spojrzał na nią litościwie spod lekko uniesionych powiek.
- Wystarczająco dobre, jeśli chciałaby pani wyjaśnić im tylko dzisiejsze zajście. Ale jeśli kolejnym krokiem, który chce pani postawić, ma być ślub ze mną, to jak pani myśli - co im przyjdzie a myśl? O czym najpierw pomyślą?
Jej twarz pokrył rumieniec, a ona zdolna była tylko do przełykania śliny ze zdenerwowaniem. Ok, nie była gotowa. Nad tym nie pomyślała.
- Każdy, kto jest moi prawdziwym przyjacielem - zaufa mi - zaprotestowała słabo.
- Będzie to bardzo pocieszająca myśl, gdy pani niegdysiejsi przyjaciele nie będą w stanie spojrzeć pani w oczy, a cała reszta będzie żądała wydalenia ze szkoły za oszustwo. W końcu sypiała pani z nauczycielem dla dobrych ocen. Przynajmniej w ich oczach - powiedział z wyniszczającą szczerością. Odwrócił się i spojrzał w kominek. - Tak, to będzie pocieszająca myśl, gdy mnie wsadzą do Azkabanu za uwodzenie uczennicy, a dyrektora wywalą za wysmyknięcie się takiego skandalu spod jego nosa!
Hermiona utkwiła w Snapie swoje spojrzenie. Zacisnęła pięści i pochyliła się do przodu, w stronę Mistrza Eliskirów.
- Nie wierzę panu! Musi być jakieś wyjście!
- Proszę liczyć się z faktem, że będzie pani mogła uznać się za szczęściarę, jeśli nie ocknie się kiedyś spod Imperiusa z wnętrznościami i mózgami swoich rodziców w dłoniach lub spod Cruciatusa za pokrzyżowanie planów Czarnego Pana. Może zdąży pani przekonać go, że da mu Hogwart, a on może zaoferuje szansę uratowania siebie i przyjęcie Mrocznego Znaku. Jednak nie liczyłbym na pani miejscu na tę opcję. Zna pani dobrze jego nastawienie do mugolaków.
Hermiona na zmianę stawała się czerwona jak pomidor lub biała jak kreda. Po minucie milczenia zaproponowała stłumionym głosem:
- A gdybyśmy opuścili kraj?
- Zakon nie działałby sprawnie bez swojego mózgu i szpiega. Wszyscy pani przyjaciele byliby złapani, co do jednego. Byłoby jeszcze gorzej niż podczas Pierwszej Wojny Czarodziejów. Jeśli chodzi o nas - zostalibyśmy okryci hańbą, bez grosza przy duszy. Za nasze głowy wyznaczona byłaby nagroda, a na dodatek bylibyśmy do końca - na szczęście przypuszczalnie krótkiego - życia związani z osobą, której byśmy sobie nie życzyli. Najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli pójdzie pani teraz do góry i uda, że nic się nie stało, a ja będę dostarczał pani Eliksir Słodkiego Snu tak długo, aż umrę i sny znikną. Jeśli wspomnienia wciąż będą panią nękały, to myślę, że dyrektor chętnie wymaże je pani z pamięci.
Dłonie zacisnęła w pięści tak, że paznokcie wbiły się jej w skórę, ale nawet tego nie poczuła.
- Nigdzie się stąd nie ruszę ani nie pozwolę wymazać sobie pamięci! Wciąż nie wierzę, że nie ma jakiegoś sposobu na uratowanie pańskiego życia! - wykrzyknęła i odwróciła się do trzeciej osoby w tym pokoju. Swoją drogą, dlaczego dyrektor wciąż milczał? - Profesorze Dumbledore, przecież musi być jakieś wyjście!
- Ma pani tok myślenia dziecka i dlatego wciąż się pani łudzi - uciął Snape. - Czasami po prostu nie ma wyjścia.
Błękitne oczy dyrektora patrzyły na dziewczynę łagodnie, choć dopiero co ich wyraz nakazał Snape'owi milczenie.
- Na razie zgadzam się, że musimy chociaż poszukać rozwiązania - powiedział Dumbledore. - Severusie, twoje życie jest zbyt cenne, by je stracić.
- Zaryzykujesz wszystko, żeby ocalić jedną osobę?
- Pozwolić ci umrzeć jest większym ryzykiem. Nie mam innego wyjścia.
Młodszy mężczyzna spojrzał na przełożonego i pochylił głowę.
- Wiesz dobrze, że ci nie odmówię. Na szczęście wróżba nie przewiduje żadnych fizycznych kontaktów jako skonsumowanie związku. Ceremonia zaślubin powinna to reflektować. Poza tym będziemy mieli mniej skłonności do morderstwa drugiego, jeśli będziemy mogli spać w osobnych łóżkach i sypialniach.
Skrzywiła się i poczuła urażona, ale w głębi serca musiała przyznać, że to rozsądne rozwiązanie.
- Pan naprawdę mnie nienawidzi.
- Bez melodramatyzmu, proszę. Jeśli chce być pani traktowana jak dorosła, to powinna pani zacząć zachowywać się jak jedna z nich - zauważył jej narzeczony, obracając się do dyrektora.
- Nie opowiedzieliśmy ci o słowach przepowiedni. Chyba powinieneś je usłyszeć. W moim śnie wypowiada je panna Granger. Domyślam się, że w jej snach przemawiam ja.
Spojrzała na niego przelotnie i kiwnęła głową.
-Tak - odpowiedziała. - Za każdym razem mówi pan:
Wszystko powinno być tak, jak to widzisz,
nie powinienem dożyć do grudnia zimowego,
chyba że ślub rychły weźmiemy
przed początkiem roku szkolnego.
Twoje wargi powinny uszczelnić naszą więź,
złamana moc uzdrowieje,
zimne serca staną się czułe,
a uścisk żalu zelżeje.
Przełknęła ślinę i dodała, nim z jej oczu popłynęły łzy:
- I wtedy się budzę.
Dumbledore uśmiechnął się.
- To raczej sugeruje szczęśliwe zakończenie.
- Tak mogłoby być - dołączył się Snape. - Ewidentnie musimy wziąć ślub przez rozpoczęciem roku szkolnego. Jak wytłumaczymy taki pośpiech?
- Mamy ledwie tydzień, a tak wiele do załatwienia... - zaczął lamentować dyrektor. - Wciąż nie znalazłem nauczyciela Obrony. Ba, nie miałem nawet kandydatów! Severusie, nawet nie proś. Znasz moją odpowiedź.
Hermiona odwróciła wzrok. Sfrustrowany Snape nie był ładnym widokiem. Potrafiła zrozumieć jego złość. Wszyscy nauczyciele Obrony w Hogwarcie od dekad okazywali się być chodzącymi katastrofami. Nikt poza Snape'em nie chciał tej pracy, a on z niewiadomych powodów nawet nie mógł o nią prosić! W wirze myśli powędrowała do jej ulubionej książki - Historii Hogwartu. Już wcześniej Hogwart miał złą passę jeśli chodzi o profesorów. Ostatnia, sprzed dwustu trzynastu lat, skończyła się wraz z odrzuceniem starożytnych zakazów...
- To jest to! - wykrzyknęła z szerokim uśmiechem na ustach. - Zasada zastępstwa! Kiedy nie zaoferuje się żaden kandydat na nauczyciela danego przedmiotu, dyrektor może wybrać ucznia z siódmego roku na asystenta profesora pod warunkiem, że ten uczeń poślubi innego nauczyciela Hogwartu z przynajmniej pięcioletnim stażem.
- Pierwszeństwo ma najmłodszy nauczyciel stanu wolnego odpowiedniej płci - dyrektor dokończył jej cytat. - Panno Granger, nigdy nie przestanę podziwiać pani encyklopedycznej wiedzy z wielu różnych przedmiotów.
- Profesorze, to najmilsze określenie mojej wiedzy, jakie kiedykolwiek słyszałam. - Kątem oka zauważyła rumieniącego się Snape'a. Zawsze nazywał ją Panną-Wiem-To-Wszytko, lecz nigdy nie użył komplementu.
- Śmieszne! - wykrzyknął. - Ta reguła nie była używana od ponad dwustu lat. To powinno być zabronione!
- Ale nie jest - dyrektor upomniał Snape'a. - I jest to dla nas idealne rozwiązanie.
Pół godziny później Hermiona opuściła pokój pożegnana wskazówką Snape'a, żeby przemyślała swoją ofertę jeszcze raz i wycofała ją, póki jeszcze może.
Między mężczyznami panowała długa, krępująca cisza. Dumledore spojrzał na Mistrza Eliksirów i po kilku minutach przemówił.
- Będziesz z nim dziś rozmawiał? - Nie musieli używać imienia, żeby wiedzieć, o kogo chodzi.
- Tak. Powiem mu, że zmuszasz mnie do tego wstrętnego związku, grożąc dymisją i masz nadzieję, że przez to Ministerstwo nie da kolejnego beznadziejnego nauczyciela. Myślę, że uzna moją obecność przy tobie za tyle ważną, że na to przystanie. - Jego głos nawet nie zadrżał na myśl o stawieniu Czarnemu Panu takiego ultimatum.
Srebrnowłosy skinął głową.
- Sam zajmę się Radą Nadzorczą. Jeśli się zgodzą, Ministerstwo nic na to nie poradzi.
- On będzie chciał ją wkręcić w szpiegowanie Pottera. Zawsze chodzi o Pottera...
- Zajmij się tym od razu. Powiedz, że Harry nienawidzi cię na tyle, że nie będzie chciał mieć nic do czynienia z twoją żoną, więc odetnie się od swojego największego wsparcia.
- To wystarczająco realne. Bez jej mózgu i zdrowego rozsądku wsadziłby swój pusty łeb w kłopoty większe niż takie, z którymi mógłby sobie poradzić. Chłopak ma więcej szczęścia niż umiejętności.
- Czyli jednak coś w niej podziwiasz.
Snape wzruszył ramionami na znak braku zainteresowania. Wiedział, że to będzie bardziej przekonujące niż protesty.
- Byłaby nawet dobra dla mnie, gdyby była starsza i... - mniej lekkomyślna, mniej gadatliwa, mniej wszystkowiedząca, mniej naiwna? - mniej gryfońska. Co te bachory bez niej zrobią?
- Prawdopodobnie młoda Ginewra zajmie jej miejsce.
Usta Severusa wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu. Zastąpić Hermionę Granger Weasley'ówną? To jak transmutować galeona w knuta!
Uśmiech Dumbledore'a bladł wraz z wydłużającym się milczeniem.
- Nie zamierzałeś mi powiedzieć. Ani nawet się pożegnać.
Mistrz Eliksirów spuścił wzrok, chowając się za swoimi długimi włosami i podniósł lekko zniszczoną tabakierkę.
- Wszystko przygotowałem. Po wszystkim znalazłbyś list w moich komnatach.
Odłożył tabakierkę i podszedł do drzwi, nie czekając na odpowiedź. Jednak zanim przekroczył próg, zatrzymał się.
- Zawsze byłeś dla mnie jak ojciec, którego nie miałem - spojrzał nad ramieniem na dyrektora. - Ale oboje wiemy, że nie byłem twoim ulubionym synem.
- Severusie...
- W czasach mojej nauki byli nimi Potter i Black. Teraz jest nim syn Pottera. - Jego głos był całkowicie wyprany z emocji. - Myślisz, że nie wiemy, że poświęciłbyś wszystko tylko po to, żeby go uratować?
Wtedy odszedł. Chwilę później drzwi frontowe zamknęły się za nim z charakterystycznym trzaskiem.
Rozdział 2. Rozstrojenie
Oczy profesora Dumbledore'a spoczęły na jego koledze. Poza pojedynczym skinięciem głową, profesor Snape chyba nie miał zamiaru inaczej komentować perspektywy swojej rychłej śmierci.
Hermiona opadła na krzesło z wytrzeszczonymi oczami. Nagle zrobiło jej się zbyt gorąco, a szumienie w jej głowie zdecydowanie dawało się we znaki. Za to w jej brzuchu coś ścisnęło się nagle, jakby na dno jej żołądka spadł jakiś instrument, a ktoś usilnie próbował na nim grać mimo słyszalnego rozstrojenia.
- O mój... - westchnęła. - Pan wiedział? Pan o tym wiedział i usiłował powstrzymać mnie od wyjawienia tego!
Młodszy mężczyzna wciąż milczał.
- Czy... - zawahała się. - Czy pan chce umrzeć? - Jej policzki stały się wilgotne od spływających po nich słonych łez. Myślenie profesora było niepoprawne! Snape był niezniszczalny i twardy jak skała - potrafił ignorować to, co ludzie mówią do niego lub o nim, lecz teraz poziom irytacji nie pozwolił mu na zatrzymaniu odpowiedzi tylko dla siebie. O nie, nie miał zamiaru być cicho.
Dumbledore wzdrygnął się, gdy usłyszał pytanie Hermiony, jednocześnie obawiając się odpowiedzi Severusa. Mroczny mężczyzna wzruszył ramionami i wpół przymknął oczy, by żadne z jego towarzyszy rozmowy nie widziało w nich jego odczuć i przemyśleń. Gdy odpowiedział, jego głos był zadziwiająco delikatny.
- Niespecjalnie.
- Więc dlaczego nic pan nie powiedział? - pisnęła dziewczyna.
Profesor wyprostował wąskie, chude ramiona, przez co jeszcze wyraźniej górował nad swoją uczennicą. W jego oczach dało się zauważyć błysk.
- Pani troska jest niepotrzebna, panno Granger. Śmierć to ryzyko, którego się podjąłem. Cierpliwości. Wraz z moją śmiercią pani sny ustaną. Do tego czasu może pani używać Eliksiru Słodkiego Snu; nie zdąży się pani od niego uzależnić.
Hermiona poczuła nagły przypływ furii, który objawił się w pieczeniu oczu i podrażnieniu gardła. Niespodziewanie naszła ją ochota, żeby złapać profesora za ramiona, potrząsnąć nim i wbić mu do głowy choć trochę instynktu samozachowawczego.
- Jak może pan myśleć, że mi chodzi tylko o to, czy się wyśpię czy nie?! Tu chodzi o pana życie! - Jej gardło ścisnęło się tak bardzo, że ledwo wydobywała z niego swój głos. Przypomniała sobie widok zwłok Snape'a w swoich snach - po ich stanie śmiała twierdzić, że jego śmierć miała nie być łatwa.
- Jestem tego całkowicie świadomy. Szczególnie, że już dwadzieścia jeden nocy widziałem panią pochlipującą nad moim grobem. Niech nie kłopocze sobie pani mną głowy.
- Jak mam się niby panem nie przejmować? Pan cały czas ryzykuje swoje życie dla naszego bezpieczeństwa!
- Zapewniam panią, że pani bezpieczeństwo nigdy nie było dla mnie priorytetem. Nie jest mi więc pani nic winna.
Spojrzała na jego zimną i ogołoconą z jakichkolwiek uczuć twarz. Kłamca! Dbał o nią od sześciu lat. A o jej podobnych już od szesnastu!
- Nie będę w stanie żyć dalej, jeśli będę miała pana na sumieniu!
- To da się łatwo rozwiązać. Dyrektor może rzucić na panią Obliviate. Nikt nie będzie pani o nic winił, bo ani nie będzie wiedział, ani nie będzie miał powodu. - Szykując się do kolejnego zdania napiął wargi w paskudnym grymasie. - Dobrze wie pani, że nie może uratować wszystkich.
Hermiona patrzyła na swojego Mistrza Eliksirów jakby widziała go po raz pierwszy. Na początku jej plan obejmował tylko poinformowanie profesorów o swoich snach. Chciała jedynie, by zdjęli z jej barków odpowiedzialność. Miała też oczywiście nadzieję, że dwie tak inteligentne osoby znajdą jakieś rozwiązanie, które nie będzie obejmowało niej samej. Teraz musiała spojrzeć prawdzie prosto w oczy - plany będą niej dotyczyć, w czym upewnił ją wyraz twarzy dyrektora. Mężczyzna stojący przed nią miał zamiar oddać się pokornie torturom. Mogła go ocalić albo patrzeć jak odchodzi i umiera.
Nie mogła pozwolić na drugą opcję.
Zacisnęła zęby. Miała wrażenie, że jej żołądek wywinął się właśnie na lewą stronę. Och, oby tylko się nie rozchorowała, bo "instrument" w jej żołądku zdawał się walić o podłogę.
- Ja... zaoferuję siebie.
- Tak desperacko pragnie pani mojej akceptacji, że jest w stanie mnie poślubić, żeby to osiągnąć?
- NIE, oczywiście, że nie! Nie chodzi o to!
- Ach, oczywiście. Właśnie widzę - wycedził. - Cóż za szlachetne poświęcenie. Typowo gryfońskie zachowanie...
- To nie JA mam zamiar dać się zabić! Kto tu jest teraz bardziej gryfoński?
Zauważyła drgnięcie jego małego palca. Normalnie nie byłaby w stanie tego zauważyć, jednak teraz ona siedziała, a jej profesor stał przed nią. Minimalny, lecz wystarczający gest, by być oznaką, że jej słowa go bolą. Ten moment był pierwszym, gdy ona zakwestionowała jego zdanie będąc z nim na równej płaszczyźnie. Teraz nie byli nauczycielem i uczennicą, ale mężczyzną i kobietą; dwiema zwykłymi osobami. Mogła powiedzieć to, co myśli bez obaw, że ją ukarze. Pochwaliła w myślach swoją siłę, ignorując ukłucia poczucia winy. Należało mu się to po wszystkich momentach, gdy ranił ją i jej uczucia oraz za to, że w przyszłości jego zachowanie pewnie też się nie zmieni. Jeśli dla niego miała istnieć jeszcze jakaś przyszłość.
- Będzie się pani do mnie zwracać z należnym szacunkiem, panno Granger - wysyczał. - Wciąż mogę ukarać panią całorocznym szlabanem z Filchem, nawet, gdybym miał nie dożyć chwili, żeby to zobaczyć. Niech pani nie patrzy tak na mnie. Taka jest prawda.
- Może po prostu jest pan tak zaślepiony samym sobą i swoją wartością, że nie zauważa pan, że może komuś na panu zależeć? - rzuciła. - Nie uważa pan, że jest pan warty ratowania?
- Uważam, że w tym momencie ośmiesza pani samą siebie. Cały pomysł ze ślubem jest śmieszny! Czemu miałaby oani za mnie wychodzić? Jak mogła pani w ogóle pomyśleć o czymś takim?!
Zmarszczyła czoło. Chyba coś mu się rzuciło na mózg, bo najwidoczniej nic nie zrozumiał.
- Pan się pyta: jak? To jedyna słuszna rzecz, jaką możemy zrobić w tej sytuacji!
- Cóż za paradoks. Według mnie to jest najbardziej NIEODPOWIEDNIE.
Przymrużyła powieki i spojrzała na Snape'a kątem oka.
- Co, według pana, w tym pomyśle jest złe?
- Jestem pani nauczycielem - odpowiedział sucho. - Moi uczniowie są dla mnie jak dzieci, których nie mam.
Szczęka jej opadła, a oczy rozszerzyły i wyglądały jak dwa galeony.
- Myśli pan o nas jak o swoich dzieciach? - pisnęła. - Mogę jedynie skomentować to tak: jest pan okropnym ojcem.
Zauważyła kolejne drgnięcie małego palca. Jabłko Adama Snape'a jeździło niebezpiecznie w górę i w dół, gdy nagle warknął:
- Ma pani kolejny powód, żeby za mnie nie wychodzić.
Spuściła głowę i przygryzła wargę. To już drugi raz, gdy jej słowa wywołały u niego ból, a rozmawiali dopiero kilka minut. Nigdy nie pomyślała nawet, że mogłaby być do czegoś takiego zdolna. Zawsze to on sprawiał, że ona czuła się głupio. Teraz jednak doszła do pewnego wniosku: tylko ktoś niepewny swoich sił zachowywał się tak jak jej profesor.
- Przepraszam. To było obraźliwe z mojej strony - spojrzała w górę, ale po chwili znów odwróciła wzrok. - Nawet jeśli nas pan nie lubił, to jednak zawsze o nas dbał.
- Czy muszę was lubić, żeby robić to, co dla was najlepsze?
Zmarszczyła czoło. Nie musiał, prawda? Pamiętała, jak dwa lata temu odsłonił swoje lewe przedramię, by udowodnić Ministrowi Magii, że Voldemort powrócił. Nie dbał wtedy o to, że świadkami tego zdarzenia byli jego niekoniecznie ulubieni uczniowie. Nigdy nie zwracał uwagi na konsekwencje, tylko robił to, czego wymagała sytuacja, a później odchodził lizać swoje rany w samotności.
Po powrocie Voldemorta natychmiast powrócił do aktywnego szpiegostwa. Hermiona dopiero teraz dostrzegła, jak wychudzony i wyzuty z energii przez to był. Nagle zrozumiała, że cały czas narażony był na odkrycie jego zdrady. Dwa lata żyje w obawie, że ktoś może go zdemaskować, torturować, a nawet zabić w każdej sekundzie. Ostatnie sny nie wniosły do jego życia niczego nowego poza upewnieniem, że umrze i w miarę dokładną datą. Poczuła, że chce się nim opiekować. Merlinie, ktoś w końcu musi się nim zająć.
- Ufam panu. Zawsze robił pan to, co miało być dla mnie najlepsze i wiem, że wciąż tak będzie.
Snape zaszczycił ją swoim spojrzeniem.
- Więc niech mi pani uwierzy, że teraz też mam rację i ślub ze mną nie będzie dobrym pomysłem. Spójrz na mnie, dziewczyno i zapamiętaj, że będziesz musiała patrzeć na mnie przez resztę swojego życia! Niech sobie pani przypomni wszystko, co o mnie wie: mój wiek, wygląd, charakter, przeszłość... Jest pani pewna, że chce spędzić następne sto pięćdziesiąt lat, jeśli tyle przeżyjemy, ze mną i z nikim innym w jednym łóżku?
Gdy usłyszała ostatnie słowo wypowiedziane przez swojego profesora przeszedł ją mimowolny dreszcz. Snape zamrugał, a jego twarz zesztywniała, kiedy zobaczył reakcję swojej uczennicy. Hermiona przypomniała sobie ból jaki czuła, gdy oberwała klątwą od Śmierciożercy. Do wspomnień przyczynił się Snape, który miał teraz minę, jak ona wtedy, gdy próbowała maskować ból. Zraniła go po raz trzeci. Dlaczego musiała zachowywać się teraz tak nieudolnie?
- Zdaje sobie pani w ogóle sprawę z tego, co mi oferuje? Jakie ma pani doświadczenie?
Granger poczuła się tak zażenowana, że rumieniec, którym się oblała sięgnął nawet do jej palców u stóp.
- Moje doświadczenie to nie pana sprawa!
- Ale będzie, jeśli pani nie ustąpi - odpowiedział ponuro. - Sądzę jednak, że doświadczenie ma pani zerowe. Albo jest tak głupia, że szuka romantyzmu w tej dość kłopotliwej sytuacji. Nie ośmieszaj się, dziecko! Jak mogłaś chociaż pomyśleć o poślubieniu kogoś, kogo nawet nie lubisz?
Tak, to było dobre pytanie. Wszystkie jego pytania były dobre. Po pierwsze spójrzmy na wiek; między nimi było dwadzieścia lat różnicy, prawie pokolenie*. Nawet jeśli ona uważała się za wyjątkowo dojrzałą jak na swój wiek, to on i tak był sporo przed nią. Chociaż patrząc prawdzie prosto w oczy - w świecie czarodziejów trzydzieści siedem lat nie było uznawane za starość.
- Ja nie nie lubię pana... Choć nie zawsze - dodała szybko, zanim odpowiedział jej coś, co sądząc po błysku w jego oczach miało być złośliwe. - Jeśli chodzi o różnicę wieku, to z czasem, gdy będziemy się starzeć - ona straci znaczenie.
- Ale z resztą będzie tylko gorzej.
Przyjrzała się jego prostym, tłustym włosom, krzywym, pożółkłym zębom, zbyt dużemu nosowi i bardzo cienkim wargom. Nie zaprzeczała faktowi, że był brzydki. Teraz zauważyła jednak coś ekscytującego w gracji, której pantera mogłaby mu pozazdrościć, ciemnych jak tunele oczach, a nawet w falujących, ciemnych szatach. W zeszłym roku przyłapała się na tym, że patrzyła na niego spod przymrużonych powiek i zastanawiała się, jak wyglądałby z uśmiechem na ustach. Był człowiekiem niecierpliwym, nieskorym do uśmiechu, zrzędliwym, krytykującym wszystko i wszystkich oraz nie potrafiącym wzbudzać sympatii. Jednakże podziwiała go za odwagę, skupienie, błyskotliwą inteligencję i nieustanną lojalność. Może zalety dadzą radę przeważyć wady? Może...
Nie miała zamiaru mu tego mówić, bo jedynie spotkałaby się z jego szyderczym uśmiechem. Próbowała wymyślić jeszcze jakieś argumenty, ale nie było niczego, z czego Snape by nie zadrwił. Nagle na myśl przyszły jej słowa matki, która zawsze powtarzała jej, że czyny znaczą więcej niż słowa. Będzie potrzebowała teraz całej swojej gryfońskiej odwagi. Wzięła głęboki oddech i stanęła naprzeciw profesora. Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Wtedy podniosła swoją dłoń i splotła swoje palce z jego, unosząc dłonie tak, by mogła swobodnie się im przyjrzeć.
Stał sztywno, gdy Hermiona studiowała dokładnie jego palce. Zauważyła, że były długie i sprawne. Spod skóry prześwitywały mu żyły. Zatrzymała wzrok przy zgrubieniach powstałych od krojenia składników i mieszania eliksirów. Czuła zimno, suchość i typową, męską szorstkość jego dłoni. Wzięła kolejny głęboki oddech.
- Ma pan nawet miłe dłonie - szepnęła, nie czując się na tyle odważnie, żeby spojrzeć w górę, w jego oczy. - Jeśli naprawdę mamy zamiar to zrobić, to będzie łatwiej, jeśli skoncentrujemy się na naszych dobrych stronach. Niech pan spróbuje przełamać swoje życiowe nawyki i pomyśleć o czymś, co mógłby pan we mnie podziwiać.
* Między Hermioną a Severusem tak właściwie było dziewiętnaście lat różnicy - do Hogwartu przyjmowani byli uczniowie, którzy mieli skończone 11 lat. Granger była z połowy września '79, co równało się z tym, że do Hogwartu mogła pójść dopiero wtedy, gdy zrobili to Harry, Ron i większość innych uczniów z jej klasy, będących z '80.
Hermiona opadła na krzesło z wytrzeszczonymi oczami. Nagle zrobiło jej się zbyt gorąco, a szumienie w jej głowie zdecydowanie dawało się we znaki. Za to w jej brzuchu coś ścisnęło się nagle, jakby na dno jej żołądka spadł jakiś instrument, a ktoś usilnie próbował na nim grać mimo słyszalnego rozstrojenia.
- O mój... - westchnęła. - Pan wiedział? Pan o tym wiedział i usiłował powstrzymać mnie od wyjawienia tego!
Młodszy mężczyzna wciąż milczał.
- Czy... - zawahała się. - Czy pan chce umrzeć? - Jej policzki stały się wilgotne od spływających po nich słonych łez. Myślenie profesora było niepoprawne! Snape był niezniszczalny i twardy jak skała - potrafił ignorować to, co ludzie mówią do niego lub o nim, lecz teraz poziom irytacji nie pozwolił mu na zatrzymaniu odpowiedzi tylko dla siebie. O nie, nie miał zamiaru być cicho.
Dumbledore wzdrygnął się, gdy usłyszał pytanie Hermiony, jednocześnie obawiając się odpowiedzi Severusa. Mroczny mężczyzna wzruszył ramionami i wpół przymknął oczy, by żadne z jego towarzyszy rozmowy nie widziało w nich jego odczuć i przemyśleń. Gdy odpowiedział, jego głos był zadziwiająco delikatny.
- Niespecjalnie.
- Więc dlaczego nic pan nie powiedział? - pisnęła dziewczyna.
Profesor wyprostował wąskie, chude ramiona, przez co jeszcze wyraźniej górował nad swoją uczennicą. W jego oczach dało się zauważyć błysk.
- Pani troska jest niepotrzebna, panno Granger. Śmierć to ryzyko, którego się podjąłem. Cierpliwości. Wraz z moją śmiercią pani sny ustaną. Do tego czasu może pani używać Eliksiru Słodkiego Snu; nie zdąży się pani od niego uzależnić.
Hermiona poczuła nagły przypływ furii, który objawił się w pieczeniu oczu i podrażnieniu gardła. Niespodziewanie naszła ją ochota, żeby złapać profesora za ramiona, potrząsnąć nim i wbić mu do głowy choć trochę instynktu samozachowawczego.
- Jak może pan myśleć, że mi chodzi tylko o to, czy się wyśpię czy nie?! Tu chodzi o pana życie! - Jej gardło ścisnęło się tak bardzo, że ledwo wydobywała z niego swój głos. Przypomniała sobie widok zwłok Snape'a w swoich snach - po ich stanie śmiała twierdzić, że jego śmierć miała nie być łatwa.
- Jestem tego całkowicie świadomy. Szczególnie, że już dwadzieścia jeden nocy widziałem panią pochlipującą nad moim grobem. Niech nie kłopocze sobie pani mną głowy.
- Jak mam się niby panem nie przejmować? Pan cały czas ryzykuje swoje życie dla naszego bezpieczeństwa!
- Zapewniam panią, że pani bezpieczeństwo nigdy nie było dla mnie priorytetem. Nie jest mi więc pani nic winna.
Spojrzała na jego zimną i ogołoconą z jakichkolwiek uczuć twarz. Kłamca! Dbał o nią od sześciu lat. A o jej podobnych już od szesnastu!
- Nie będę w stanie żyć dalej, jeśli będę miała pana na sumieniu!
- To da się łatwo rozwiązać. Dyrektor może rzucić na panią Obliviate. Nikt nie będzie pani o nic winił, bo ani nie będzie wiedział, ani nie będzie miał powodu. - Szykując się do kolejnego zdania napiął wargi w paskudnym grymasie. - Dobrze wie pani, że nie może uratować wszystkich.
Hermiona patrzyła na swojego Mistrza Eliksirów jakby widziała go po raz pierwszy. Na początku jej plan obejmował tylko poinformowanie profesorów o swoich snach. Chciała jedynie, by zdjęli z jej barków odpowiedzialność. Miała też oczywiście nadzieję, że dwie tak inteligentne osoby znajdą jakieś rozwiązanie, które nie będzie obejmowało niej samej. Teraz musiała spojrzeć prawdzie prosto w oczy - plany będą niej dotyczyć, w czym upewnił ją wyraz twarzy dyrektora. Mężczyzna stojący przed nią miał zamiar oddać się pokornie torturom. Mogła go ocalić albo patrzeć jak odchodzi i umiera.
Nie mogła pozwolić na drugą opcję.
Zacisnęła zęby. Miała wrażenie, że jej żołądek wywinął się właśnie na lewą stronę. Och, oby tylko się nie rozchorowała, bo "instrument" w jej żołądku zdawał się walić o podłogę.
- Ja... zaoferuję siebie.
- Tak desperacko pragnie pani mojej akceptacji, że jest w stanie mnie poślubić, żeby to osiągnąć?
- NIE, oczywiście, że nie! Nie chodzi o to!
- Ach, oczywiście. Właśnie widzę - wycedził. - Cóż za szlachetne poświęcenie. Typowo gryfońskie zachowanie...
- To nie JA mam zamiar dać się zabić! Kto tu jest teraz bardziej gryfoński?
Zauważyła drgnięcie jego małego palca. Normalnie nie byłaby w stanie tego zauważyć, jednak teraz ona siedziała, a jej profesor stał przed nią. Minimalny, lecz wystarczający gest, by być oznaką, że jej słowa go bolą. Ten moment był pierwszym, gdy ona zakwestionowała jego zdanie będąc z nim na równej płaszczyźnie. Teraz nie byli nauczycielem i uczennicą, ale mężczyzną i kobietą; dwiema zwykłymi osobami. Mogła powiedzieć to, co myśli bez obaw, że ją ukarze. Pochwaliła w myślach swoją siłę, ignorując ukłucia poczucia winy. Należało mu się to po wszystkich momentach, gdy ranił ją i jej uczucia oraz za to, że w przyszłości jego zachowanie pewnie też się nie zmieni. Jeśli dla niego miała istnieć jeszcze jakaś przyszłość.
- Będzie się pani do mnie zwracać z należnym szacunkiem, panno Granger - wysyczał. - Wciąż mogę ukarać panią całorocznym szlabanem z Filchem, nawet, gdybym miał nie dożyć chwili, żeby to zobaczyć. Niech pani nie patrzy tak na mnie. Taka jest prawda.
- Może po prostu jest pan tak zaślepiony samym sobą i swoją wartością, że nie zauważa pan, że może komuś na panu zależeć? - rzuciła. - Nie uważa pan, że jest pan warty ratowania?
- Uważam, że w tym momencie ośmiesza pani samą siebie. Cały pomysł ze ślubem jest śmieszny! Czemu miałaby oani za mnie wychodzić? Jak mogła pani w ogóle pomyśleć o czymś takim?!
Zmarszczyła czoło. Chyba coś mu się rzuciło na mózg, bo najwidoczniej nic nie zrozumiał.
- Pan się pyta: jak? To jedyna słuszna rzecz, jaką możemy zrobić w tej sytuacji!
- Cóż za paradoks. Według mnie to jest najbardziej NIEODPOWIEDNIE.
Przymrużyła powieki i spojrzała na Snape'a kątem oka.
- Co, według pana, w tym pomyśle jest złe?
- Jestem pani nauczycielem - odpowiedział sucho. - Moi uczniowie są dla mnie jak dzieci, których nie mam.
Szczęka jej opadła, a oczy rozszerzyły i wyglądały jak dwa galeony.
- Myśli pan o nas jak o swoich dzieciach? - pisnęła. - Mogę jedynie skomentować to tak: jest pan okropnym ojcem.
Zauważyła kolejne drgnięcie małego palca. Jabłko Adama Snape'a jeździło niebezpiecznie w górę i w dół, gdy nagle warknął:
- Ma pani kolejny powód, żeby za mnie nie wychodzić.
Spuściła głowę i przygryzła wargę. To już drugi raz, gdy jej słowa wywołały u niego ból, a rozmawiali dopiero kilka minut. Nigdy nie pomyślała nawet, że mogłaby być do czegoś takiego zdolna. Zawsze to on sprawiał, że ona czuła się głupio. Teraz jednak doszła do pewnego wniosku: tylko ktoś niepewny swoich sił zachowywał się tak jak jej profesor.
- Przepraszam. To było obraźliwe z mojej strony - spojrzała w górę, ale po chwili znów odwróciła wzrok. - Nawet jeśli nas pan nie lubił, to jednak zawsze o nas dbał.
- Czy muszę was lubić, żeby robić to, co dla was najlepsze?
Zmarszczyła czoło. Nie musiał, prawda? Pamiętała, jak dwa lata temu odsłonił swoje lewe przedramię, by udowodnić Ministrowi Magii, że Voldemort powrócił. Nie dbał wtedy o to, że świadkami tego zdarzenia byli jego niekoniecznie ulubieni uczniowie. Nigdy nie zwracał uwagi na konsekwencje, tylko robił to, czego wymagała sytuacja, a później odchodził lizać swoje rany w samotności.
Po powrocie Voldemorta natychmiast powrócił do aktywnego szpiegostwa. Hermiona dopiero teraz dostrzegła, jak wychudzony i wyzuty z energii przez to był. Nagle zrozumiała, że cały czas narażony był na odkrycie jego zdrady. Dwa lata żyje w obawie, że ktoś może go zdemaskować, torturować, a nawet zabić w każdej sekundzie. Ostatnie sny nie wniosły do jego życia niczego nowego poza upewnieniem, że umrze i w miarę dokładną datą. Poczuła, że chce się nim opiekować. Merlinie, ktoś w końcu musi się nim zająć.
- Ufam panu. Zawsze robił pan to, co miało być dla mnie najlepsze i wiem, że wciąż tak będzie.
Snape zaszczycił ją swoim spojrzeniem.
- Więc niech mi pani uwierzy, że teraz też mam rację i ślub ze mną nie będzie dobrym pomysłem. Spójrz na mnie, dziewczyno i zapamiętaj, że będziesz musiała patrzeć na mnie przez resztę swojego życia! Niech sobie pani przypomni wszystko, co o mnie wie: mój wiek, wygląd, charakter, przeszłość... Jest pani pewna, że chce spędzić następne sto pięćdziesiąt lat, jeśli tyle przeżyjemy, ze mną i z nikim innym w jednym łóżku?
Gdy usłyszała ostatnie słowo wypowiedziane przez swojego profesora przeszedł ją mimowolny dreszcz. Snape zamrugał, a jego twarz zesztywniała, kiedy zobaczył reakcję swojej uczennicy. Hermiona przypomniała sobie ból jaki czuła, gdy oberwała klątwą od Śmierciożercy. Do wspomnień przyczynił się Snape, który miał teraz minę, jak ona wtedy, gdy próbowała maskować ból. Zraniła go po raz trzeci. Dlaczego musiała zachowywać się teraz tak nieudolnie?
- Zdaje sobie pani w ogóle sprawę z tego, co mi oferuje? Jakie ma pani doświadczenie?
Granger poczuła się tak zażenowana, że rumieniec, którym się oblała sięgnął nawet do jej palców u stóp.
- Moje doświadczenie to nie pana sprawa!
- Ale będzie, jeśli pani nie ustąpi - odpowiedział ponuro. - Sądzę jednak, że doświadczenie ma pani zerowe. Albo jest tak głupia, że szuka romantyzmu w tej dość kłopotliwej sytuacji. Nie ośmieszaj się, dziecko! Jak mogłaś chociaż pomyśleć o poślubieniu kogoś, kogo nawet nie lubisz?
Tak, to było dobre pytanie. Wszystkie jego pytania były dobre. Po pierwsze spójrzmy na wiek; między nimi było dwadzieścia lat różnicy, prawie pokolenie*. Nawet jeśli ona uważała się za wyjątkowo dojrzałą jak na swój wiek, to on i tak był sporo przed nią. Chociaż patrząc prawdzie prosto w oczy - w świecie czarodziejów trzydzieści siedem lat nie było uznawane za starość.
- Ja nie nie lubię pana... Choć nie zawsze - dodała szybko, zanim odpowiedział jej coś, co sądząc po błysku w jego oczach miało być złośliwe. - Jeśli chodzi o różnicę wieku, to z czasem, gdy będziemy się starzeć - ona straci znaczenie.
- Ale z resztą będzie tylko gorzej.
Przyjrzała się jego prostym, tłustym włosom, krzywym, pożółkłym zębom, zbyt dużemu nosowi i bardzo cienkim wargom. Nie zaprzeczała faktowi, że był brzydki. Teraz zauważyła jednak coś ekscytującego w gracji, której pantera mogłaby mu pozazdrościć, ciemnych jak tunele oczach, a nawet w falujących, ciemnych szatach. W zeszłym roku przyłapała się na tym, że patrzyła na niego spod przymrużonych powiek i zastanawiała się, jak wyglądałby z uśmiechem na ustach. Był człowiekiem niecierpliwym, nieskorym do uśmiechu, zrzędliwym, krytykującym wszystko i wszystkich oraz nie potrafiącym wzbudzać sympatii. Jednakże podziwiała go za odwagę, skupienie, błyskotliwą inteligencję i nieustanną lojalność. Może zalety dadzą radę przeważyć wady? Może...
Nie miała zamiaru mu tego mówić, bo jedynie spotkałaby się z jego szyderczym uśmiechem. Próbowała wymyślić jeszcze jakieś argumenty, ale nie było niczego, z czego Snape by nie zadrwił. Nagle na myśl przyszły jej słowa matki, która zawsze powtarzała jej, że czyny znaczą więcej niż słowa. Będzie potrzebowała teraz całej swojej gryfońskiej odwagi. Wzięła głęboki oddech i stanęła naprzeciw profesora. Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Wtedy podniosła swoją dłoń i splotła swoje palce z jego, unosząc dłonie tak, by mogła swobodnie się im przyjrzeć.
Stał sztywno, gdy Hermiona studiowała dokładnie jego palce. Zauważyła, że były długie i sprawne. Spod skóry prześwitywały mu żyły. Zatrzymała wzrok przy zgrubieniach powstałych od krojenia składników i mieszania eliksirów. Czuła zimno, suchość i typową, męską szorstkość jego dłoni. Wzięła kolejny głęboki oddech.
- Ma pan nawet miłe dłonie - szepnęła, nie czując się na tyle odważnie, żeby spojrzeć w górę, w jego oczy. - Jeśli naprawdę mamy zamiar to zrobić, to będzie łatwiej, jeśli skoncentrujemy się na naszych dobrych stronach. Niech pan spróbuje przełamać swoje życiowe nawyki i pomyśleć o czymś, co mógłby pan we mnie podziwiać.
* Między Hermioną a Severusem tak właściwie było dziewiętnaście lat różnicy - do Hogwartu przyjmowani byli uczniowie, którzy mieli skończone 11 lat. Granger była z połowy września '79, co równało się z tym, że do Hogwartu mogła pójść dopiero wtedy, gdy zrobili to Harry, Ron i większość innych uczniów z jej klasy, będących z '80.
Subskrybuj:
Posty (Atom)